HAWAJE
02:52
CHICAGO
06:52
SANTIAGO
09:52
DUBLIN
12:52
KRAKÓW
13:52
BANGKOK
19:52
MELBOURNE
23:52
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Ameryka na nowo odkryta » ANNO 1; Wenezuela: Caracas - Ciudad Bolivar - Canaima
ANNO 1; Wenezuela: Caracas - Ciudad Bolivar - Canaima



Nad Orinoko
29.01.2009 - 05.02.2009
Wenezuela to dziwny kraj, gdzie rzeczywistość legalna, zupełnie nierealna przeplata się z rzeczywistością nielegalną, która jest tak realna, że doświadczyć jej można na każdym kroku. Mieszkańcy Wenezueli pełni nienawiści do wszystkiego co amerykańskie, popijają coca-colę jeżdżąc wielkimi amerykańskimi limuzynami. Na każdym kroku Hugo Chavez uśmiecha się z plakatów, bilbordów, murów rozumiejącym i wspierającym wzrokiem, a przeciętni Wenezuelczycy - mimo wszelkich dobrodziejstw „socjalizmu” - wydają się tęsknym wzrokiem spoglądać wciąż w północną stronę.





Caracas

Zobacz  powiększenie!
Catedral - Nuestra Senora de las Nieves
Kilkanaście godzin lotu, zmiana strefy czasowej i pory roku. Kiedy wreszcie wysiadamy w Caracas uderza nie tylko gorące, wilgotne powietrze ale również widok wielkiego Hugo Chaveza uśmiechającego się z bilbordu do wszystkich przyjeżdżających.

W kilkanaście godzin łatwo zmienić kontynent, porę roku a nawet czas... zmiana przyzwyczajeń trwa znacznie dłużej. Dlatego nie łatwo nam odnaleźć się w nowej, socjalistyczno fikcyjnej rzeczywistości Wenezueli.

Zobacz  powiększenie!
Wenezuelska ksiezniczka
Szukamy swoich bagaży. Szukamy zgodnie z logicznym kluczem albo pod numerem lotu, albo nazwą linii lotniczych albo kierunku. Nie ma jednak żadnej z poszukiwanych przez nas informacji. Po chwili jednak nie wiedzieć dlaczego nasz bagaże znajdują się po wielkim napisem LIMA. Szczerze mówiąc po ostatnich doświadczeniach z kradzieżami i zagubieniem naszych plecaków przez linie lotnicze pakując bagaż podręczny myślałam o tym, że w Wenezueli to może być jedyny plecak jaki mi zostanie.

Wenezuela to przedziwny kraj. Przewodniki podają, że pieniądze należy wymieniać na czarnym rynku, bo jest taniej, a z drugiej strony ostrzegają, że za takie wymiany grozi kara grzywny, przepadek, a nawet więzienie. Postanawiamy jednak podjąć ryzyko, a wymianę bierze na siebie Jarek. Znika na kilka baaaaaaaaaaaaardzo długich chwil z ciemnoskórym gościem niskiego wzrostu. Zaczynam się martwic kiedy wraca i jeszcze w emocjach opowiada o wymianie w lotniskowej toalecie nad szumiąca jak Niagara muszla klozetową.

Bagaże przyleciały razem z nami, udało nam się wymienić na czarnym rynku pieniądze, które okazały się prawdziwe i nie trafić za to do więzienia. Uznajemy, że początek wyprawy jest udany.

Zobacz  powiększenie!
Mała księżniczka
Mimo wszystko postanawiamy nie zatrzymywać się w Caracas dłużej niż to konieczne. A konieczność trwa i tak więcej niż byśmy tego chcieli. Jarkowi po raz kolejny udaje się zrobić coś poza rynkiem oficjalnym i znajduje nie licencjonowaną taksówkę, która tańsza jest o 1/3. Niezwykle uprzejmy kierowca wiezie nas na terminal autobusowy przez wąskie uliczki Caracas, mijamy tunel z napisem "Santiago de Leon de Caracas" jak dawno temu nazywało się to miasto (Caracas od nazwy Indian zamieszkujących te ziemie). Założył je Diego de Losada w 1567 i wówczas było to idealne miejsce z bryzą od morza, bez moskitów z temperaturą nie tak wysoką jak w głębi kraju. Nikt wtedy nie miał jeszcze pojęcia, że po pięciu wiekach z tej niewielkiej osady wyrośnie 8 milionowe brzydkie, niebezpieczne i przeludnione miasto.

Wreszcie docieramy do terminala autobusowego gdzie zgodnie z planem mamy czekać dwie godziny na autobus, który zawiezie nas do Ciudad Bolivar. Zgodnie z planem! Ale tu nic nie dzieje się zgodnie z planem i jedynie myśl o tym, że jesteśmy na to skazani przez najbliższe półtora roku pozwala mi znosić to czekanie z pokorą. Jarek próbuje kontrolować sytuację krążąc po terminalu i szukając miejsca, z którego odjechać ma autobus. Na 5 minut przed planowym odjazdem nikt nie wie skąd odjedzie autobus do Ciudad Bolivar. Nie wie tego nawet kierowca, który ostatecznie nas tam zawiezie.

Zobacz  powiększenie!
Śpiąca królewna
Po godzinnym spóźnieniu wreszcie na terminal podjeżdża autobus. Zaczyna się wielkie pakowanie. Toreb, walizek, torebeczek i worków. Wszystko wydaje się przebiegać wg ściśle ustalonego, bardzo przemyślanego planu. Kierowca robi mądre miny, nie odpowiada na pytania i widać, że jest ogromnie zajęty. Wreszcie po 3 godzinach spóźnienia, widowiskowym pakowaniu autobus rusza. Kiedy siadam w wygodnym fotelu otula mnie błogość. Marzyłam właśnie o takim wygodnym fotelu. Nie mogło mnie spotkać nic lepszego po wielu godzinach spędzonych na lotniskach w samolocie, taksówkach i wreszcie na autobusowych dworcach.

Z chwili na chwile czuje jednak jak to błogie uczucie lodowacieje i mam wrażenie, że za chwile popęka. Nie musiałam długo czekać, bo błogość rozpadła się na kawałki a w jej miejsce pojawiło się szczekanie zębów i żal, że śpiwór został w plecaku. Luksusowe linie autobusowe w ramach oferowanego luksusu oferują przejazdy klimatyzowanymi autobusami. Przy czym muszę zaznaczyć, że korzystanie z klimatyzacji oznacza „zamrażanie”. Wiedzą o tym tubylcy, bo do autobusów przychodzą z kocami. Teraz wiemy też my i w każdą kolejna podróż do autobusu wchodzić będziemy ze śpiworami.

Ciudad Bolivar

Zobacz  powiększenie!
Na ulicach Ciudad Bolivar
Wreszcie przyjeżdżamy do Ciudad Bolivar. Mniejsze, bezpieczniejsze i bardziej przytulne miasteczko nad rzeką Orinoko. Jedynie kraty w oknach i drzwiach wszystkich domów przywołują do porządku i zmuszają do większej czujności. Dawna nazwa Ciudad Bolivar to Angostura, ale przemianowano ją na cześć Simona Bolivara, który tutaj właśnie przegrupowywał wojska w wojnie wyzwoleńczej i pisał przemówienia, wygłaszane później przed Zgromadzeniem Narodowym. To miasto ma podobno 300 tysięcy mieszkańców, ale zachowało atmosferę kolonialnego miasteczka. Mieszkamy właśnie w tej historycznej, kolonialnej części, niedaleko Plaza Bolivar – głównego placu miasta. W jego centrum stoi pomnik wyzwoliciela, a wokół pięć innych symbolizujących pięć wyzwolonych przez niego państw: Boliwię, Peru, Ekwador, Kolumbię i Wenezuelę. Sam plac jest maleńki otoczony pięknymi kolonialnymi i kolorowymi budynkami. Na jego północno-wschodnim rogu znajduje się kościół: El Catedral „Nuestra Seniora de las Nieves. Jest gorąco i wilgotno a jedynie nad brzegiem rzeki trochę ulgi przynosi chłodna bryza. Rzeka w tym miejscu ma „tylko” nieco ponad pół kilometra szerokości, co skrzętnie wykorzystano budując jedyny na Orinoko

Zobacz  powiększenie!
Plaza Bolivar
W tym upale szybko udziela się nam południowa manana. Czas mija tu wolno, prawie stoi w miejscu. Tak samo jak gęste powietrze. Gdzie tylko to możliwe siadamy w cieniu obserwując powolnie snujących się mieszkańców. Mijają nas mamy, których kształty przeczą wyobrażeniom o Wenezueli jako o fabryce najpiękniejszych kobiet świata z miniaturkami dorosłych dam. Kilkuletnie damy nie rozstaja się z kobiecymi atrybutami w postaci, kapeluszy, kwiatów i torebek. Patrzymy na prawie zawsze pozamykane drzwi sklepów i to nie tylko w porze sjesty. Wydaje się, że sjesta trwa tu przez cały dzień.

Canaima

Zobacz  powiększenie!
Salto Angel - widok z obozu w dzungli
Będąc w Wenezueli trudno nie zobaczyć najwyższego na świecie wodospadu Salto Angel. Rzeki płynące w korytach z półszlachetnego jaspisu, tukany przelatujące nad głowami i najwyższy na świecie wodospad Salto Angel przyciągają turystów jak magnes do parku Canaima bo wydaje się on być rajem. Tylko Auyan Tepui zwana Górą Diabła sugeruje, że w okolicy mieszkają złe duchy zwane przez Indian Marawiton. Indianie Pemon opowiadają historie o tym jak powstał wielki Salto Angel. Słucham tej historii płynąc wartkim nurtem Rio Churun. Atamaka Charufu Kusary Entekurutupo zaczyna opowieść dokładnie tak jak zaczyna się wszystkie historie…..te prawdziwe i te zmyślone.

Zobacz  powiększenie!
Jarek w drodze do Salto Angel
Wiele, wiele lat temu, zanim jeszcze Hiszpanie opanowali Amerykę Południową, szaman Takupy z plemienia Pemon obudził się pewnej nocy z okrutną wizja. Widział ludzi, którzy przybyli od strony oceanu atlantyckiego i szukali go, aby go zabić. Kolejnej nocy wizja powtórzyła się i szaman. Takupy postanowił wysłać swego syna Makunaime, aby ten poszedł szukać bezpiecznego schronienia dla całego plemienia w górach. Makunaima bał się, że nie znajdzie drogi, ale jego ojciec dał mu kilka magicznych przedmiotów. Dał mu dmuchawkę, którą mógł polować na żabę, której skóra pełna była paraliżującej trucizny. Dał mu też magiczne nasiona, których połknięcie sprawia, że stajesz się niewidzialny i nagle wiesz którędy masz iść, i dal mu wreszcie zamknięty w muszli magiczny perfum który leczy wszelkie rany. Takupy wieszając na szyi syna muszle ostrzegł go, aby uważał na nią, bo jej zniszczenie grozi wielkim deszczem.

Zobacz  powiększenie!
Droga do salto angel prowadzi przez jungle
Makunaima wyruszył na poszukiwanie bezpiecznego schronienia dla swojego plemienia aż dotarł do gór Auyan Tepuy. Tam zmęczony podróżą znalazł schronienie w wielkiej skalnej jaskini i chciał odpocząć, ale z jaskini próbował go przepędzić wielki kondor ze złamanym skrzydłem. Makunaima widząc jego złamane skrzydło zaproponował, że wyleczy je. Kondor zgodził się mówiąc, że jeśli Makunaima nie wyleczy skrzydła w jedną noc to zostanie pożarty. Makunaima przystał na warunki i jednym dotknięciem magicznego perfumu wyleczył złamane skrzydło kondora. Następnego ranka kondor zabrał Makunaimie na szczyt góry, aby ten mógł znaleźć właściwe miejsce na zbudowanie osady. Stojąc na samym szczycie Ayuan Tepuy, Makunaima poślizgnął się i stłukł muszlę z magicznym perfumem wywołując wielki deszcz, wodospad i Rio Churun. Tak powstał najwyższy na świecie wodospad Salto Angel, którego woda spada z wysokości 978 metrów.

Na tym nie kończy się historia Indian Pemon, bo wszystkie opowiadane tu historie zazębiają się, przeplatają, przenikają. Sama czasami nie wiem czy opowieść jest jeszcze prawdziwa czy już wymyślona, czy to legenda czy zwykła bajka. Indianie szepczą o Eldorado, o złotej rzece i diamentach które kiedyś przywiodły tu Jima Angel, dziś uważanego za odkrywce wodospadu.
Szepczą, że jedyny żyjący jeszcze Indianin, który zna miejsce, w którym są diamenty postanowił zabrać tą tajemnicę do grobu.

Zobacz  powiększenie!
Poranek pod Salto Angel
Kiedy siedzę pod Salto Angel zapominam o wszelkich niedogodnościach jakie związane były z przylotem do parku Caianma. Jedyna droga, jaka tu prowadzi to droga powietrzna. Lubię latać, choć moja dzika pasja do kolekcjonowania doświadczeń czasami ociera się o wątpliwości, które jak sądzę są wytworem rozsądku. Z pewnym niedowierzaniem, ale i nie ukrywam niepokojem spoglądam na mała, mocno nadszarpnięta czasem awionetkę, którą mamy dostać się do parku Canaima.


Zobacz  powiększenie!
Przed lotem do parku canaima
Moje wątpliwości dodatkowo potęgują się, kiedy poznaję pilota a ten z dzikim rechotem żartuje, że to jego pierwszy lot. Niestety już nie da się wysiąść ;). Uśmiecham się w odpowiedzi na ten rechot udając, że razem z nim dobrze się bawię. Kołowanie trwa wieczność tak ja zresztą cały lot (a to zaledwie 1h 10 min). Nie zamknięte okna trzepoczą na wietrze jak oszalałe zanim udaje się przekonać pilota, aby je zamknął. Huk w samolocie jest tak wielki, że spodziewam się kilkudniowej głuchoty po wylądowaniu, jeśli uda się wylądować oczywiście. Przez chwile nawet żałuje, że dałam się namówić na Canaime ;). Wole jednak czuć grunt pod nogami. Walenie pilota pięścią we wskaźniki paliwa sugerują , że nasza awionetka nie tylko wygląda na niesprawna ale po prostu jest niesprawna ;). Dokładam wszelkich starań, aby sprawiać wrażenie zrelaksowanej. Odwracam się za siebie i widzę Magdę…..bladą jak gejsza i tylko usta zamiast soczystej czerwieni przybierają barwę sinego fioletu…
Udało się wylądować ale jakoś ciężko mi zapomnieć o tym, że za kilka dni trzeba wrócić ta sama drogą ;).

Zobacz  powiększenie!
Salto Sapo
Mieszkamy nad brzegiem laguna Canaima. Stojąc nad brzegiem o zachodzie słońca widać piękna tęczę powstającą w rozpryskujących się kroplach wody wodospadu Salto Sapo i Salto Sapito. Dni wyglądają podobnie, czas płynie wolno. Każdego ranka o wschodzie słońca budzi nas obrzydliwie hałaśliwa, wielkich rozmiarów ara, kąpie się z jaszczurką Zośką, która zamieszkała u nas pod prysznicem. Polubiłam ją, bo zjada wszystkie muchy, komary i pająki i pewnie będzie mi jej brakowało jak wyjadę. Zdecydowanie mniej będzie mi brakowało masywnej kapibary, która w nocy przechodząc przez nasz obóz potrąciła mnie swoim mięsistym zadem odbijając mi prawie nerki ;).

Dziś siedząc w Ciudad Boliwar z tęsknota myślę o jaszczurce Zośce, o lagunie, o spokoju i o tym, że są miejsca gdzie nie ma czasu. Gdzie są tylko wschody i zachody słońca i jedynie one nadają rytm.

Źródło: iza@odkryte.pl

1


w Foto
Ameryka na nowo odkryta
WARTO ZOBACZYĆ

Peru: Saqsayhuaman
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

@dC 6: Krzysztof jedzie dalej!
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl