HAWAJE
23:54
CHICAGO
03:54
SANTIAGO
06:54
DUBLIN
09:54
KRAKÓW
10:54
BANGKOK
16:54
MELBOURNE
20:54
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Afryka w ciemno » AwC 12: Moje Święta
AwC 12: Moje Święta

Beata Jakuszewska


Kończymy pierwszą część opowieści Beaty o Afryce. Ale jej podróż wcale się kończy. Posłuchajcie! - Gdy Rachid wysadził mnie w Erfudzie, nie musiałam nawet machać – od razu zatrzymał mi się samochód. Wprawdzie kierowca liczył na to, że przenocuję w jego hotelu, ale gdy dotarło do niego, że nic z tego, ponieważ chcę dotrzeć do Merzugi, a jego hotel jest w Rissani, zabrał mnie na herbatę do nomadzkiego namiotu swojego brata, niedaleko Rissani.




Zobacz  powiększenie!
Bezkres
Przyjemna pogawędka. Okazało się, że ludzie z okolic Rissani naprawdę biegle mówią w języku niemieckim – niektórzy dzięki rozmowom z turystami odwiedzającymi tę okolicę, inni – pracując jakiś czas w Niemczech. Brat kierowcy nie mógł się nadziwić, że tak sama sobie podróżuję i stwierdził, że prawdziwy Nomad ze mnie:) Do Merzugi dojechałam autostopem z kierowcą – jak się okazało, właścicielem hoteliku. Dał mi naprawdę dobrą cenę, więc zostałam u niego 2 dni. Sama Merzuga zachwyca! Identyczne, szare domki, niektóre jak pałacyki, na tle olbrzymiej, ciągnącej się kilometrami, największej w Maroko pustynnej wydmy – Erg Szebbi. To tu nakręcono wiele filmów, które rozgrywają się na pustyni. Do tego miejscowość ogarnięta szałem turystyki – ok. 30 hotelików i schronisk młodzieżowych na 50 budynków we wsi... W dzień mocno przygrzewało słońce, wieczorem i w nocy – przeraźliwie zimno. Pustynia.

Wracając z Merzugi, zawitałam w wiosce Erfud, gdzie spotkałam się z Mustafą z Jorf – siostrzeńcem Rachida. Mustafa zaprosił mnie do siebie, więc kolejną noc spędziłam w Jorfie. Odwiedziliśmy z Mustafą chyba wszystkie miejscowe bary, gdzie jego kumple na zapleczu lub w małych pomieszczeniach obok palili kif i haszysz. Najlepszy, bo hodowany w górach Rif i kupowany tam bezpośrednio. Mówi się, że Maroko jest królestwem haszyszu. To po części prawda, ale inna strona tego jest taka, że najlepszy haszysz jest wysyłany do Europy, a ten gorszy zostaje tutaj, w Afryce. I jest palony pół legalnie, bo niby to tu codzienność i w każdym domu się pali, a jednak ludzie trochę boją się policji, która upomina za to - tak jak u nas za picie alkoholu. W domu Mustafy i Abderghani zrobiłam pyszny obiadek i posprzątałam im trochę – różnie to bywa, jak w jednym domu mieszka tylko dwóch mężczyzn i brakuje kobiecej ręki:) I co najdziwniejsze – czułam się naprawdę jak członek tej wielkiej rodziny – już u ich rodziny w Goulmimie to poczułam, że nie traktują mnie jak kogoś z zewnątrz, kogo dopiero co poznali...

Zobacz  powiększenie!
Pustynia i Merzuga
Rano wyruszyłam na drogę wylotową łapać stopa - mimo próśb braci, bym została tak długo, jak tylko chcę i żebym koniecznie wróciła, kiedy będę miała ochotę. Chciałam dojechać do Boumalne Dades – miasteczka, które słynie z uprawy róż i produkowanych z nich perfum. Pierwszy stop z przemiłym małżeństwem Hiszpanów, którzy spędzają właśnie święta Bożego Narodzenia podróżując po Maroko. Wysiadłam w Boumalne Dades, gdy oni odbijali w inną stronę i... stwierdziłam, że jadę dalej, do Warzazatu (po raz pierwszy byłam w tym mieście miesiąc temu)! Zabrał mnie do swojego samochodu Hassani, a chwilę później zatrzymała nas policja. Od początku wiedziałam, że chodzi im o popularną tu łapówkę od kierowcy, tylko musieli znaleźć powód. A tym powodem okazałam się właśnie ja!

- Jest jakiś problem? – zapytałam policjantów.
- Nie, nie, nie!!! Nie ma żadnego problemu, naprawdę! - usłyszałam.
- Problemem jest, że ja jadę z Hassanim?
- Nie, nie, nie! To żaden problem! Wszystko jest w porządku!

A tymczasem Hassani tłumaczył mi, że jest duży problem, bo - według policjantów – trzeba mieć licencję(!), by kogokolwiek wozić w swoim samochodzie!!! Tłumaczyliśmy policjantom, że znamy się z Hassanim od dawna i że właśnie razem jedziemy do Warzazatu, a oni uśmiechali się do mnie i tłumaczyli, że wszystko jest ok, a w języku arabskim mówili do Hassaniego, że ma zapłacić im pieniądze, bo wiezie kogoś w samochodzie. Gdyby to była osoba z Maroka, pewnie nie znaleźliby powodu, by się przyczepić, ale skoro z Europy – to jest właśnie powód. Uśmiech w moim kierunku i udawanie, że wszystko jest ok, a do kierowcy, w języku, którego ja nie znam, niemiłe słowa. Pozory i dwulicowość – tak tu często działa policja.

Okazało się, że do Warzazatu przybył właśnie król Maroka – Mohammed VI. To jest zabawne, że ciągle się tu, w Maroko, z nim mijałam, w czasie mojej podróży. Gdy on jechał do kolejnej wioski lub do miasta, ja akurat z niego wyjeżdżałam. A teraz jesteśmy w tym samym czasie w Warzazacie. Z okazji przyjazdu króla miasto jest przystrojone, środki komunikacji nie funkcjonują, a hotele są przepełnione, bo ludzie przyjechali z okolic, by zobaczyć władcę. Czy i mi będzie dane go spotkać? :)

Źródło: informacja własna

1


w Foto
Afryka w ciemno
WARTO ZOBACZYĆ

Zimbabwe: W świecie zwierząt...
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

WW 11, Kanion Antylopy
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl