HAWAJE
17:55
CHICAGO
21:55
SANTIAGO
00:55
DUBLIN
03:55
KRAKÓW
04:55
BANGKOK
10:55
MELBOURNE
14:55
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Nepal i już » Nepal i już: U stóp kolosów
Nepal i już: U stóp kolosów

Artur Lorenc


Wyprawa do podnóży najwyższych szczytów Ziemi posuwa się do przodu. Prezentujemy kolejny odcinek relacji autorstwa Artura Lorenca prosto z Nepalu. Dostaliśmy też pierwszą porcję zdjęć z okolic Everest Base Camp. Jeszcze niedawno Ryszard Pawłowski opowiadał, że na e-mail posłany do himalajskiej wsi dostał odpowiedź tradycyjną pocztą. Te czasy już chyba bezpowrotnie minęły, ale wygląda na to, że technika nie zaszkodziła w żaden sposób majestatowi Dachu Świata.




Jeden dzień Namche

Zobacz  powiększenie!
Namche Bazar
Już wczoraj mieliśmy okazję, żeby trochę zaznajomić się z miasteczkiem, bo tak można je nazwać , jeżeli weźmiemy pod uwagę tutejsze standardy. W porównaniu do wiosek i wioseczek , które mijaliśmy do tej pory, Namche Bazar żyje pełną piersią i z jeszcze niedawnego ośrodka handlowego wyrosło na ośrodek turystyczny. Nie jest to jednak nic dziwnego skoro piastuje miano "Bramy do Himalajów " i wszyscy turyści muszą przez nią przejść. A z tym handlem to nie jest tak źle, bo wystarczy przespacerować sie wąskimi uliczkami, żeby zauważyć, ze kwitnie on w najlepsze. Tyle, ze teraz siłą napędową jesteśmy my. Fajnie jest przywieźć do domu skarpety, czapkę wykonana z wełny jaka, flagi modlitewne, które powiewają w każdej wiosce, wisiorek, czy inne świecidełka. Jednym słowem każdy chce zabrać kawałek Nepalu ze sobą, a miejscowi nie maja absolutnie nic przeciwko i chętnie swoją kulturę sprzedają. Podobnie jak w Thamelu, tu również sklepów, a raczej straganów ze sprzętem turystycznym jest zatrzęsienie. Jeden przy drugim, gęsto usiane sprzedają podróbki opatrzone logo znanych firm. Jak ktoś chce mieć spodnie, polar, kurtkę, czy co tam jeszcze dusza zapragnie ze znaczkiem np. "The North Face" to dobrze trafił. Tutaj może się zaopatrzyć od stóp po sam czubek głowy.

Wędrując z Jiri można stwierdzić, ze w Namche jest po prostu wszystko. Nastawieni na wyrzeczenia turyści tutaj mogą opływać w "luksusy". Jest upragniony internet, piekarnia z ciastkami , dyskoteka "Paradise", bank i poczta, gdzie można zaryzykować wysłanie pocztówki - a nuż się uda i dojdzie.Po porannym internecie postanawiam sie gdzieś przejść, żeby nie przeleniuchować całego dnia. Wybieram sie na wzgórza, które wznoszą się nad miasteczkiem. Po drodze mijam zabłąkanego jaka, który samotnie wspina sie po krętych ścieżkach dźwigając na grzbiecie jakieś worki. Z góry roztacza sie dobry widok na całe Namche Bazar, z jego charakterystycznie ułożona zabudowa na półkolistym zboczu . Pozaczepiane domy wyglądają jak loże w amfiteatrze, a na scenie odbywa się taniec chmur wokół ośnieżonej góry.

Przełamane pierwsze lody

Dzisiaj opuszczamy Namche Bazar. Za oknem zima w pełni. Po przebudzeniu się spoglądam na sąsiedni dach, który jeszcze wczoraj był koloru niebieskiego , a teraz pokrywa go kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Spoglądam po raz ostatni na zaśnieżone Namche. Od wczoraj przeszło prawdziwą metamorfozę i dzisiaj zupełnie inaczej się prezentuje w tej anielskiej bieli, zlewając sie z chmurami, które przetaczają sie tuż nad nim. Idziemy łagodnie ścieżka przyklejona do zbocza góry. Śnieg sypie, a mgła skutecznie przykrywa wszystko wokoło. Głowę mam cały czas spuszczoną, bo jedyne widoki są właśnie na dole. Tylko, że nie po to przyjechałem w Himalaje, żeby teraz oglądać dolinę rzeki, jak piękna by ona nie była. Schodzimy na jej dno mijając jedynie tragarzy i pojedyncze grupki turystów , którzy idą w przeciwnym do naszego kierunku. Przekraczamy drewniany most i zakosami wśród lasu zaczynamy podejście do Tangboche. Początkowo mozolnie to idzie. Jakby ten dzień przerwy w Namche zupełnie się nie przysłużył. Trasa jest rozmiękczona i pokryta śliskim błotem. Na pewnej wysokości ponownie zaczynam odczuwać mroźne powietrze, które zdaje sie zaciskać na pokrytej potem twarzy. W gęstej jak mleko mgle i gęsto padającym śniegu dochodzimy do Tangboche. Przed nami powoli wyłania sie jakaś lodża i słynny klasztor . Nie możemy jednak dojrzeć szlaku przy tak słabej widoczności. Zostajemy wiec w tej pierwszej i jedynej lodży, która ukazała sie naszym oczom.


Zobacz  powiększenie!
Everest i Lhotse
Kiedy siedzę na dole w jadalni czuję jeszcze ciepło dogasającego pieca. Za chwilę gospodarz dorzuca więcej drewna i zesztywniałe palce u stóp powoli odtają, a fala ciepła wędruje po całym ciele. Tak się zastanawiam nad tymi wspaniałymi widokami, które miały być, a których wciąż nie ma. Pozostaje tylko mieć nadzieję, ze natura okaże się łaskawa i odsłoni kawałek swojego bogactwa.
Siedzę w śpiworze i spoglądam za okno. Nadal bez zmian. Za chwile zacznie się ściemniać. Po chwili słyszę jakieś ożywienie. Wyglądam jeszcze raz i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Czy to złudzenie? Z przerzedzonych chmur wyłania się kawałek po kawałku najwyższa góra świata. Okazuje się, że mamy widok z okna na Mt. Everest i jego sąsiada Lhotse. Wybiegam z aparatem na zewnątrz, gdzie zgromadzili sie inni równie podekscytowani turyści. Zaczynam robić zdjęcia ucieszony jak małe dziecko, które dostało nowa zabawkę. Doskonale widać teraz Everest, Lhotse i Ama Dablam, który wydaje się być tak blisko. Rozpoczyna się zachód słońca, którego ostatnie promienie rzucają różową poświatę na ośnieżone szczyty. Niesamowity spektakl nie trwa zbyt długo , ale napełnia każdego nieopisaną wręcz radością. Chyba pierwsze lody zostały przełamane.

Następnego ranka budzę się jeszcze przed wschodem słońca. Na czarnym jak smoła niebie iskrzą sie gwiazdy, które zwiastują bezchmurny poranek. Zaczyna świtać. Wyczołguję sie ze śpiwora, chociaż nie bardzo mam na to ochotę. Jest w nim tak ciepło, a w naszym pokoju pozamarzały szyby. Nakładam na siebie cieple ubrania i schodzę na dół. Oczy wszystkich zwrócone są w jedną stronę. Każdy zahipnotyzowany wpatruje sie w ośmiotysięczne gwiazdy, które skrywają się póki co pod ciemnym płaszczykiem. Tymczasem po przeciwnej stronie promienie słońca zaczynają wylewać się na inne ośnieżone szczyty, które żarzą się jak płomienie świec. Ciepłe, żółtawe światło spływa niżej i niżej, aż cała góra zaczyna lśnić. Za chwilę słońce wznosi się już na tyle wysoko, aby ogrzać trzy wspaniałe kolosy - Everest, Lhotse i Ama Dablam.

Niekończąca się fascynacja

Zobacz  powiększenie!
Artur, w tle Ama Dablam
Pora jednak ruszać dalej. Poranna euforia skutecznie przysłoniła mróz, który uformował długie sople przed wejściem do naszego pokoju, a wodę w beczce z napisem "Hot Shower" zamroził na kość. Od samego początku szlak jest zlodzony. Jedyne, co mnie zastanawia to umiejętność tragarzy chodzenia w takich warunkach, ze zwykłymi trampkami na stopach. Przy bezchmurnym niebie, które pozwala cały czas podziwiać zapierające dech w piersiach widoki gór szybko dochodzimy do wioski Periche, położonej na wysokości 4240 metrów. Zostajemy tu dwie noce w ramach malej aklimatyzacji. 11 godzin snu to chyba małe lenistwo. Świadomość wolnego dnia sprawia, że nie mam najmniejszej ochoty wystawiać nosa ze śpiwora, który jest tak po prawdzie jedynym ciepłym "kątem". Kłęby pary wydobywające się za każdym razem, gdy wydycha się powietrze świadczą tylko o tym, że warunki na zewnątrz są jak najbardziej niesprzyjające. Staram się odwlec moment wyjścia ze śpiwora, ale wiem ze nie można tego robić w nieskończoność.

Takie wolne dni potrafią człowieka rozleniwić. Zdrapuję szron z zamarzniętych szyb i przez malutka szparkę wpadają promyki żółtego światła. Błękit nieba i ośnieżone szczyty zdecydowanie rozkładają mojego lenia na łopatki. Tradycyjna gorąca herbata i można wychodzić. Początkowo idziemy razem, a poźniej rozdzielamy się, bo każdy ma inny pomysł na poranny spacer. Idę po stromym zboczu w gore doliny Imja Khola, ktora otwiera sie na dole niczym wachlarz i zdaje sie mieć nałożoną koronę z ośnieżonych szczytów z klejnotem w postaci Lhotse. Dochodzę do miejsca, które osłonięte jest skałami i pozwala pobyć sam na sam ze swoimi myślami, które owiewane są przez jedyne w swoim rodzaju krajobrazy. Kiedy nie mam wokół siebie absolutnie nikogo, ponownie powraca ta kameralna atmosfera. Wsłuchuję się w gwiżdżący wiatr, który gra na nierównościach otaczających mnie skał unosząc kojącą melodię. Dopiero teraz czuję tą niesamowitą przestrzeń , która sprawia, że przez chwilę mogę poczuć się wolnym niczym ptak. Malutkie zabudowania wioski Dngboche w dole i gorujący nad nimi Ama Dablam, który wybija wysoko ponad pojedyncze, zabłąkane obłoki. Wiatr porywa z jego szczytu śnieg tworząc malowniczy pióropusz. Ama Dablam zdaje sie dymić niczym wulkan. Wszystkie góry wydają się być tak blisko, że można ich niemal dotknąć, a gdy próbuję się do nich dojść, one nie przybliżają się nawet o metr. Ta iluzja jest wręcz magiczna i definiuje ogrom Himalajów. Schodzę na dno doliny i wracam do Periche na śniadanie, czyli Tsampa Porridge (coś w rodzaju owsianki).

Następnego dnia naszym miejscem docelowym jest Lobuche. Położona na wysokości 4930 m. wioska jest najdalej wgłąb gór wysuniętą stałą osadą. Przed wyjściem wypijamy "black tea" z trójka amerykanów i ich świtą dziesięciu tragarzy. Po godzinie marszu szeroką doliną dochodzimy do moreny czołowej Lodowca Khumbu. Tutaj łączymy się z rozciągniętą na kilkadziesiąt metrów karawaną jaków, które cały czas zmierzają do bazy Everestu. Irytujące staje sie ciągłe przeciskanie miedzy nimi, ale cóż... Przekraczamy potężne rumowisko skalne i znajdujemy się po drugiej stronie lodowca. Stają się teraz widoczne kolejne szczyty, równie piękne i majestatyczne. Przed nami wyrasta Pumori o szlachetnych kształtach, przypominający wydłużony, regularny kopiec. Tuz pod nim nieśmiało prezentuje sie Kala Pattar, który przy tym kolosie wygląda jak usypana góra brązowego piachu.


Źródło: informacja własna

1


w Foto
Nepal i już
WARTO ZOBACZYĆ

Laos: przyroda
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

WW 7, Plaża Skorpiona
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl