HAWAJE
07:43
CHICAGO
11:43
SANTIAGO
14:43
DUBLIN
17:43
KRAKÓW
18:43
BANGKOK
00:43
MELBOURNE
04:43
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Ameryka na nowo odkryta » ANNO 2; Anakonda trophy
ANNO 2; Anakonda trophy



Anakonda
Siedzimy właśnie na dworcu autobusowym w Barinas. To już 8 godzina czekania, a przed nami kolejne 8, bo tylko jeden autobus odjeżdża stąd do Ciudad Bolivar. A później, jeśli autobus przyjedzie punktualnie, w co wątpię, kolejne 13 godzin w mocno klimatyzowanym autobusie.

Cała Wenezuela tonie w śmieciach. Są na poboczach, przystankach, chodnikach i drogach. Zresztą trudno się dziwić, bo tu każdy Wenezuelczyk po zjedzeniu cukierka, loda, batona czy hot-doga, śmieci rzuca wprost pod nogi... swoje, albo sąsiada. Właśnie obserwuje ekipę sprzątająca, która wyposażona w niezbyt gęsto „uzębione” grabie i miotłę pojawiła się na dworcu. Na moje oko sporo sprzątania. Ale widać moje oczy widzą inaczej, bo kilku osobowa ekipa sprzątająca po krótkiej “wizji lokalnej” prawdopodobnie oceniła sytuacje dworcowej czystości jako zadowalającą i wycofała się z pola widzenia.


Zobacz  powiększenie!
Zachód słońca nad Llanos
Ale tak naprawdę wcale nie chciałam pisać o czystości, a raczej jej braku w Wenezueli. Wracamy właśnie z Los Llanos, a to kraina wenezuelskich kowbojów, anakondy i dzikiej przyrody. Piekielnie gorące, spalone słońcem w porze suchej równiny zajmują szczególnie miejsce w wenezuelskiej mitologii. Jedna kiepskiej jakości droga łączy zaledwie kilka miast w tym olbrzymim, mało zaludnionym terenie. Fascynacja miejscami, gdzie można z bliska oglądać dziką przyrodę i dzika pasja Jarka, aby “złowić” anakondę, kazały nam przyjechać na wielkie równiny Los Llanos. Jechaliśmy tu ponad dobę, przesiadając się z autobusu na autobus, które przyjeżdżały z opóźnieniem.

Zobacz  powiększenie!
Na brzegu rzeki
Wreszcie po wielu godzinach drogi, kiedy coraz wyraźniej czułam, że jest mi już zupełnie obojętne, o której dotrzemy na miejsce, dotarliśmy do Mantecal. Tam czekał już na nas Ramon Gonzales, u którego zamieszkaliśmy. Zapakował nas na wielkiego pick-upa na kolejne półtora godziny. Odsłonięta przyczepa prawdopodobnie ma ułatwiać oglądanie zwierząt w trakcie drogi. Ale może nie koniecznie, kiedy jest ciemno. Siadamy coraz niżej, choć najchętniej położyłabym się na podłodze tak płasko, tak jak to możliwe. Mam spore obawy, że jeśli głowy nie urwie mi pęd wiatru w trakcie jazdy, to stracę ją od uderzenia jakiejś niżej zawieszonej przy drodze gałęzi.

Zobacz  powiększenie!
O poranku kajmany wylegują się w słoncu
Na rancho docieramy już po zmierzchu. Nadal jest tak gorąco, że nawet zimny prysznic nie przynosi ulgi. W pobliżu naszego obozowiska, gdzie rozkładamy się w swoich hamakach, słychać pokrzykiwania ptaków i głośny plusk wody. Cieszę się, że zanim moja ciekawość zaprowadziła mnie nad brzeg wysychającego coraz bardziej o tej porze błotnego bajora, zobaczyłam lśniące w nocy kolorem czerwonym oczy kajmanów. A więc opowieści o dzikiej przyrodzie w Los Llanos nie są jedynie mitem opowiadanym turystom.

Zobacz  powiększenie!
Kapibara
Trudno zasnąć przy tak różnorodnej gamie dźwięków - wrzaski i porykiwania ptaków, świerszcze, syczenia kajmanów i poszczekiwania kapibar. Wszystkie te dźwięki towarzyszyły nam, kiedy zasypialiśmy i kiedy się budziliśmy, a największą intensywność osiągały chwilę przed wschodem słońca. Tak jakby snująca się wszędzie leniwa manana udzielała się w ciągu dnia nawet zwierzętom.

Zobacz  powiększenie!
Z milości do iguany
Jemy śniadanie w sąsiedztwie wygrzewających się w słońcu kajmanów i zakopujących się w błocie kapibar. Od czasu do czasu z tego leniwego nastroju wyrywa nas głośny wrzask ptaków, które wzbijają się gwałtownie w niebo po zwykle skutecznym ataku kajmana. Po chwili wszystko uspakaja się i wraca do normy, czyli leniwej manany. W tym samym towarzystwie jemy obiady i kolacje, zapadamy w poobiedni sen, zatapiamy się w rozmowach i słuchamy tęsknych, przejmujących melodii śpiewanych przez Llaneros. Choć dla kogoś, kto kocha miejsca dalekie od cywilizacji i dzika przyrodę, Los Llanos pełne kajmanów, piranii, anakond, mrówkojadów, małp, kapibar (mogłabym wymieniać bez końca) jest rajem, przyznaję, że tak bliskie sąsiedztwo wrzaskliwych kormoranów, ibisów, czapli i papug jest co najmniej uciążliwe ;).

Zobacz  powiększenie!
Z Carlą
Moją ulubioną sąsiadką i miłością od pierwszego wejrzenia i ugryzienia stała się Carla.... Carla to ocelot, który nocą niepostrzeżenie próbuje wśliznąć się do śpiwora albo uszczypnąć w nogę, chcąc zachęcić do zabawy.

Gęste gorące powietrze wydaje się stać w miejscu zupełnie tak jak czas. Dni mijają nam powoli w łodzi na rzece Guaritico, kiedy podziwiamy leniwe żółwie i kajmany albo łowimy piranie, w siodle kiedy przemierzamy suche, wydaje się, że bezkresne bezdroża i wśród rozlewisk brodząc po kostki w wodzie w poszukiwaniu anakondy.

Choć jazda konna jest moim ulubionym zajęciem w Los Llanos w pierwszej wyprawie w poszukiwaniu anakondy wzięłam udział z przyjemnością bo... nie miałam pojęcia na czym to polega. Dziś już wiem, że poszukiwanie anakondy to jedno z najnudniejszych zajęć, w jakich kiedykolwiek brałam udział. Brodząc po kostki w błotnistych, zarośniętych rozlewiskach, dotykasz dna kijem w nadziei ze leży tam anakonda. Zwykle oczywiście nie leży, więc poszukiwanie takie trwa najpierw godzinę, później kolejną... i jeszcze ... i wreszcie kolejny dzień...

Zobacz  powiększenie!
Pirania
Nie wiem, co się dzieje, kiedy trafiasz w końcu na anakondę, ale nie kijem, lecz stopą, bo pierwsze “polowanie” zakończyło się jedynie wielogodzinnym brodzeniem w bagnie i spotkaniem ze stadem iguan. Rozczarowanie Jarka było tak wielkie, że podczas kolejnego safari zaczęłam modlić się o spotkanie z anakondą. Wizja powtarzanego codziennie rytuału poszukiwania węży napawała mnie nie tyle nudą, co przerażeniem. Mimo wielu starań, jakie wkładam w to, aby zaaklimatyzować się w tej bezczasowej rzeczywistości, wciąż jednak pamiętam, że za oceanem czas płynie nieco szybciej.

Zobacz  powiększenie!
Anakondero Jarson
Moje modlitwy zostały wysłuchane. Wreszcie trafiliśmy na anakondę. Dużego, silnego i paaaaaaaaaaaaaaaaaaaaskudnie śmierdzącego samca. Dzika i niezrozumiała dla mnie chęć złapania anakondy i zawieszenia jej na swojej szyi została chyba zaspokojona. Mam nadzieje, że na tyle, aby nie skazywać mnie w Boliwii na poszukiwanie większej zwykle od samca samicy.

Kiedy myślę o tym, że Hugo Chavez chce zabrać ranczerom ich ziemię, osuszyć i przekształcić w pola uprawne, ogarnia mnie smutek. To będzie nie tylko koniec romantycznej ery Llaneros, ale to będzie też koniec niezwykłego i nadzwyczaj bogatego Królestwa Zwierząt.

Źródło: iza@odkryte.pl

1


w Foto
Ameryka na nowo odkryta
WARTO ZOBACZYĆ

Gwatemala: Majowie z gór
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Islandia: Syduzi 2004 # 5
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl