AUS 1: W drogę po Australii...
|
|
|
Dostaję informacje, że tam, gdzie idę, nie ma żadnej wody na trasie. Znalazłem ją jednak w jednym miejscu, dzięki czemu mogłem dojść do Elder Range - widoczny na horyzoncie.
Noszę długie spodnie i ochraniacze (gaiters). Głównym powodem jest ochrona przed wężami; przed wyjazdem poświęciłem kurtkę skórzaną jeszcze z Polski, z której zrobiłem dodatkową ochronę - wszystko razem byłoby prawie pewnym zabezpieczeniem dla kolan, ale jest za gorąco, nie sposób jeszcze i tego założyć...
 |
Prawdziwa radość jest z pieszego chodzenia tutaj: niedługo przede mną był okres deszczowy, ślicznie się zazieleniło, wiele kangurów, ptaków na drzewach, czasami w oddali pełen majestat pani strusiowej. Wygląda sielankowo - ale wcale nie jest. Wiele wyłącznie suchych jak pieprz koryt rzek, a ziemia jest wszędzie pokryta drobnymi kamieniami i bardzo kłującymi roślinami. Ciężko jest nawet usiąść, ciągle się boję sprawdzenia wodoszczelności dna mojego namiotu.
W tle ponownie Elder Range, moje wielki odkrycie. Ciekawość tego, co jest po drugiej stronie skał, popycha mnie na jeden z wierzchołków łańcucha... Wiedziałem wcześniej, jakie rejony są niebezpieczne i gdzie można się wspinać.
Centralnie we Flinders Ranges położona jest prawdziwa geologiczna niezwykłość - Wilpena Pound - naturalnie uformowany amfiteatr (5 km szerokości i 11 km długości), jak największe boisko piłkarskie na świecie, tyle, że bez krzesełek i niegrzecznych fanów.
Młody nieopierzony jeszcze kangurek na polu namiotowym, pod "murami" Wilpeny. To jedyne miejsce, jakie widziałem, gdzie kangury są w miarę oswojone z ludźmi i można je dość blisko podejść... Przesympatyczne są to stworzenia....
 |
Jadę dalej dobrych kilkaset kilometrów na północny – zachód... Podróż nocą, nic nie widzę. Ale za to zaskoczenie z rana jest porządne. Całe otoczenie bardzo się zmieniło, rozjaśnione przez piaskowce i luźny piasek, kurz.
Jestem w Coober Pedy (czyt. Kjuba Pidi), australijskiej czy może raczej światowej stolicy opali.
Od dziesiątek lat to miejsce przyciąga największych łazików i oryginałów ze wszystkich kontynentów. Miasteczko ma zaledwie ok. 3000 mieszkańców - z 53 krajów świata! To miejsce, gdzie rodziły się milionowe fortuny w ciągu jednej chwili, a zaraz w drugiej upadały. Intrygi, pijaństwo i zazdrość, jakiej nie powstydziłby się żaden brazylijski dramat. Od 1987 roku zanotowano: dwukrotny wybuch bomby w posterunku policji, po jednej eksplozji zaliczają - kiosk z gazetami, budynek sądu i restauracja, setki tysięcy dolarów w sprzęcie wydobywczym ulotniło się w ten sam sposób i już całkiem niedawno dwa policyjne auta też zostały potraktowane identycznie. Konkluzja zatem rodzi się naturalnie: czy słusznie nazywa się "dzikim zachodem" tylko południowe stany Ameryki Północnej?
Źródło: informacja własna
|