HAWAJE
00:32
CHICAGO
04:32
SANTIAGO
07:32
DUBLIN
10:32
KRAKÓW
11:32
BANGKOK
17:32
MELBOURNE
21:32
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Kaukaz: Śladami Herkulesa » KsH 3: Kraina niepokonana
KsH 3: Kraina niepokonana



Aby zakończyć poprzedni odcinek relacji wypada wspomnieć, jak skończyło się jego pisanie. A było to tak: do kafejki ukrytej w wąskim zaułku Tbilisi wkroczył starszy pan. "Kafejka" to w zasadzie dużo powiedziane, bo komputery wciśnięto między sprzęt fotograficzny, a pod ścianą znalazło się jeszcze miejsce na słusznych rozmiarów tapczan. Pan mógł być równie dobrze właścicielem, znajomym właściciela i jego ojcem – trudno było stwierdzić. W każdym razie podał mi rękę i skwitował uścisk dłoni szerokim uśmiechem.




Zobacz  powiększenie!
Radość spotkania na posterunku
–Aa! Kriepkij alpinist! Dawaj ruku! – rzekł i zaczął siłować się ze mną na rękę na komputerowym stoliku. Po chwili zgromadziła się wokół niego cała nasza czwórka i jeden za drugim tłukliśmy prawicą o blat, bez szans na pokonanie siwego staruszka. Wreszcie podczas zmagań z Damianem zawodnicy przewrócili butelkę dokonałego piwa Kazbegi, które pienistą cieczą zalało klawiaturę. Wśród uprzejmych gestów i zapewnień, że nic się nie stało saczyliśmy kolejne piwo przyniesione polskim alpinistom przez starszego pana.

I w ten sposób dotarłem do dwóch ważnych kwestii obecnych w naszych gruzińskich przygodach: gościnności i alkoholu. Ta pierwsza jest trochę zbliżona do tego co przywykliśmy uważać w Polsce za ideał: gość w dom, Bóg w dom. Zwłaszcza w Dolnej Swanecji, gdzie zostawiłem naszą czwórkę ostatnio, przy suto zastawionym stole Zwijadiego Gazdiljaniego. A alkohol? Może się zdawać, że Polacy i Gruzini rozumieją się w tej płaszczyźnie doskonale. Trzeba jednak wypić razem niejeden kieliszek, aby zrozumieć, że trochę się różnimy. W Polsce picie jest zwykle albo powodem do dumy, albo przyczyna wstydu. Wódkę piją twardziele, albo pijacy. Pochwalimy się przed kolegami jaką mamy mocną głowę, ale w CV napiszemy "brak nałogów". W Gruzji picie alkoholu nie jest wstydem, ale trzeba też przyznać, że nigdy w naszej obecności nie przerodziło się w pijackie zawody. Jest raczej tłem spotkania niż jego celem. Obudowane dziesiątkami toastów, nadzorowane przez "tamadę" – najstarszego przy stole, zrytualizowane kiedy przychodzi do wspomnień o zmarłych – rożni się nieco od współczesnego polskiego spożycia.

Zobacz  powiększenie!
Cerkiew w Lentekhi
Takie myśli nie przychodziły mi jednak do głowy, kiedy wlokłem się z Piotrkiem, Maćkiem i Damianem gruntową drogą z gór do Lentekhi. Używając całego kunsztu dyplomatycznego i przeciętnej znajomości mowy Puszkina pożegnaliśmy właśnie spotkanego godzinę temu Berdię, który wraz z przyjaciółmi spijał nas pod przydrożnym drzewem. Berdia miał na oko lat czterdzieści parę i nieograniczone możliwości spożycia. Mimo wszelkich serdeczności i zapewnień o braterstwie pewien niepokój budził w nas dwulitrowy słoik przyniesiony pod drzewo przez łysawego, muskularnego tamadę. Przeczucie mówiło, że piekielnie mocny bimber został spuszczony z chłodnicy stojącego w pobliżu Ziła. Było to jednak krzywdzące, gdyż za kilka dni mieliśmy okazję przekonać się iż po gruzińskiej, domowej ciaci sklepowa wódka wydaje się obrzydliwa w smaku. – Berdia, ty charoszyj cziełowiek! Ty znajesz, szto my oczień ochotna pajdiom w twoj dom, no my uże skazali policijonierom w Lentekhi, szto my sjewodnia budiem u nich! – wyartykułowałem chyba najdłuższe w życiu zdanie po rosyjsku i odeszliśmy w kierunku Lentekhi. Moje wytłumaczenie nie było do końca kłamstwem, gdyż policjanci z Lentekhi przyjęli nas z otwartymi ramionami i znów pozwolili rozstawić namioty na tyłach posterunku. Wytłumaczyli też, że z powodu złej drogi nie mamy już szans zdążyć na wielkie święto w odległym o jakieś 80 km Mesti. Pierwszy raz podczas wyprawy stanęliśmy przed problemem czasu wolnego.

Problemowi przyglądaliśmy się z Piotrkiem i Damianem z wysokości tarasu swaneckiej wieży. W Lentekhi ostała się jedna taka konstrukcja z kaukaskiego łupka. W dawnych czasach solidna, niemożliwa do spalenia wieża służyła za schronienie dla całej rodziny wraz z jej dobytkiem. Kolejne poziomy przeznaczone były do rożnych celów – od spichrza po pomieszczenie mieszkalne. Tymczasem budowla jednak nie chciała ujawnić swoich tajemnic, gdyż jedyny człowiek, który miał do niej klucz pojechał oczywiście świętować do Mesti. Nie pojechała jednak starsza pani, machająca do nas z drewnianego domu u podnóża konstrukcji. Staruszka zamieszkiwała sama opuszczone schronisko turystyczne – turbazę. Jej dzieci wyemigrowały do Ameryki, a przynajmniej tyle udało nam się wywnioskować naszym łamanym rosyjskim z jej gruzińsko-rosyjskiego. Oczami zaś wywnioskowaliśmy, że pani choć biedna, serce ma dla gości dobre. Na drewnianej werandzie pogryzaliśmy śliwki prosto z drzewa i zakąszaliśmy serem maczanym w osobliwych, słonych powidłach. Szukając tematów do rozmowy wskazaliśmy na urokliwą, białą cerkiew na wzgórzu wznoszącym się ponad Lentekhi. I po chwili już pięliśmy się błotnistą drogą na wzgórze prowadzeni przez 80-letnią staruszkę w domowych kapciach. Obejrzeliśmy razem z nią kościół i przez nią zostaliśmy oderwani od zastawionego winem stołu poniżej świątyni, do którego zaprosili nas miejscowi. Odprowadziliśmy więc naszą przewodniczkę do domu, a sami ruszyliśmy w kierunku zdewastowanego po upadku komunizmu centrum Lentekhi.
- Trochę się wstydzimy, że tak to wygląda – tłumaczyła nam za chwile Ciocia Dali. Ciocie poznaliśmy kupując piwo w jej sklepie na rynku. – Poczekajcie chwilę, dzieci!- zawołała za nami, kiedy otwieraliśmy butelkę na ulicy. – Dam wam kufle, siądziecie u mnie! Tak więc siedliśmy, a Swanecja stawała nam się coraz bliższa. Kraina niezdobyta przez wieki, uległa w końcu Rosjanom, a po upadku sowieckiego imperium wydaje się zmęczona i oszukana. Na rynku Lentekhi do dziś stoi luksusowy,lecz zruinowany hotel, który przyjmował gości z dawnego Sojuza. – Widzicie, kiedy przyjeżdża turysta nie mamy dla niego nawet publicznej toalety – narzeka Ciocia. Lecz poza tym nie narzeka wiele, bo jest twarda jak większość Swanów. Wróciła do Lentekhi opiekować się matką po śmierci brata. Jedna z jej córek studiuje w Tbilisi, druga wkrótce będzie. Z okolicznych wsi ludzie uciekają do miast. A ci, co zostają, okazują się jednymi z najlepszych, jakich spotkaliśmy na swojej drodze. Kiedy zapada zmrok siedzimy w ogrodzie Cioci zajadając doskonałe grzyby z farszem i popijając domowym winem. – Wiecie, ja nie mogę znieść, kiedy ludzie się kłócą. Źle się czuje, kiedy ktoś jest na mnie zły – mówi nasza gospodyni. Atmosfera sielska. Wymieniamy adresy i wracamy na posterunek, gdzie policjanci podejmują już winem i słoniną dwie Czeszki zmierzające do Uszguli. Sara i Hana. Wygląda na to, że nasze drogi na chwile się połączą.

Tym razem nie siedzę w kafejce internetowej. Pisze z hostelu w Kazbegi, nieco zimnego, ale gościnnego jak większość Gruzji. Przez internet i komórkę napływają doniesienia o starciach w Osetii Południowej. Rozmowy gruzińsko-abchaskie nie doszły do skutku. Ciocia Dali nie czuje się teraz chyba dobrze.


Źródło: informacja własna

1


w Foto
Kaukaz: Śladami Herkulesa
WARTO ZOBACZYĆ

Węgry: zoo w Budapeszcie
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Pekin na wyciągnięcie ręki...
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl