Ch 11; Lijang
| Michał Mielnikow
|
|
Zachwyceni miejscem, w którym się znajdowaliśmy, wróciliśmy do hotelu. Tu porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę przy piwku z naszymi znajomymi z Polski, wymieniliśmy się doświadczeniami z naszych podróży, zjedliśmy wspólnie posiłek i poszliśmy spać.
23 lipca
 |
Mieszkańcy Lijangu piorący rzeczy w środku miasta |
Olek, ja i Maciek wstaliśmy nad ranem, by zobaczyć jak wygląda to miasto, gdy budzi się ze snu. Było przepięknie... Magiczne uliczki były pokryte lekką mgiełką i co chwilę widzieliśmy przyjeżdżającą rikszę lub rower. Starsi ludzie ćwiczyli taichi, inni prali w rzece płynącej przez miasto, jeszcze ktoś mył zęby na środku ulicy. Miasto o tej porze jeszcze bardziej oczarowało nas swym blaskiem i niespotykaną wcześniej w innych miastach, jakie wcześniej widzieliśmy, tajemniczością. Nie mogliśmy uwierzyć, że trafiliśmy do tak niezwykłego miejsca.
 |
Poranek w Lijangu |
Oczywiście podczas tego wyjścia również się kilka razy gubiliśmy i po pewnym czasie odnajdywaliśmy się nawzajem, w zupełnie innych częściach starówki.
Magii temu miejscu podczas naszego spaceru dodawał też kapiący leniwie deszczyk, którego krople wpadały do krystalicznie czystej rzeczki, gdzie pływają czerwone rybki. Teraz już wiemy, dlaczego ludzie mówią, że jest to raj dla artystów. Są tu bowiem niezliczone ilości malarskich motywów.
 |
Lijang |
Po porannym spacerze wróciliśmy do naszego guesthousu, gdzie część ekipy jeszcze spała. Gdy wszyscy się obudzili poszliśmy na targ. Na targu tym można było kupić wszystko - żółte, obleśne robaki, żaby, raki, kraby, wijące się węże, smażone psy, żywe psy w klatkach przeznaczone do jedzenia, najdziwniejsze owoce i warzywa, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy, ślimaki, herbatę, kawę... Naprawdę wszystko chyba tam było.
 |
Widok na Lijang ze wzgórza |
Nie było to na pewno najczystsze miejsce w Chinach, a do tego przechodząc obok niektórych stoisk trzeba było wziąć bardzo głęboki wdech, by nie czuć okropnego smrodu. Ale było to miejsce niezwykłe i bardzo zaskoczyła nas tu różnorodność produktów. Kupiliśmy tu warzywa na śniadanie i na obiad, a także nasz przysmak, czyli ziemniaki. Wracając kupiłem sobie od jakiegoś pszczelarza miód z Tybetu - miał on niezwykły smak (udało mi się nawet cały litrowy słoik przywieść do Polski).
 |
Ten dzień przeznaczyliśmy w całości na relaks. Każdy z nas chodził, gdzie chciał i robił, co mu się podobało. Jedyną rzeczą, jaką mieliśmy załatwić, było kupienie biletów na następny dzień. Tym razem mieliśmy jechać do Dali. Gdy przyszliśmy na dworzec okazało się oczywiście, że nie ma sześciu biletów do Dali na rano. Było tylko pięć - kupiliśmy więc tyle, ile było na szóstą rano i szósty na siódmą. Najpierw mieliśmy robić losowanie, by wyłonić osobę, która pojedzie sama. Lecz po pewnym czasie Olek stwierdził, że chce jechać później, by mógł się wyspać...
Przed spaniem poszliśmy raz jeszcze zobaczyć niesamowite nocne życie tego miasta.
Źródło: informacja własna
|