Po śniadaniu ciągle pada. W końcu decydujemy się na wyjście, zakładamy kurtki przeciwdeszczowe i w sandałach suniemy wzdłuż plaży. Przechodzimy obok przetwórni owoców morza, dochodzimy aż do portu. Cały czas brodzimy w ciepłej morskiej wodzie, która przy brzegu ukrywa wiele morskich stworów: kolorowe rybki, kraby, kolonie ślimaków, koralowce, muszle i jedną murenę. Jak w każdym miejscu w Nikaragui wszędzie towarzyszą nam wychudzone psy. Po kilkugodzinnym spacerze udajemy się do "centrum" do znajomej restauracji The Fishermans Cave na obiad. Przy restauracji spotykamy mężczyznę czyszczącego wielkie, różnokolorowe muszel. Niektórzy z nas kupują od niego po sztuce w cenie 45 kordob za jedną. Skoro nie mieliśmy możliwości upolowania muszli samemu to przyda się jakaś pamiątka z wyspy.
Po obiedzie udajemy się taksówkami pod hotel Piknik Centem, gdzie rozkładamy się na plaży robiąc to co zwykle się robi na plaży. Wytrzymujemy tam do zachodu słońca, potem komary zaczynają być tak krwiożercze, że nie daje się po prostu wytrzymać. W porze deszczowej należy uważać szczególnie na komary, których liczba jest tak duża, że istnieje znaczne prawdopodobieństwo ukąszenie przez nosiciela malarii lub jej gorszej odmiany denge. Podobno 1 na 400 komarów jest nosicielem. Uciekamy do hotelu. Około godziny 21 zbieramy się całą ekipą do Reggae Palac, Dziś jest tam nawet sporo ludzi w 99% tubylcy, oprócz naszej 8ki jeszcze 2ka białych kobiet. Jest nawet przyjemnie, piwo Victoria i rum Flor de Cana robią swoje. Miejsce to nie jest zatłoczone ale i tak jest gorąco. Nie ma tu klimatyzacji, pracują jedynie wentylatory.
Niedziela budzi nas słońcem, brakiem prądu, w związku z tym brakiem klimatyzacji w pokoju.
Po śniadaniu to dla czwórki z nas wycieczka rowerowa wokół wyspy. Wypożyczenie roweru na 1,5 h kosztuje 3 $ (6 $ za pół dnia). Rowery te jednak to prawdziwe zardzewiałe wraki bez hamulców ze spadającym ciągle łańcuchem. Wyspiarze mają chyba upodobanie do rdzy bo przy brzegu "stacjonuje" kilka zardzewiałych wraków łodzi rybackich. Po powrocie z obiadu siadamy w restauracji przy hotelu Picinc Center, w którego pobliżu na plaży zaczyna się coś dziać. Zewsząd zaczynają się schodzić młodzi tubylcy płci męskiej i zaczynają grać regularny mecz piłki nożnej na plaży. Większość z nich gra na bosaka. Prezentują nawet niezłą formę.
Ostanie chwile na plaży, pakujemy się i jedziemy na lotnisko. Nie wiedząc czemu musimy być na lotnisku godzinę przed odlotem samolotu. Pewnie dlatego żeby potwierdzić obsłudze z Bluefields, że są chętni i jest sens wysyłać samolot po nas na Corn Island. Przechodzimy proces ważenia bagażu wraz z naszymi osobami - w celu rozlokowania ciężaru w samolocie i po godzinnych oczekiwaniach przylatuje samolot, tym razem większy >>>. Przechodzimy przez ręczną kontrolę bagażu w budce przy pasie startowym, wchodzimy do samolotu, kołujemy i po chwili startujemy. Tym razem wznosimy się na wysokości 7000 stóp.
Jeszcze jedno spojrzenia z góry na piaszczyste plaże i w drogę do cywilizacji.
Źródło: informacja własna
|