HAWAJE
04:09
CHICAGO
08:09
SANTIAGO
11:09
DUBLIN
14:09
KRAKÓW
15:09
BANGKOK
21:09
MELBOURNE
01:09
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Zakaukazie » ZAK 5: Pierwszy mecz
ZAK 5: Pierwszy mecz

Krzysztof Skok


Do czego służą billboardy w Azerbejdżanie? Dlaczego w azerskich górach lepiej nie spać na ziemi? Na te i kilka innych pytań poznamy odpowiedź w piątym już odcinku zapisków "futbolowego turysty". Krzysztof Skok opowiada o swojej podróży przez Zakaukazie w pogoni za meczami polskiej reprezentacji piłkarskiej. Zawodnicy zmierzyli się w zeszłym roku z drużynami Armenii i Azerbejdżanu. Jak wygląda podróż przez te dwa wrogie sobie państwa z perspektywy kibica? Zapraszamy do lektury!




Piątek, 01.06.2007

Zobacz  powiększenie!
Qobustan - skalne rysunki sprzed 12 tys. lat
Tradycyjnie rano odbyło się szybkie pakowanie i wymaszerowaliśmy na marszrutkę. Na miejscu okazało się, że z nami też jedzie para turystów z Izraela i 50-letni pan, którego poznaliśmy na kwaterze. Karol, który siedział obok Izraelczyków, mógł z nimi trochę porozmawiać. Jednak niedługo, ponieważ wysiedli już w kolejnym miasteczku. Wówczas zrobiło się trochę miejsca i mogliśmy porozmawiać z naszym znajomym. Okazał się bardzo interesującym rozmówcą, a na dodatek udzielił nam kilka cennych rad, dotyczących poruszania się po kraju. Kiedy po kilku godzinach dojechaliśmy do Baku okazało się, że przez miasto jedziemy razem. Pokazał nam, gdzie mamy wysiąść i która marszrutka jedzie do Mardakan. Kolejne 45 minut jazdy i dotarliśmy na miejsce. W Mardakan zaszliśmy na chwilę do ogrodu botanicznego. Nie zrobił na nas specjalnego wrażenia. Stamtąd ruszyliśmy na zwiedzanie twierdzy.

Dwóch turystów z Polski wzbudziło takie zainteresowanie pań opiekujących się twierdzą, że zapomniały nas skasować za wejście. Zamek składał się z kilkupiętrowej wieży (na każdym z pięter była komnata) i niedużego dziedzińca. Z wieży był ładny widok na okolicę. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę. Do Surachani jechaliśmy kolejną marszrutką, a następnie odbyliśmy jeszcze 20 minutowy spacer. Dotarliśmy do najstarszego miejsca na świecie, gdzie nie przerwanie od kilkuset lat wydobywa się z ziemi ogień. Miejsce to było otoczone kilkumetrowym murem, do którego były dobudowane cele więzienne. Kilka minut zwiedzania i z powrotem ruszyliśmy do Baku. Czekając na marszrutkę zorientowałem się, iż zgubiłem swoją komórkę, nie wiedząc w jaki sposób. Została mi w rezerwie komórka z pustą kartą ukraińską.

W Baku czekał nas kolejny przejazd przez miasto, a następnie walka o wejście do marszrutki jadącej w kierunku Qubustan, gdzie postanowiliśmy zorganizować sobie kolejny nocleg. Jechaliśmy godzinę zapchaną do granicy możliwości marszrutą. Naszym celem były skalne rysunki sprzed 12 tys. lat, zabytek wpisany na listę UNESCO. Jeszcze w marszrutce dowiedzieliśmy się, że w górach należy uważać na węże. Mieliśmy też informację, że jest tam domek stróża. Założenie było więc proste, idziemy do muzeum i próbujemy porozumieć się ze stróżem co do naszego noclegu.

Gdy wysiedliśmy z busa zauważyliśmy znak drogowy z informacją, iż pozostało nam jeszcze 7 km. Zrobiliśmy więc szybkie zakupy w pobliskim sklepie i ruszyliśmy w kierunku pustkowia, gdzie była "nasza" góra. Na obrzeżach wioski, do której dojechaliśmy, zaczepił nas miejscowy. Gdy dowiedział się o naszym pomyśle na spędzenie nocy i skąd jesteśmy, uznał nas za szalonych, a następnie zaprosił do siebie w gości. My jednak grzecznie podziękowaliśmy i ruszyliśmy w stronę góry. Po drodze spotkaliśmy jeszcze chłopców zaganiających owce do obory na noc. Po drodze jechał również samochód, który próbowaliśmy złapać na stopa. Kierowca chciał jednak kasę, więc podziękowaliśmy. Gdy byliśmy w połowie drogi, zaszło słońce i zrobiło się ciemno. Wówczas doszliśmy do rozwidlenia dróg i zwątpiliśmy, w którą stronę mamy iść. Poszliśmy w prawo i po kilkunastu minutach dotarliśmy do więzienia! Trzech mundurowych z kałasznikowami wyskoczyło nam naprzeciw. Wyjaśniliśmy im o co chodzi, a oni zawrócili nas powrotem na skrzyżowanie, skąd już szliśmy cały czas pod górę. Wyminęliśmy 2 grupki osób idących z góry (ich stan wskazywał, że impreza była udana). W naszym kierunku nadjechał samochód, który nas podwiózł na miejsce.

Była 22.30, ale księżyc świecił i było stosunkowo jasno. Byliśmy jakby na płaskiej półce skalistej góry. Na początku był mały parking, dalej były przywiązane dwa psy (trzeci kundelek biegał między skałami luzem), a następnie po lewej stronie zaczynały się skały z rysunkami, a po prawej była stróżówka (tj. dom jednorodzinny z tarasem). Okazało się jednak, że stróża nie ma. Na tarasie był tylko bałagan po imprezie. Postanowiliśmy się tam rozbić. Początkowo myśleliśmy, że jesteśmy tylko z chłopakiem, który nas podwiózł. Po chwili jednak pojawiła się para. Niestety, nikt z trójki naszych współtowarzyszy nie mówił w innym języku niż azerski (no może dziewczyna coś rozumiała po rosyjsku). Po kilku minutach próby rozmowy na migi nasi znajomi się pożegnali i odjechali. Postanowiliśmy, że ze względu na węże będziemy spali na zmianę na ławce, którą przynieśliśmy z parkingu. Skorzystałem z prysznica w postaci letniej wody z kranu, stojącego na brzegu tarasu (woda była ze zbiornika zawieszonego w szczycie domu). Wyprałem sobie nawet koszulkę, która do rana zdążyła wyschnąć!

Sobota, 02.06.2007

Zobacz  powiększenie!
Qobustan - droga powrotna, w tle Góra Qobustan
Ciężki dzień. Nareszcie mecz. Wstaliśmy o szóstej, szybko zebraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy na zwiedzanie. Rysunki, chociaż niektóre z nich były dość niewyraźne, robiły wrażenie. Pochodziłem z Karolem jakieś pół godziny (wszędzie były ostrzeżenia o wężach), a następnie wróciłem na "naszą" ławkę na tarasie i podziwiałem widoki. Kiedy zbieraliśmy się w dalszą drogę zaczynał się trzeci, upalny dzień pobytu w Azerbejdżanie. Wracając na przystanek, postanowiliśmy pójść wykąpać się w Morzu Kaspijskim. Wystarczyło tylko pójść na drugą stronę wioski. Brzeg nie był jednak zbyt czysty. Karol zanurzył się cały, ja natomiast tylko umyłem sobie ręce i nogi. Chwilę później zauważyłem, że tak gdzie dotarła woda, tam pojawiły się czerwone bąble (Karolowi nic nie było).
Do Baku wróciliśmy marszrutką, z której mogliśmy popatrzeć na otaczające nas szyby naftowe oraz czarne maziowe rozlewiska. Ciekawe, gdzie są ekolodzy!

Około południa dotarliśmy do hotelu Hayatt Regency w Baku, gdzie byli zakwaterowani nasi piłkarze. Odebraliśmy tam nasze bilety na mecz. Wychodząc zauważyliśmy w hotelowej kawiarni prawie całą naszą kadrę. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Pomimo, iż nie wyglądaliśmy najlepiej (zalani potem, ponad 20 kg plecaki), zaczepiliśmy siedzących z brzegu Żurawskiego, Bąka i Baszczyńskiego i dzięki temu mamy pamiątkową fotkę.

Ruszyliśmy dalej. Mieliśmy kilka godzin, a musieliśmy ustalić transport powrotny do Gruzji (Azerbejdżan i Armenia są w stanie wojny i nie ma między nimi przejść granicznych) i znaleźć miejsce na pozostawianie naszych plecaków. Ze względu na czas i oszczędności chcieliśmy noc spędzić w podróży. Od naszego znajomego z Szeki wiedzieliśmy, na który dworzec mamy się udać. Zajęło nam trochę czasu ustalenie dalszego planu działania. Dowiedzieliśmy się tylko, że około 1-szej w nocy będzie transport. Obok była przechowalnia bagażu. Pracujący w niej pan zapewnił nas, że będzie czynna. Zabraliśmy więc swoje potrzebne rzeczy do małych plecaków i ruszyliśmy na zwiedzanie.

Zobacz  powiększenie!
Baku - reprezentacja upolowana w hotelu
Trzeba przyznać, że Baku jest bardzo ładnym miastem. Starówka jest otoczona zabytkowym murem, a w jej środku znajdują się stare kamienice i meczety. Gdy tak chodziliśmy jej wąskimi uliczkami, natrafiliśmy na budynek polskiej ambasady. Nim jednak zrobiliśmy sobie przed nią zdjęcie, azerska milicja wylegitymowała nas, czy aby na pewno jesteśmy Polakami. Ze starówki poszliśmy na bulwar nadmorski, który został zaprojektowany przez polskich architektów na przełomie XIX i XX wieku. Po drodze stwierdziliśmy, że upalne popołudnie to właściwa pora na zimne piwo. Okazało się, że Azerowie nie wiedzą, co to zimne piwo i jak się je robi. W smaku było takie sobie, a i nie było zbyt chłodne. Poszliśmy pospacerować po bulwarze, będącym miejscem odpoczynku dla miejscowych. Tam Karol wypatrzył godzinną przejażdżkę statkiem wycieczkowym po Morzu Kaspijskim, na którą się wybrał. A ja w tym czasie w cieniu, przy herbatce robiłem plany na kolejne dni. Później jeszcze trochę pochodziliśmy po „nowym” mieście, czyli luksusowej dzielnicy położonej obok starówki i bulwaru, gdzie jest umieszczonych sporo budynków rządowych. Nawet dotarliśmy w pobliże pałacu prezydenckiego, ale gdy tylko chwyciliśmy za aparaty, w naszym kierunku ruszyła milicja. Chodząc po mieście ostatecznie przekonaliśmy się do czego służą tam bilboardy reklamowe. Na każdym z nich był urzędujący prezydent lub ewentualnie jego poprzednik, czyli ojciec!

Dochodził wieczór. Trzeba było zbierać się na mecz. W podwórzu jednej z kamienic umyliśmy się, założyłem reprezentacyjną koszulkę i ruszyliśmy. Do stadionu dojechaliśmy metrem (obowiązkowy punkt każdej ze stolic). Tam już były tłumy kibiców azerskich, głównie nastolatków oraz dużo milicji. Naszych nie było widać. Czekały nas kolejne bramki do przejścia. Nie wolno było niczego wnosić, nawet wody w plastikowych butelkach (w takich samych sprzedawano na stadionie). Przed stadionem dla żartu chcieliśmy przekrzyczeć w dopingu młodych Azerów. Nim się zdążyliśmy zorientować, ponad tysiąc gardeł krzyczało przeciwko naszym dwóm.
Mieliśmy środkowy sektor, poniżej loży dla VIPów. Byliśmy wymieszani z kibicami azerskimi, którzy dostali za darmo bilety z naszej ambasady, za które my płaciliśmy po 50 zł. Piękny pokaz szacunku dla polskich kibiców! Polskich kibiców była garstka więc byliśmy skutecznie zagłuszani przez głośnych i żywiołowych Azerów. Niestety sam mecz nie przyniósł większych emocji. Ale wygraliśmy i to się liczyło. Po meczu poszliśmy z innymi polskimi kibicami na piwo, a następnie udaliśmy się w kierunku naszego dworca autobusowego. Zabraliśmy plecaki, a o 1.30 mieliśmy marszrutkę do granicy z Gruzją. Gdy tylko kierowca ruszył, zasnęliśmy.

Wkrótce będziemy na łamach portalu SwiatPodrozy.pl relacjonować samotną, rowerową podróż Krzysztofa do Chin. Pierwsze informacje o przygotowaniach zamieścił on już na stronie internetowej

Źródło: informacja własna

1


w Foto
Zakaukazie
WARTO ZOBACZYĆ

Seszele: archipelag ciszy
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Alpejski Guiness 2005 - plany
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl