Ryszard Pawłowski: Świadome ryzyko
|
|
|
Podobno to nie sztuka być dobrym himalaistą, lecz sztuka być himalaistą starym. Ryszard Pawłowski stary nie jest, lecz wspomnień starczyłoby mu na obdzielenie przynajmniej kilku wspinaczy. Zdobywca 10 ośmiotysięczników, w tym północnego filara K2, partner Jerzego Kukuczki, Piotra Pustelnika, Janusza Majera i Krzysztofa Wielickiego teraz znów szykuje się do wyprawy w Himalaje. Z "Napałem" - szalonym sportowcem i doskonale skutecznym przewodnikiem w jednej osobie rozmawiamy w przeddzień wyjazdu na Dhaulagiri.
- Jest pan pierwszym Polakiem, który trzykrotnie stanął na Mount Evereście. Po co robi się takie wyliczenia?
- Nie tylko po to, by mieć się czym pochwalić. Trochę dla statystyki, trochę dla mediów i sponsorów. Bo wśród wspinaczy ta "krotność" jest akurat najmniej istotna. Ważne jest to, czy wyjście było w sportowym stylu.
- O co chodzi w sportowym zdobywaniu gór?
- Stanięcie na wierzchołku to nie wszystko. Liczy się styl, w jakim się tego dokonało. Zdobyć górę "sportowo", to znaczy wejść nową, niezdobytą drogą, zrezygnować ze wspomagania tlenem, dokonać przejścia zimowego, czy też wejść samotnie. Ma być jak najtrudniej i jak najbardziej ryzykownie.
- Chris Bonington w latach `60 lubił wspinać się w Alpach bez kasku. To było dobre, bo ryzykowne?
- Wspinanie się bez kasku, to głupota. Ryzyko absolutnie nieakceptowalne. Nieświadomość zagrożenia, to także błąd. Dla mnie liczy się ryzyko podejmowane świadomie, które kontroluję. Szykując się do trudnego przejścia doskonale wiem jaką krzywdę mogę sobie wyrządzić i robię wszystko, by tego uniknąć. Mam wtedy dodatkową satysfakcję.
- Jak dotąd się udaje. To kwestia szczęścia, genów, psychiki?
- Wszystko zaczyna się od genów. Natura dała mi nieco lepsze od przeciętnej i kilka razy wrodzona odporność uratowała mi życie. Na przykład podczas przymusowego, samotnego biwaku na zboczu Mount Everestu na wysokości 8500 metrów, przy temperaturze minus 35 C. Szerpowie, których przyszli rano byli szczerze zdziwieni, że przeżyłem noc, poruszam się o własnych siłach i nie mam nawet odmrożeń. Geny bez psychiki znaczą jednak niewiele. Ważne jest to, by w momencie zagrożenia mobilizować się do przetrwania i walki a nie wpadać w apatię, czy zobojętnienie. Nie można sobie odpuścić, bo to oznacza śmierć.
- Ludzie giną w górach, bo sobie odpuścili? Nie chciało im się ratować?
- Dość często. Nie rozumiem, jak można zamarznąć w Tatrach. Dlaczego ktoś siada i wyziębia się, zamiast choćby spacerować w kółko do rana. Wielu ulega pokusie pofolgowania sobie – myślą "mam dość, chyba chwilę się prześpię". Nawet jeśli się zbudzą, mają już poważne odmrożenia. Płacą za chwilę słabości i zwątpienia.
|
Wyprawa na K2 w 1996 roku |
- A nie zabija przyzwyczajenie do ryzyka?
- Rutyna przytępia ostrożność i może być niebezpieczna. Jeżeli codziennie lecą na mnie kamienie i codziennie grozi mi lawina, po prostu nie mogę tego przeżywać wciąż z tą samą intensywnością i uwagą. Taki stres wykończyłby człowieka. Więc umysł broni się, przesuwając nieco poprzeczkę akceptowanego zagrożenia. Może też trochę przytępia wrażliwość na piękno przyrody, które inaczej odczuwamy niż początkujący turysta . Takie "przesunięcie" ma też swoją cenę - kiedy doświadczyło się już euforii najwyższych szczytów, kolejne podejście do bazy w naprawdę ładnym terenie staje się czasami męczącym obowiązkiem. Bo wiemy, że wyżej czeka coś "mocniejszego".
- I to mówi przewodnik, który 23 razy był na Aconcagua?
- Na przewodnika, "guida" czekają inne wyzwania niż na sportowca. Prowadząc klientów muszę dowodzić grupą bezpiecznie, a jednocześnie wczuć się w ich marzenia zdobywców i starać się je zaspokoić, kosztem własnych ambicji.
- Guide to taki biały Szerpa?
- Nie. Ma znacznie wdzięczniejszą pracę. Szerpa, mimo że wydolnościowo nieraz jest lepszy nawet od lidera wyprawy, cały czas pozostaje na jego usługach. Jest pracownikiem i dostaje za to pieniądze.
...a guide ma dobry sposób na życie z tego, co lubi?
- Tak, ale dopiero po latach udowadniania, że coś potrafi. Trzeba było najpierw wyrobić sobie markę, by ludzie chcieli ze mną iść w góry. Żeby zapisywali się na wyprawy, bo jedzie z nimi Ryszard Pawłowski. Motywacje klientów są różne - przede wszystkim liczą na moje doświadczenie, ale też na osobisty kontakt z kimś kto robił ekstremalne drogi, dużo przeżył i może o tym opowiedzieć.
- Żeby całe życie związać z górami, trzeba być chyba egoistą? Czy organizując np. "Koronę nadziei" dla niepełnosprawnych próbuje pan sobie z egoizmem radzić?
Egoizm w niczym mi nie przeszkadza. Nie staram się w żaden sposób "rekompensować" światu swojego poświęcenia górom, raczej staram się wkomponować swoje życie w góry. Chodzę wspinać się z żoną, byłem z synem na wielu szczytach. Także córce będę starał się pokazywać piękno tego, czym się zajmuję. Chociaż mam nadzieję, że ona nie zostanie zawodowym wspinaczem. Ja sam zmieniłem się przez góry - nauczyłem się większego dystansu dla rzeczy przyziemnych.
- A może niewrażliwości na otoczenie?
- Nie. To nieprawda, że himalaiści są pozbawieni wrażliwości, bo np. widzą na własne oczy śmierć kolegi i wspinają się dalej. My po prostu mamy tą wrażliwość trochę inaczej umiejscowioną. Zmienia się ona zresztą z wiekiem – teraz jestem bardziej zachowawczy i bardziej wrażliwy.
- I żałuje pan teraz jakiegoś ryzyka z młodości?
- Wszystko zrobiłbym tak samo, mimo że to było czasami zwariowane i śmiertelnie niebezpieczne.
Źródło: informacja własna
|