HAWAJE
08:10
CHICAGO
12:10
SANTIAGO
15:10
DUBLIN
18:10
KRAKÓW
19:10
BANGKOK
01:10
MELBOURNE
05:10
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Swedseayak » Swedseayak 3: Goteborg, STYRSÖ, KÖPSTADSÖ, wyspa Toro
Swedseayak 3: Goteborg, STYRSÖ, KÖPSTADSÖ, wyspa Toro

Benek, Bober, Uolly i Max





Poniedziałek

Zobacz  powiększenie!
11 września

Poniedziałkowy poranek był ciężki. Powoli zaczął się nam udzielać szwedzki luz. Wszystko da się wtedy wytłumaczyć i w locie zaplanować lepiej. Tak więc wstaliśmy nieco później, zwłaszcza że impreza integracyjna przeciągnęła się odrobinkę. Ponadto Max źle zniósł gwałtowną zmianę diety i wyglądał intrygująco. Dopiero po kilku przegranych walkach z żołądkiem, zaczął wracać do rzeczywistości. Ale już świtem, około 12:00 zaczęliśmy pakowanie sprzętu na 2-dniowy wypad w nieznane. Nic się nie chciało zmieścić i nie wiedzieliśmy co gdzie spakować. Interesująco wypadł eksperyment polegający na włożeniu namiotu z rurkami do luku bagażowego. Wyglądało, że będzie kicha, jednak po chwili znalazło się rozwiązanie. Maxa kajak miał najdłuższe otwory, więc padło, że namiot będzie u niego. Się zgodził. Pracowicie spakowane worki musiały zostać rozpakowane, bo jak pokazało życie, najlepiej się je pakuje jak są już w kajaku. Oczywiście nie było mowy, żeby je potem wyjąć bez „poluzowania” zawartości. Słodką wodę mieliśmy w butelkach półtora i pięciolitrowych. O ile z małymi nie było kłopotu, o tyle te większe nie były specjalnie ustawne. Każdy więc spakował je tak, aby zajmowały jak najmniej miejsca, a więc albo na rufę albo na dziób. Gdy doszło do pakowania garów i jedzenia, okazało się, że i one są wielce uciążliwe w pakowaniu. Gdyby były z gumy... Niestety, nie były.

Zobacz  powiększenie!
Bober przyjął dzielnie na swoją pierś obowiązek wożenia garów, a Max chciał wypróbować swoją beczkę, więc zostały spakowane do niej pozostałe rzeczy. Te, które się nie załapały na ten etap pakowania, trafiły w tzw. inteligentne miejsca, czyli takie, gdzie ewentualnie należy się ich spodziewać. Cukier właśnie do nich należał.

Zobacz  powiększenie!
Po około godzinnych zmaganiach logistycznych i optymalizacji załadunku, byliśmy prawie gotowi. Podczas poprzedniego wieczoru pracowicie ustaliliśmy, że dzisiaj definitywnie zadecydujemy gdzie płyniemy i czy w ogóle płyniemy. Tak więc pogoda nam sprzyjała, mieliśmy dobry czas (była dopiero 13:00), więc „el Komendante” zadecydował, że... płyniemy! I to na zachód a potem na południe. Jako cel wybrał wyspę Toro. Marta, która dzielnie nam towarzyszyła, pożegnała nas jak bohaterów.

Zobacz  powiększenie!
Ruszyliśmy! I... i okazało się, że jest inaczej niż w pustych kajakach. Teraz były bardziej ociężałe, jeszcze mniej sterowne, a jak ktoś sobie je nierówno spakował, to miał stały skręt w jedną stronę. Doprowadzało to do szału, zwłaszcza jak dostawało się boczny wiatr. Utrzymanie stałego kierunku wymagało nierównomiernej i nierytmicznej pracy rąk.

Tyle co wypłynęliśmy, zaczęły nas urzekać na nowo przepiękne krajobrazy. Malownicze drewniane domki pomalowane na rdzawy kolor, białe okiennice, maszty żaglówek zacumowanych w portach, błękitne niebo i ciepłe słońce, krystaliczna woda i barwne skały stanowiły niesamowitą mieszankę.

Zobacz  powiększenie!
Po niecałej godzinie postanowiliśmy zrobić postój. Jak szwedzki luz to luz. Nigdy nie zaszkodzi dodatkowo rozprostować kości. Tutaj Benek znalazł meduzę i rozgwiazdę. Myślał, że martwe. Myślał... Jak gwiazda, to tylko jedno skojarzenie przyszło mu do głowy. Chyba nikt byłych działaczy nie miał tak ekologicznej czapki.

Wkrótce ruszyliśmy dalej. Ponieważ każdy już skonsumował dodatkowy posiłek energetyzujący w postaci batona, a głód zaczynał dawać o sobie znać, więc teraz naszym celem stał się postój z przerwą na konkretny posiłek. Warunki były rewelacyjne. Wiał nam delikatny wiaterek, fali prawie nie było a twarze nasze zdradzały subtelną ekstazę - czysta przyjemność! W końcu dotarliśmy do ostatniej zachodniej wyspy archipelagu. Stąd już tylko otwarte morze. My skierowaliśmy się na południe. Intrygowała nas taka głęboka zatoka na wyspie Stora Ravholmen. Tam postanowiliśmy spożyć późny lunch. Okazało się, że miejsce było idealne. Co prawda po drodze mijaliśmy tabliczki z informacją, że jest to teren wojskowy, ale sądząc po zaangażowanej korozji, nie wierzyliśmy w wiarygodność ich przekazu. Na wyspie nie było nikogo. Jedynie bunkier na szczycie, rozlatujący się barak oraz spakowany w torbę uszkodzony namiot ogrodowy o skomplikowanej procedurze rozkładania zdradzały, że bywali tu ludzie.

Źródło: informacja własna

<< wstecz 1 2 3 dalej >>


w Foto
Swedseayak
WARTO ZOBACZYĆ

Kajakiem przez Alpy
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Ch 16; Wietnam: Hanoi
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl