HAWAJE
01:18
CHICAGO
05:18
SANTIAGO
08:18
DUBLIN
11:18
KRAKÓW
12:18
BANGKOK
18:18
MELBOURNE
22:18
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Przewodnik po procesie inicjacji » #6 Szamani Peyotlowi - Ameryka
#6 Szamani Peyotlowi - Ameryka

Edi Pyrek


Dom Zepa był schowany w lesie. Czasami przez podwórko przebiegały sarny i jelenie, a w łazience spacerowały skorpiony. Pierwszego spotkałem tuż po pierwszej kąpieli. Wolno wędrował od mojego, leżącego na podłodze, ubrania w stronę ubikacji.
Wsunąłem go na zwiniętą gazetę. Podszedłem do okna i delikatnie wysunąłem gazetę na zewnątrz tak, aby skorpion zsunął się wolno i spadł na ziemię.
Wieczorem wysypaliśmy na trawę karmę dla saren. Zep stanął w miejscu karmienia i pomodlił się. Jego niewielki pies wąchał ziemię.

- Chodź - powiedział Zep - teraz możemy tylko czekać.
O świcie obudził mnie głos Indianina wołającego do sarny. Uslyszałem pojedynczy strzał. Wybiegłem na dwór. Zep klęczał nad martwym zwierzęciem i płakał. Podszedłem do niego. Położyłem rękę na jego plecach.
- Zep...
Mężczyzna milczał. Potem wolno, zacinając się, zaczął mówić.
- To tak, jakbyś zabijał kogoś z rodziny. Brata. Siostrę... Ona przyszła tutaj, byśmy mogli zrobić następną ceremonię... żebyśmy mogli porozmawiać z Bogiem - podniósł głowę - zanieś Siostrę na ołtarz.

Wziąłem martwe zwierzę na ręce, tak jak bierze się kogoś rannego, chorego, tak jak przenosi się żonę przez próg. Kilkadziesiąt metrów dalej, na ziemi leżał ułożony poprzedniej nocy ołtarz z jałowca. Zep ułożył sarnę tak, jakby biegła. Nogi zgięte w kolanach, podniesiony do góry biały ogon, wysunięty łeb z martwymi, tak dziwnie wyglądającymi bez jasnej plamki światła zachodzącymi mgłą oczami. Pośrodku czoła tkwił niewielki ciemny, zachodzący krwią, otwór.
- Połóż się - powiedział Zep - przytul się do Niej, módl się za Nią, za siebie... módl się do Niej.

Przytuliłem się do ciepłego jeszcze ciała sarny. Pozwoliłem, by otuliła mnie swoimi nogami. Czułem się dziwnie. Powoli narastało we mnie odczucie, że staję się jednym ze zwierzęciem. Biegłem przez las. Żywiłem się trawą, roślinami, żułem liście. Uciekałem przed ludźmi. A potem zapach jedzenia. Ktoś mnie woła. I huk. I ból. I ciemność.
- Już - przywołał mnie Zep - uklęknij.
Wskazującym palcem rozmazał krew na czole Sarny, potem naznaczył moje czoło, nadgarstki, kostki. Pokazał mi, żebym zanurzył palec we krwi i pomazał jego twarz. Po martwej głowie zwierzęcia wędrowała tłusta mucha. Ugrzęzła w ciemnej strudze zastygającej krwi.
Mężczyzna wyjął z podręcznej torby nóż i naciął skórę zwierzęcia.
- Zedrzyj ją, ciałem, rękami, wpychaj dłoń pomiędzy skórę a mięso, wejdź tam tak, aby ta skóra stała się twoją skórą...
Centymetr po centymetrze odchodziła skóra od mięsa. Chowałem się coraz głębiej pod nią, czułem jak moja koszula przemaka od krwi i wilgoci mięsa. Moja głowa, całkowicie schowana pod skórą, przeszła zapachem mięsa. Zamknąłem oczy. Było ciemno. Była tylko wilgoć i woń krwi, i jeszcze czoś dziwnego, nieuchwytnego.
Kiedy z głowy zwierzęcia zdarliśmy skórę maski Zep naciągnął ją na krzyżak z kijków. Potem podał mi ją. Jeszcze mokrą. Ze zwisającymi cienkimi strzępami mięsa i mięśni, z pustymi punktami zamiast oczu. Na ziemi leżał czerwono-siny zewłok Sarny. Nienaruszone oczy wyglądały groteskowo w mięsnej głowie.
- Przyłóż ją do twarzy - powiedział Zep podając mi maskę sarny - poczuj ją. Niech stanie się tobą, a ty nią.
Patrzyłem na świat oczami sarny. Moje ciało sprężyło się w sobie. Bałem się tego miejsca. Zepa. Psa. Chciałem móc znowu schować się w lesie.
Zanim zdążyłem się poruszyć, Zep potrząsnął mnie za ramię. Ręką mokrą od krwi podał mi cienką, haftowaną opaskę na czoło.
- To oznaka myśliwego Huichole. Byłeś ze mną. Polowałeś. Modliłeś się. Znaczyłeś się krwią. Jesteś jednym z nas... W przyszłym roku sam zapolujesz na Kauyumari, na Peyotl... tak chce Dziadek.

Trzymając w jednym ręku maskę sarny, w drugim opaskę zacząłem rozumieć siebie. Zobaczyłem, że to, co mnie gnało przez świat, to był głód życia. Pragnąłem je poznać we wszystkich jego formach, stać się każdym z ludzi - tak jakbym był Proteuszem posiadającym dar wielorakości. Jednocześnie wiedziałem, że im więcej dostanę, im więcej masek założę na twarz, im więcej ról zagram, tym bardziej będę głodny. Głód ogarniał mnie całego, pragnąłem ciągle być kimś innym, poznać, co znaczy być kobietą, mężczyzną, zwierzęciem, kamieniem i krzakiem. Wcielałem się w coraz to inne postacie... Podróże i pisanie umożliwiały mi granie tych wszystkich wymarzonych przeze mnie ról. Mogłem być każdym... a głód narastał. Jednocześnie zbliżyłem się do momentu, kiedy nie wiedziałem już, kim naprawdę jestem. I to było groźne. I to było niebezpieczne. I to było nieznośne, bo w pogoni za wielorakością zaniknęło moje "ja" osobnicze, moja persona. Maski, które zakładałem przez całe swoje życie zaczęły przyrastać do mojej twarzy. Coraz trudniej mi było dostać się pod ich powierzchnię, żeby odkryć kim jestem. Choć zawsze starałem się pamiętać o swojej prawdziwej twarzy to ta, Gombrowiczowska gęba, którą inni i ja sam sobie przyprawiłem, ciążyła, to ja nie zdawałem sobie z tego sprawy i dopiero posiadanie na twarzy maski Sarny, która namacalnie była czymś obcym, przybyłym, dopiero to wszystko pozwoliło mi w jakimś dziwnym przebłysku dojrzeć, że mam na twarzy dziesiątki masek. Zdejmując Karumari zdjąłem też z siebie inne twarze. Było tak więc jakby krew Sarny złączyła w siebie inne maski. Maski zlały się w jedno. Zczepione razem powoli odklejały się od mojej twarzy. Patrzyłem na swoje ręce umazane krwią i otwartą do góry maskę Sarny. Szukałem na niej śladów innych twarzy.

- A teraz weź Peyotl.

Mężczyzna podał mi garść pełną niewielkich, suszonych kaktusów.
- Zjedz i pomódl się.

Przerażony patrzyłem na rośliny. Miałem już dosyć świętych kaktusów. Doskonale wiedziałem, że Peyotl nie jest moją "medicine", był nią taniec.
Kaktus był dla mnie jedynie środkiem, laską, którą podpierałem się w czasie swoich wędrówek. Niczym więcej. Nie pociągał mnie jako używka, był świętą rośliną, którą jak grzyby brałem, by lepiej zrozumieć siebie.
- Zadaj Dziadkowi pytanie.

Odszedłem w las. Usiadłem pod drzewem i zacząłem się modlić: "Dlaczego jestem taki jaki jestem? Co uczyniło mnie takim, a nie innym człowiekiem? Dziadku, czemu jestem sobą? Naucz mnie o mnie."
Zacząłem wolno gryźć kaktusa. Zamknąłem oczy. Z daleka słyszałem uderzającego w bęben Zepa.
Zaczęła się podróż. Labirynty, tunele i... cofanie się w czasie. Wędrowałem przez wszystkie lata swojego życia. Widziałem dawno zapomniane wydarzenia, sytuacje, w których byłem wyśmiewany, raniony, odrzucany. Widziałem swoje życie obdarte ze wszystkich przyjemnych chwil. Był tylko ból. Lata szkolne. Twarze chłopaków z klasy kpiących z mojej tuszy, niespełnione miłości, kompleksy, poczucie osamotnienia, odrzucenia. Śmierć Ojca, Matka. Rodziłem się. Ból wyrywania z oceanu matki, cesarskie cięcie i spokój łona, a potem dalej... dalej.

- Chcę iść dalej Dziadku... do początku życia.
Wędrowałem przez kosmos, pod prąd strumienia gwiazd. Podróżowałem do centra galaktyki, życia, do początku. Na jakiś dziwny, paradoksalny sposób czas i przestrzeń przestały istnieć, był tylko strumień życia, istniejący poza ludzkim, linearnym sposobem rozumienia.
- Dziadku chcę iść dalej, co jest początkiem?
Cisza.
A potem spokojny i uśmiechnięty głos.
- Ty musisz mieć dowód, więc mogę ci pokazać tylko to, co sam możesz udowodnić, to, co sam teraz wiesz, nic więcej. Jeszcze nie czas, by ci pokazać więcej. Jeszcze tego nie zrozumiesz.

Otworzyłem oczy. Stałem się kosmosem. Moja ręka, na którą patrzyłem stała się wodą, krople palców poruszały się na tle drzew. Zrozumiałem, że wszystkie prawa kosmosu dotyczą tak samo mnie jak i inne stworzenia. Nie byłem gorszy ani lepszy od innych. Byliśmy wszyscy jednią.

- Poznaj siebie - Dziadek znowu się odezwał - a poznasz prawa świata i... Boga.
Znowu byłem kosmosem, strumienie gwiazd wypływały ze mnie. Przyszła też do mnie pamięć tego, co Grecy napisali na świątyni Apollina w Delfach - "Gnoti sauton" -"poznaj samego siebie" i myśl o Świętym Graalu, którego przecież należałoby szukać w sobie. Oraz alchemiczne "To co na górze jest tym, co na dole".
- Jak mam żyć?
- Jak? - głos Dziadka był kpiący - żyj pamiętając o swoim celu... za każdym razem gdy podejmujesz decyzję co do tego, co chcesz robić, zapytaj sam siebie, czy to poprowadzi cię bliżej celu...

Patrzyłem na swoje ciało - ręce, nogi, brzuch. Wszystko było kosmosem.
- Kim jesteś Dziadku? - pytając go o to, czułem się jak małe dziecko.
- Jestem tym, kim ty jesteś. Jestem Tobą.
Zep bił w bęben coraz mocniej. Podpierając się o drzewo zacząłem wolno wstawać. Byłem słaby. Byłem zdziwiony. To, co mówił Dziadek, było takie proste i tak logiczne. I jeszcze ten jego kpiący ton, i odpowiedzi, które słyszałem tak dokładnie jak zaśpiew Zepa. Rzeczywisty nie mniej niż drzewa i... ja sam. A tak naprawdę, który z nas był rzeczywisty? Czy motyl śnił mnie, czy ja motyla?



**********

Czy może być tak, że całe moje zycie, tu, na świecie ograniczonym czasem i przestrzenią profanum jest jedynie mają? Jest nierealne? Może ten świat Dziadka jest realny, świat, w którym czas nie istnieje, nie ma nic oprócz teraźniejszości, a wszystko jest możliwe... a jeśli tak jest, to jaki sens ma to, co się dzieje ze mną?
Na dworze było już ciemno. Nie mogłem zorientować się, ile godzin podróżowałem przez swoje życie. Jak długo Dziadek uczył mnie o mnie samym.
Zacząłem się zastanawiać, kim jest Dziadek, co oznacza, że "jest mną". Przecież prawdy, rzeczy, które mi pokazywał były przeze mnie przeżyte i zepchnięte gdzieś do wewnątrz, co oznacza, że pokazał mi rzeczy, o których wiem. Czy jest więc on jakimś wewnętrznym przewodnikiem, nauczycielem, który może znać inne rzeczy?

Źródło: informacja własna

<< wstecz 1 2 3 4 5 6 7 8 dalej >>


w Foto
Przewodnik po procesie inicjacji
WARTO ZOBACZYĆ

USA: LA - Miasto Aniołów
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AP 2; Pretoria
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl