HAWAJE
17:25
CHICAGO
21:25
SANTIAGO
00:25
DUBLIN
03:25
KRAKÓW
04:25
BANGKOK
10:25
MELBOURNE
14:25
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Nepal i już » Nepal i już: Sir Everest
Nepal i już: Sir Everest

Artur Lorenc


Wciąż pozostajemy w himalajskim klimacie. Bo też w okolicach Dachu Świata dzieje się teraz naprawdę dużo z udziałem Polaków. Przedstawiamy kolejny odcinek relacji Artura Lorenca, który wraz z Sylwestrem Banasikiem podróżuje właśnie u stóp najwyższych gór Ziemi. Dziś przed nami duża droga - od papierowej lodży do skalnych kolosów. Artur stara się odpowiedzieć na najbardziej niewdzięczne pytanie dla podróżnika. "Co pan czuł stojąc na...". I całkiem nieźle mu to wychodzi. Zapraszamy!




Papierowa lodża

Zobacz  powiększenie!
Himalaje - świat z innej perspektywy
W palącym słońcu dochodzimy do Labuche, którego od kilku dni wyczekujemy z lekkim przerażeniem, bo uprzedzano nas, ze ceny tutaj mogą "zwalić z nóg". Zastanawiamy sie czy nasz okrojony budżet to przetrzyma, bo niedawno zorientowaliśmy się, że jest nieco niedoszacowany i zbyt dużo pieniędzy zostawiliśmy w depozycie w Kathmandu. Na samym początku zabudowań pojawia się budynek, chałupa(?), nie bardzo wiem jak to "coś", co wygląda jakby było posklejane z papieru, nazwać. Żeby było zabawniej widnieje na tym "czymś" tablica z napisem "Lodge and Restaurant". Bierzemy głębszy oddech i ryzykujemy. Sądząc po pierwszym wrażeniu jakie to "coś" na nas zrobiło nie powinno być drogo. Wchodzimy do środka. Okazuje się, że tani nocleg i jedzenie też można w Labuche znaleźć. Za "pokój" wołają 200Rs. Rozglądam sie po wnętrzu i trochę odczuwam ulgę, bo nie jest tragicznie, chociaż niektórzy turyści przechodzą tylko przez próg i równie szybko opuszczają to miejsce. Prowadzą nas na "salony" po schodach, które skrzypią gdy tylko postawi sie na nich stopę. Docieramy na piętro i ku naszemu zdziwieniu jest tu nawet toaleta. Z każdym krokiem czujemy jak ugina się pod nami podłoga. Zdecydowanie nie chcę dociekać z czego jest ona zrobiona. Wchodzimy do "pokoju". Są dwa łóżka - już jest super. Wykonane z cieniutkiej dykty ściany wyginają się, gdy mocniej się o nie oprzeć, a cały "budynek" przy mocniejszych podmuchach wiatru rusza się na boki, jak podczas trzęsienia ziemi. Żeby było zabawniej taki sam efekt uzyskujemy, gdy ktoś biegnie po korytarzu. Z pewnością nocleg w tej lodży będzie ciekawym doświadczeniem, ale jakichś nadzwyczajnych wrażeń wolelibyśmy uniknąć. Miało być tanio, no to jest.

Do stóp Everestu - na szczyty marzeń

Zobacz  powiększenie!
Baza Everestu
Cali szczęśliwie opuszczamy naszą "papierowa lodżę". Ścieżka przy morenie bocznej Lodowca Khumbu szybko doprowadza nas do kilku hotelików w Gorak Shep, które czynne są tylko w sezonie, a zimą hula tutaj tylko wiatr ze śniegiem w mroźnym tango. Od razu znajdujemy nocleg, żeby później nie zostać na przysłowiowym lodzie, bo miejsc jest mniej niż turystów. Wbrew mrocznym historiom również za rozsądne pieniądze. Następnie mamy przed sobą Kala Pattar. Spoglądając w górę z poziomu naszej wioski położonej na wysokości 5120 m.n.p.m., to 5545-metrowy czubek tego punktu widokowego wydaje się być odpowiednim "przeciwnikiem". Na 5000m przy 50% normalnej ilości tlenu niektórzy męczą się idąc do toalety. Ja jednak wpadam na jeden z moich genialnych pomysłów, żeby wejść tam na czas. No to czas start. Po kilku minutach czuję się jak po ostrym biegu i łapię powietrze jak ryba wyjęta z wody. Oddech staje się coraz płytszy. Kilka razy przystaje, bo nogi odmawiają posłuszeństwa. Ale, ale o kapitulacji nie ma mowy. Wdrapuję się po kamieniach, plącząc się w leżących flagach modlitewnych, ale mogę już odetchnąć. Wreszcie koniec. Czas stop - 52 minuty. A widoki...warto było się spieszyć. Jak ktoś ma sztuczna szczękę, to niech lepiej ją zostawi na dole, bo tu z pewnością wypadnie. To tak wygląda najwyższa góra na świecie w całej okazałości… Próbuję znaleźć słowa opisujące uczucia na widok Everestu... Czy można to wyrazić słowami?

Po jakimś czasie na Kala Pattar wchodzi dwójka Włochów. Jeden z nich na kolanach wdrapuje się na sam czubek. Brakuje mu tchu, ale oddechu nie może złapać wcale nie ze zmęczenia. Patrząc w stronę Everestu zaczyna łkać, a w jego oczach pojawiają się łzy, które zaczynają spływać po policzkach. Rozpłakuje się jak małe dziecko. Wyjmuje jakiś medal i zaczyna robić zdjęcia na tle tej jedynej góry. Na koniec wpada w ramiona swojego kolegi. Płacząc wpatruje się w Everest, a z jego oczu wypływa czysty jak łza podziw i radość. Bez słów, a dodawać nie trzeba absolutnie nic.

Z Kala Pattar roztacza sie wspaniała panorama Himalajów. Od Pumori, który jest tuż za plecami, przez Everest, Nuptse, który szczelnie zasłania Lhotse i inne dostojne szczyty w białych płaszczach. Siadam za kawałkiem skały, żeby schronić się przed wiatrem i wpatruję się w Everest - spływający Ice Fall u jego stóp, po lewej przełęcz Lho La z grubą czapą śniegu, po prawej South Col, idąc wyżej staram się zapamiętać każdą rysę na odsłoniętej ścianie skalnej. Gdyby nie przeszywający wiatr, który co chwila zmienia kierunek mógłbym tak siedzieć godzinami. Everest potrafi zahipnotyzować. Swoimi rozmiarami? Sylwetką? Tym, że jest jedyny i najwyższy? Może wszystko po trochu. Gdybym miał użyć jednego słowa opisującego tę górę, to powiedziałbym właśnie, że jest hipnotyzująca. Tego samego dnia idziemy jeszcze do Bazy Everestu, do której droga prowadzi przez Lodowiec Khumbu. Ekspedycyjne namioty powyrastały tu jak grzyby po deszczu. Co prawda nie widać stąd Everestu, ale spektakularny lodospad Ice Fall też robi piorunujące wrażenie. Trochę na koniec humory nam sie psują. Może przez męczący dzień, może przez nadciągające czarne chmury, które powoli zasnuwają niebo. Wracamy do Gorak Shep ponownie przemieszczając się po lodowcu, który niczym wielki organizm co chwila skrzypi, trzaska i mruczy, a w oddali słychać odgłosy spadających kamieni.

W kierunku Cho La

Zobacz  powiększenie!
Ice Fall - w bazie Everestu
Trochę dajemy upust naszemu lenistwu i wyruszamy z Gorak Shep dopiero o 9. Zatrzymujemy się u naszych starych znajomych z "papierowej lodży" na śniadanie. Siedzimy na słoneczku, a ja właśnie sobie uświadomiłem, że gdzie by nie spojrzeć, ub przez jakie drzwi, czy okno nie wyjrzeć wszędzie wokół pocztówkowe widoki. Do naszego pokoju zaglądał Pumori, załatwiając potrzebę w toalecie mogłem puścić oczko do Nuptse , a przez drzwi na zapleczu niemal wlewał się jakiś lodowiec. Fascynujące. Po przejściu zaśnieżonej niecki wchodzimy na ścieżkę, która okrąża Awi Peak. Szlak prowadzi po zboczu raz kamienistym, raz piaszczystym, znika, a za chwilę ponownie się pojawia. Skręcamy w dolinę prowadzącą do przełęczy Cho La. Sceneria diametralnie się zmienia. Zamiast dostojnych, łagodnych szczytów przed nami wyrastają ostre, poszarpane góry. W dole na wypłaszczeniu porozrzucane są głazy, które przypominają zęby potwora, a szlak prowadzi wprost do jego paszczy. Dla mnie jest to niesamowity krajobraz, zupełnie z innej planety. Otoczenie zdaje się być groźne, nieprzyjazne i gdyby przyćmić światło, podkręcić temperaturę i zamiast leżących płatów śniegu rozlać trochę lawy to mielibyśmy małe piekiełko. Jednym słowem miejsce, do którego nikt nie zagląda bo nie ma tu niczego. Zależy jak kto patrzy, którymi oczyma. Ja widzę na tym bezludziu wszystko, czego potrzeba. Dla mnie jest to kwintesencja podróży, w której kryje się jej prawdziwy sens. Móc przebywać w miejscach jak to i chłonąć tą jedyną w swoim rodzaju atmosferę jest prawdziwa radością. Cała reszta przestaje się liczyć, a wszystkie tak zwane sprawy przyziemne zwyczajnie nie istnieją. Nie ma tu dla nich miejsca. Same odpływają gdzieś daleko , a umysł staje się niezwykle czysty i otwarty, aby nasiąknąć jak gąbka tym klimatem. Nie jest to być może krajobraz nadający się na pocztówkę "Pozdrowienia z Himalajów". Tutaj można posłuchać wiatru, poczuć dziką naturę i być naprawdę wolnym. Tu właśnie wyłania sie Dzongla Kharka. Dwie chatki położone na wzgórzu wydają się znajdować na końcu świata . Turyści, którzy się tutaj zatrzymali sprawiają wrażenie jakby chcieli jak najszybciej zostawić to miejsce daleko za swoimi plecami.

Przez całą noc wiatr gwiżdże przedzierając się przez szpary w suficie, który dziurawy jest jak sito. Wpada do pokoju i hula gdzie popadnie. Gdy tylko wynurzam się ze śpiwora on bierze mnie w swoje lodowate objęcia i okazuje zimne uczucia dając mrożącego całusa. Woda w butelce jest tak zimna, że mam wrażenie degustowania roztopionych lodów o smaku jodyny. Z samego rana cieniutka warstwa śniegu przykrywa wszystko wkoło, a z dołu doliny nadciągają gęste chmury niczym najazd husarii. Zakrywają wszystkie szczyty, łącznie z naszą przełęczą, zaczynając pełne oblężenie. Zmierzamy w kierunku Cho La przez ten owiany aurą tajemniczości krajobraz, a wraz z nami podnosi się mleczna zasłona . Ponownie szczęście nam dopisuje. Wchodzimy bardzo stromo pod gorę wdrapując się po oblodzonych głazach. Droga na przełęcz jest wspaniała. Jakże inna od tej, którą od kilkunastu dni pokonujemy. Staje się dla mnie dopełnieniem tej przygody, swoistą kropką nad "i". W oddali przebija się jeszcze Ama Dablam tonąc w białych chmurach niczym blednące światło latarni na pełnym morzu. Widać już grubą warstwę śniegu przygniatającą Cho La. Za chwilę wychodzimy jej na spotkanie wkraczając po rozłożonym białym dywanie. Z wysokości 5420 m ponownie roztaczają się wspaniałe widoki ukazujące trochę stepową krainę. Zejście wymaga jeszcze więcej ostrożności. Jest równie stromo, a luźne kamienie łatwo wyślizgują się spod butów. Nietrudno stracić równowagę, czego doświadczam na własnej skórze, ale na szczęście bez konsekwencji.

Gokyo - ostatni przystanek

Zobacz  powiększenie!
Widok z Gokyo Ri - Cho Oyu
Z przełęczy Cho La idziemy prosto do Gokyo. Ponownie przekraczamy lodowiec, tym razem Ngozumpa, który wygląda jak kopalnia odkrywkowa. Wkoło piętrzą się góry kamieni i wystającego lodu. W położonym nad pięknym turkusowym jeziorkiem Gokyo zostajemy dwie noce. Następnego dnia przy czystym niebie wchodzimy na Gokyo Ri. W połowie drogi za naszymi plecami zaczynają napływać chmury, które zdają się sunąć po lodowcu niczym po wielkim pasie startowym. Przyspieszam kroku. Z każdym metrem zmienia się panorama. Wyłania się coraz więcej szczytów, które prężą swoje sylwetki chcąc wybić się z tłumu. Na horyzoncie dominuje jednak niepodzielnie Sir Everest, który tak mocno wrył mi się w pamięć. Wizyta na Gokyo Ri jest swego rodzaju sentymentalna podróżą. Na koniec jeszcze raz widzimy w oddali góry obok których kilka dni temu wędrowaliśmy . Do starej gwardii dołącza teraz Cho Oyou. Kolejny ośmiotysięcznik, który wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Po przeciwnej stronie zatopione w obłokach szczyty wyglądają niczym dryfujące góry lodowe gdzieś w Arktyce. Ja natomiast zatopiony we własnych myślach zaczynam schodzić do Gokyo. Następnego dnia przez 8 godzin wędrujemy do Namche Bazar, a kolejnego docieramy do Lukli, skąd po 18 dniach marszu odlatujemy do Kathmandu. W tamtą stronę dojście w te rejony wymagało 10 godzin jazdy ciasnym autobusem i 6 dni trekkingu, a teraz zajmuje nam to 45 minut lotu :)Cały czas odczuwam to dziwne wrażenie, które towarzyszy zawsze gdy mamy świadomość, że coś się właśnie kończy.Kończy sie pierwszy trekking, ale przygoda trwa nadal. 19 kwietnia ruszamy w region Annapurny.


Źródło: informacja własna

1


w Foto
Nepal i już
WARTO ZOBACZYĆ

Indie: Święte miasta
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

BOL 6: La hoja de coca no es droga - czyli krótka opowieść o liściach koki
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl