BOL 5: Huayna Potosi 6088 m n.p.m. zdobyty
|
|
|
|
Huayna Potosi 6088 m n.p.m. |
5 czerwca 2007 o godz. 7:30 czasu lokalnego stanęliśmy na szczycie Huyana Potosi 6088 m n.p.m.
|
Paso Zongo |
04.06.2007
Wstajemy dość wcześnie i próbujemy spakować cały sprzęt do jednego plecaka. Jarek tradycyjnie zamierza zdobyć szczyt w pożyczonym ubraniu, bo nadal nie mamy jednego bagażu. Dojeżdżamy do Zongo Pass, gdzie znajduje się Refugia Huayna Potosi. Tam jemy skromny lunch i wyruszamy do obozu pierwszego zwanego Campo de Rocas - 5150 m n.p.m. na granicy lodowca. Rozbijamy namiot i trochę leniuchujemy.
|
Seraki na lodowcu Huayna Potosi |
Jest wcześnie więc rozkładam karimatę na kamieniach i cieszę się każdym promieniem słońca, który na tej wysokości jest znacznie cieplejszy niż na nizinach (jeśli w Boliwii możemy mówić o nizinach). W Boliwii jest teraz pora sucha więc pogoda nie rozpieszcza nas wysokimi temperaturami. To cena, którą trzeba zapłacić za mniejszą ilość opadów.
|
Lenistwo na Campo de Rocas |
Późny obiad, bo woda z lodowca długo się gotuje i natychmiast wskakujemy do śpiworów. O 19:00 jesteśmy już w namiocie. I to wcale nie dlatego, że jesteśmy tak zmęczeni, że chcemy szybko zasnąć i też nie dlatego, że tak nakazuje rozsadek, bo w nocy rozpoczniemy atak szczytowy. Jesteśmy w śpiworach tak wcześnie, bo po zachodzie słońca, zimno na tej wysokości jest tak przenikliwe i dokuczliwe, że ciepły śpiwór jest jedynym ratunkiem.
|
Iza na szczycie |
05.06.2007
Pobudka o 1 rano. Choć trudno mówić o pobudce, kiedy prawie wcale się nie spało. Ubieramy się w namiocie, wypijamy gorącą herbatę i około 2 rano wyruszamy.
|
W drodze ze szczytu |
Rozpoczynamy wędrówkę po lodowcu przy świetle księżyca. Kryształki lodu mienią się i skrzą w świetle czołówek. Droga jest dość stroma ale pierwsze trudności napotykamy na wysokości około 5600 m n.p.m. Ściana wysokości około 60 m i o nachyleniu około 60 stopni wyburza nas z rytmicznego marszu. Pokonujemy ją dość szybko.
Robi się coraz zimniej. Dla mnie krytyczna jest godzina 4-5 rano. Nie mogę się doczekać wschodu słońca, licząc na to, że trochę mnie rozgrzeje.
Jesteśmy pod szczytem. Wystarczy podnieść głowę i widać go w świetle księżyca. Dzieli nas jednak od niego kolejna ściana wysokości około 200 m i o nachyleniu 60-70 stopni. Krótki odpoczynek i podejmujemy wyzwanie.
Jest coraz zimniej. Uderzając czekanem coraz bardziej drętwieją mi z zimna ręce. Wreszcie wschodzi słońce i wreszcie jesteśmy na szczycie.
Zmęczeni, ale szczęśliwi...
Źródło: iza@odkryte.pl
|