01.02.2004
Przez kilka dni włóczyli¶my się po Andach. 100 km na północ od Santiago leży Park Narodowy La Campana. Dojechali¶my autobusem do wsi Ocoa, gdzie nie ma nic poza stu godnymi pożałowania domkami. Natomiast trafili¶my od razu na chilijsk± libację.
Potem złapali¶my stopa: ciężarówkę przewoż±c± butle gazowe. Zabrali¶my się z grupk± tubylców na pakę. To była jazda po kamienistej drodze! Potem kilka kilometrów w skwarze do granic Parku.
Wszędzie eukaliptusy i plamy. Rozbili¶my namiot w s±siedztwie rodzinki gryzoni przypominaj±cych wiewiórko- szynszyla. Ro¶nie tu tak zwana palma chilijska, o orzeszkach zebranych w ki¶cie i z wygl±du przypominaj±cych winogrona, a w smaku podobne do orzecha kokosowego.
Okolica piękna, ale jest tak sucho, że wystarczyłaby jedna iskra, żeby to wszystko spłonęło aż po horyzont. Wokół wysokie góry poro¶nięte kolczast± ro¶linno¶ci±. Najwyższy szczyt to La Campana. W 1840 roku Karol Darwin podziwiał z niej okolicę.
Na trzeci dzień po przyjeĽdzie zdobywali¶my pobliskie siodło Portezuelo Ocoa - mordercza droga w 40-stopniowym skwarze przez wysuszone na pieprz w±wozy. Na stromych zboczach pas± się krowy uciekaj±ce na widok człowieka. Co one tu jedz±?! Polska Krasula nie raczyłaby nawet mlasn±ć jęzorem. W labiryncie ciernistych krzewów trzeba uważać, żeby nie zostać przygniecionym przez spłoszonego zwierzaka. Widok góry wart był tego wysiłku.