HAWAJE
04:06
CHICAGO
08:06
SANTIAGO
11:06
DUBLIN
14:06
KRAKÓW
15:06
BANGKOK
21:06
MELBOURNE
01:06
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Przewodnik po procesie inicjacji » #1 Sadhu - Indie
#1 Sadhu - Indie

Edi Pyrek


Edi Pyrek
Ten rozdział opowiada historię kilku spotkań z ludźmi Zachodu, którzy postanowili poszukać siebie na Wschodzie. Palą haszysz, medytują, modlą się. Na dni i tygodnie wstrzymują pracę serca.

Nacinają własne ciała. Jedzą resztki z pogrzebowych stosów. W ludzkich czaszkach piją mocz. Czynią cuda. Są święci. Są biali. Przyjechali do Indii dla zabawy albo z ciekawości i zostali, aby stać się bogami.

Raz na 12 lat w Indiach odbywa się Meha Kumbh Mela, największy festiwal religijny świata, na który, nad święty Ganges zjeżdża się kilka milionów pielgrzymów. Ostatnia Kumbh Mela tego tysiąclecia odbyła się w niewielkim Haridwarze. Do tego miasteczka oprócz pątników przybyło kilkaset tysięcy sadhu - ludzi bogów.
Na środku ulicy stoi sadhu przebrany za Hanumana - boga małp. Żebrze. Przez jego nadgarstek przechodzi długi nóż. Na ziemi i wokół noża zbiera się krew. Mężczyzna co chwila porusza puszką na datki. Brzęczą niklowane monety. Czasami dzieci łapią go za przyczepiony z tyłu ogon. Wtedy patrzy na nie groźnie i warczy. Dzieci odskakują.
Przy drodze, pod drzewem siedzi Chandru Baba, znajomy sadhu. Na czole ma tiluka, znak mówiący, że jest wyznawcą Sziwy. Kiwa na mnie.
- Namaste. Czilum?
- Namaste. Czilum.
Sadhu grzebie w tekturowym pudełku po butach „Baty”, pełnym glinianych, podłużnych, rozszerzających się ku górze fajek - czilum. Ostukuje je, słucha dźwięku paznokcia drapiącego glinę. Wreszcie wybiera jedną. Odkłada na bok. Z innego pudełka wyciąga owinięty w papier gazetowy kawałek haszyszu, odłamuje grudkę wielkości pół paznokcia i podaje mi.
- Afgani - mówi - z Afganistanu. Najlepszy.
Odkłada resztę haszyszu. Grudkę podgrzewa zapałką na środku dłoni, potem, dosypując tytoń z przełamanego papierosa, miesza, tworząc lepką ciemnobrązową masę, nabija fajkę, obwiązując jej dół mokrą pomarańczową szmatką. Podnosi do czoła...
- Om Namah Shivaya - modli się, potem zaczyna tłumaczyć - to nie jest takie normalne upalanie się, to święta komunia. Sama fajka jest symbolem boskiego lingamu, falusa Sziwy. Odpowiednio złożone palce, w których umieszczasz lingam to joni, vagina bogini. Wkładając fajkę w łono palców dokonujesz aktu prokreacji - to, co męskie łączy się z tym, co kobiece. Jednocześnie mokra szmatka symbolizuje żywioł wody, oddech powietrze, ogień... a gliniana fajka - materię, ziemię. Tak więc paląc nie tylko upalasz się, czy też bierzesz udział w seksualnym połączeniu bogów, ale także łączysz, niczym Bóg w dniu stworzenia, wszystkie żywioły - stwarzasz świat.
Kilku sadhu przysuwa się do nas. Jedni nadzy, pokryci tylko popiołem z ogniska, a jeszcze inni ubrani w brązowe lub pomarańczowe szaty. Łysi lub z długimi, nigdy nie obcinanymi włosami. Uśmiechnięci. O trochę nieprzytomnych oczach. Jeden z "odzianych w popiół" zaczyna masować swój brzuch: początkowo wolno pociera go całą dłonią, a potem palcami naciska coraz mocniej, palce wchodzą coraz głębiej, po paznokciedo nadgarstka, aż cała dłoń ginie w brzuchu. Na zewnątrz widać tylko kikut ręki, który staje się coraz krótszy znikając we wnętrzu ciała.
- Nie przejmuj się, on tak często - Chandru Baba uśmiechając się zapala fajkę. Przez chwilę ginie w białej chmurze dymu.
Chandru Baba jest sadhu, indyjskim świętym, człowiekiem, który odrzucił wszystko, aby poświęcić się Bogu.
Chandru Baba jest wędrownym joginem, ascetą.
Chandru Baba jest przystojnym czterdziestoośmiolatkiem.
Chandru Baba jest Włochem.



* * * * *

Chandru Baba włożył pudełko zapałek pomiędzy stopy. Wyjął jedną zapałkę i gestykulując zaczął mówić:
- Mój ojciec umierał. Leżał w szpitalu w Wenecji. Rak. Miał tam swój pokój i jego świat ograniczał się do tego właśnie pokoju. Nic poza tym nie istniało, żadne wojny, miasta, kryzysy, premiery, nic. Cały zewnętrzny świat zniknął. A on powoli stawał się despotą w tym swoim pokojowym świecie. Krzyczał na nas za spóźnianie się, za przesunięcie jego okularów, za otworzenie lub zamknięcie okna. Jego świat musiał być przewidywalny, zorganizowany. Rozumiesz? On nie mógł już niczym sterować, ani swoim ciałem, w którym szalały komórki chorobowe, ani swoją przyszłością. Jedynym miejscem, gdzie jego wola cokolwiek znaczyła, był ten pokój. A człowiek tak bardzo potrzebuje rządzić, przewidywać, planować. On nie mógł nic. Tylko coraz bardziej, ze strachu, z przerażenia, stawał się dyktatorem swojego szpitalnego świata. Tak bał się śmierci... I umarł. Po prostu umarł... A ja pomyślałem, że nie chcę się tak bać śmierci, że nie chcę tak odejść, jak zaszczute ze strachu zwierzę. Wiedziałem, że muszę się nauczyć umierać. Pomyślałem, że Indie, to dobre miejsce do takiej lekcji. Spakowałem plecak i wyjechałem.
Chandru Baba miał wtedy 18 lat. Kiedy wyjeżdżał z Wenecji na ulicach była mgła.
- To było trzeciego lub czwartego dnia w Indiach, mój autobus zatrzymał się w jakiejś wsi, poszedłem się przejść i pod figowcem, przy niewielkiej kapliczce Sziwy zobaczyłem sadhu i... - Chandru Baba uśmiecha się - i to było 30 lat temu. I zostałem z nim.
Osiemnastoletni Włoch zobaczył, że ten jogin, nie posiadający nic, wie, jak życ i jak umierać.
- Ja tylko chciałem nauczyć się tego od niego, ale w konsekwencji sam zostałem sadhu.

* * * * *

Sadhu jest nomadem. Nie ma nic. Całe życie poświęca temu, aby wyzwolić się z mokshy, reinkarnacyjnego koła wcieleń, by stać się jednością z Bogiem.
- Sadhu jest martwy za życia - Włoch mówi wolno, z rzadka gestykulując. - Martwy dla swojej rodziny, kraju, przyjaciół. Dla "ja chcę", "ja mam". Żyje z tego, co dadzą mu ludzie. Nie prosi, nie pożąda... W czasie swojej inicjacji sadhu przeżywa własną śmierć. Umiera. Rozumiesz? Świadomie umiera dla tego świata. Znaczy się go gorącym żelazem na rękach, dokonując symbolicznego aktu kremacji jego ciała.
Chandru Baba pokazuje znamiona śmierci na ramionach.
- Przez te 30 lat wiele lat spędziłem na umartwianiu się. Wielodniowych medytacjach, pozycjach jogi, głodówkach. Widziałem rzeczy, które wy, ludzie Zachodu, nazywacie cudami... Sadhu na kilka tygodni zakopywanych w ziemi bez powietrza, innych, żywiących się tylko wodą, albo tych, chodzących po wodzie i lewitujących... okaleczających się, jedzących ludzkie mięso i pijących mocz z ludzkich czaszek w czasie świętych ceremonii, widziałem chorych na trąd leczonych dotknięciem rąk, sparaliżowanych, chodzących po szamańskich zabiegach sadhu... I co? I nic... W rzeczywistości te cuda nie mają znaczenia. Są tylko zewnętrznym znakiem mocy tych ludzi... Czym jest ta moc? To Bóg. Sadhu są tymi, którym udało się zrealizować w sobie rzeczywistość boską. Są bogami... Sterują swoimi funkcjami biologicznymi, potrafią przestać oddychać, zatrzymać pracę serca. Kierują swoimi emocjami. Uczuciami. Myślami... Czasem. Przyszłością. Teraźniejszością.

* * * * *

W Indiach bardzo popularne jest traktowanie sadhu i guru jako żywego Boga. Człowieka, który wszedł na taki poziom rozwoju duchowego, że jego człowieczeństwo zostało przemienione w boskość.
Do Chandru Baby podchodzi hinduski pielgrzym, dotyka ręką jego stóp, potem przykłada dłoń do czoła, prosi o błogosławieństwo. Włoch wkłada palce do ogniska i popiołem ze świętego ognia znaczy na czole pielgrzyma tilaka, potem daje mu do ręki kilka ziaren poświęconego pożywienia. Pielgrzym, ciągle z pochyloną głową, wkłada kilkurupiowy banknot pod skórę tygrysią, na której siedzi sadhu. Potem ze złożonymi rękami, pochylony, wycofuje się tyłem.
Przed człowiekiem-bogiem staje stara kobieta z krzyczącym i wyrywającym się dzieckiem. Kiedy Bóg dotyka go, to maluch cichnie. Zaczyna ssać palec. A potem siedzi na ziemi i w milczeniu obserwuje sadhu.
Jest gorąco. Pot miesza się z czerwonym pyłem ziemi. W otwartym namiocie, na poboczu drogi, siedzi kilkunastu joginów. Zgaszone ognisko, metalowe kubki na wodę, kilka starych, wytartych dywanów na ziemi, ktoś śpi, ktoś inny rozpuszcza swoje długie włosy i iska się. Zebrane w palce wszy odkłada na bok. Pasożyty odskakują.
- Nie gloryfikujmy wszystkich sadhu, niektórzy decydują się na tę ścieżkę... z wygody - mówi Włoch głaszcząc po głowie dziecko - jako sadhu nie masz większych problemów, nie masz nic, nie możesz więc tego stracić. Wyżywienie zapewniają ci pielgrzymi i wierzący. Twoja pozycja społeczna jest bardzo wysoka, jesteś przecież żywym świętym, możesz palić haszysz, onanizować się publicznie, robić wszystko co zechcesz, bo przecież jesteś Bogiem... Tak... bycie sadhu ma dużo zalet - Chandra Baba uśmiecha się, kiedy odchodzi dziecko i zaczyna rozgniatać na dłoni kolejną kulkę tłustego haszyszu.

Źródło: informacja własna

1 2 dalej >>


w Foto
Przewodnik po procesie inicjacji
WARTO ZOBACZYĆ

Japonia: Kioto - miasto magiczne
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

@dC 13: Mongolska pizza
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl