HAWAJE
03:46
CHICAGO
07:46
SANTIAGO
10:46
DUBLIN
13:46
KRAKÓW
14:46
BANGKOK
20:46
MELBOURNE
00:46
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 4 Peaks » 4P-4: Mercedario 6770 m - ciąg dalszy
4P-4: Mercedario 6770 m - ciąg dalszy

Grzegorz Zięba


Guantanaco
Dzień 9

To samo, co wczoraj - tyle tylko, że tym razem zostajemy na noc w dwójce (5190 m). Wieczorem zaczyna trochę wiać.





Dzień 10

Zobacz  powiększenie!
W dordze do La Ollada
O 14:00 pakujemy namiot i ruszamy do obozu nr 3 La Ollada - 5700 m. Mamy zamiar jutro zaatakować szczyt.

Po godzinie wiatr staje się tak silny, że dalsza droga staje się niemożliwa. Na 200 m przed obozem nr 3 decydujemy się na powrót obozu nr 2. Rozbijamy ponownie namiot, gotujemy i zastanawiamy się, co jutro.

Po burzliwej dyskusji decydujemy, że zaczniemy próbę wejścia o 3 rano - jak tylko pogoda się poprawi.

Całą noc nie mogę zasnąć. Wiatr się wzmaga, zaczynam się zastanawiać czy nasz namiot wytrzyma do rana. Na dodatek zaczyna padać śnieg.

O 3 rano szybka narada. Zostajemy i czekamy na poprawę pogody. Jest zimno. Termometr w zegarku pokazuje – 12 stopni Celsjusza w namiocie.

Dzień 11

Zobacz  powiększenie!
Obóz Piccade Judios
Mamy zimę! Prędkość wiatru obliczamy na jakieś 120 na /h. Co 2 godziny w kurtkach puchowych wychodzimy odśnieżyć obóz i na dodatek kończy nam się jedzenie.

Dzisiaj decydujemy, że to nasza ostania szansa. Plan podobny jak wczoraj - 3 rano i próbujemy. Cały dzień wieje i pada śnieg. Nasz namiot na szczęście wytrzymuje ataki wiatru. Pod wieczór się przejaśnia. Mamy nadzieję, że rano się uda!

Dzień 12

Zobacz  powiększenie!
Wieczór w Piccade Judios
Już o 3 rano zaczynam dzień od wylania całego garnka herbaty - na „szczęście” to już ostatnia torebka i więcej na pewno to się nie powtórzy.

Twan się śmieje, ja wyciągam z plecaka parę spodni polarowych i zaczynam ratować resztę rzeczy w namiocie. Śniadanie jemy już po pół porcji i o 4 rano opuszczamy namiot. Po jakichś szczęśliwych 5 minutach drogi od namiotu wysiada mi lampa czołowa. Jest naprawdę cudownie... Ciemno jak w... A mi lampa wysiadła.

Wracam do namiotu i dziękuję mojej czołówce za współpracę. Resztę drogi idę po ciemku zostawiając Twana w tyle. Niebo wydaje się czyste więc liczę na świetną pogodę i dużo słońca. Do grani wiatr wieje połową swojej wczorajszej siły.

Zobacz  powiększenie!
Mercedario od Południa
Po około 1,5 godziny drogi, już na grani, sytuacja wygląda inaczej. Mamy huragan plus śnieg i lód z wiatrem prosto w twarz. Twan zaczyna mieć problemy z palcami i stopami. Nie ma szans czekać na słońce, które wstanie dopiero za godzinę. Na grani nie ma nawet za czym się schować, aby się osłonić przed wiatrem.

Po godzinie pojawia się słońce - cieszymy się z tego powodu, ale to nic nie daje oprócz tego, że teraz widzimy śnieg i lód bombardujący nasze puchowe postacie. Jest zimno, Twan próbuje robić zdjęcie, ale tuż po zdjęciu rękawic puchowych zmienia zdanie. Dochodzimy do wielkiego pola lodowego, które bardziej przypomina krajobraz Antarktydy. Stąd już widzimy drogę na szczyt.

Zobacz  powiększenie!
Koniec wyprawy. Po prawej Mercedario, po lewej Pico de Polaco
Idziemy dalej, ale coraz wolniej. Śniegu po pas i coraz zimniej. Na wysokości 6000 m znowu wiatr zaczyna nami targać na obie strony, a zimne powietrze zaczynamy odczuwać w plecach. Nie mamy wyboru, musimy wracać. Mercedario mówi nie! A takiej góry trzeba słuchać.

Kolejne dni to powrót do Pirca de Polaca. Warunki naprawdę zimowe, aż do samej bazy. No i brak jedzenia, które skończyło się na dobre dwa dni temu. Na szczęście w Pirca mamy trochę zapasów i tam wracamy do życia.

Dwa dni schodziliśmy do Santa Ana. Tam już czekał na nas Chiken w Land Roverze i po około godzinie jazdy siedzieliśmy w miasteczku Bareal przy ogromnym talerzu Lomito Completo i oczywiście litrowej herbacie...

Źródło: informacja własna

1


w Foto
4 Peaks
WARTO ZOBACZYĆ

Argentyna: Cerro de San Francisco
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Ekspedycja Australia - Nowa Zelandia `Dookoła Morza Tasmana`
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl