HAWAJE
15:23
CHICAGO
19:23
SANTIAGO
22:23
DUBLIN
01:23
KRAKÓW
02:23
BANGKOK
08:23
MELBOURNE
12:23
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Sey Kraków-Pekin » BLOG z podróży
BLOG z podróży

Agata Krzemień i Witek Rybski


Wcześniej niż zwykle postanowiliśmy rozpocząć starcie z kulturą Chin. O godzinie 10:00 jesteśmy już na miejscu, zawiezieni przez taksówkarza, który nie zrozumiał prośby o zawiezienie na tylko na dworzec autobusowy. Groty Yungang rzeczywiście robią niesamowite wrażenie, z posągami Buddy w swej jeszcze nico naiwnej formie z początków tej religii w Chinach. Kompleks czterdziestu grot wykutych w jednej linii w skałach przytrzymał nas do południa, kiedy to zapragnęliśmy kawy. W jednej z obskurnych knajp za stołami z pamiątkami uraczono nas 3 w 1 za cenę przerastającą dziesięciokrotnie wartość napoju. Po negocjacjach na migi, udało nam się zbić cenę do połowy. Mimo tych zaoszczędzonych 50%, ciągle z uczuciem bycia oszukanym i naciągniętym ruszamy łapać stopa w drogę powrotną. Bez efektu. My i nasza idea, spotykamy się tu z wielkim niezrozumieniem. Zrezygnowani, łapiemy autobus. Do Pekinu stopem też raczej nie dotrzemy. Trzeba się więc zastanowić nad pociągiem. Udajemy się więc do informacji zweryfikować rozkład, cennik i już możemy świętować. Mamy bilet na nocny pociąg do stolicy Chin – celu naszej Expedycji! Pozostały czas spędzamy na wesołym buszowaniu po zabytkach, lokalnych uliczkach i knajpach - oczywiście z chińszczyzną. Za radą naszego niezastąpionego przewodnika ruszamy na podbój Klasztoru Lamajskiego – niepowtarzalny klimat oazy duchowej, ostoi spokoju w szarym, zadymionym świecie, z wyrastającymi zewsząd wieżowcami, niczym w gęstwinie dżungli kapitalizmu i XXI wieku. Można ochłonąć po ciężkim dniu. Niewątpliwie przydaje się takie miejsce w takim mieście jak Da Tong. Kręciliśmy się jeszcze trochę po uliczkach, ale myślami byliśmy już w Pekinie… Wystarczy, że wsiądziemy do pociągu i obudzimy się na miejscu! O 18:00 czekał już na nas w hotelu "nasz Fish" - pokrył wszelkie koszty związane z noclegiem. Jak powiedział, wskazując palcem: „I like you and you!". Po serdecznym pożegnaniu, czas wziąć nasze bagaże z przechowalni hotelowej i ruszyć w stronę dworca. Nogi już odmawiają posłuszeństwa, więc piętrowy autobus wydaje nam się wygodnym ratunkiem. W dworcowej poczekalni staliśmy się nowym parkiem rozrywki. Całe wycieczki podchodzą nas „zwiedzać”. Setki par wlepionych oczu, mniej lub bardziej przyjaznych, towarzyszy każdemu naszemu ruchowi. Również nasza potyczka karciana nie mogła odbyć się bez szerokiej publiki i wielkich emocji. Chętnych do gry nie brakowało. Niby przyjemnie się czekało, ale nasze oczy co chwilę błądziły w stronę zegarka. Czy to już? Ile jeszcze? Wreszcie! Wszystko dzieje się niesłychanie szybko i w towarzystwie dzikiego tłumu. Ustawiamy się w długiej na kilkadziesiąt metrów kolejce. Wpadamy do pociągu, zajmujemy swoje miejsca siedzące. Do piątej rano, niczym na szpilkach, będziemy czekać na nasz wielki finał w chłodnym, ciasnym, pełnym przeciągów i Chińczyków pociągu.



15.12.2008 - 26 dzień EXPEDYCJI - Sobota

Za nami ciężka, prawie bezsenna noc.
Jesteśmy w Pekinie.
NARESZCIE!!!
To już koniec naszej tułaczki, a może początek następnej?

Kierujemy się w gąszcz ulic na poszukiwanie metra i wskazanego w przewodniku hostelu. Na zegarkach jakaś nieboska godzina, nam potrzeba snu, a do tego niezbędny czasami, zwłaszcza w grudniu, jest dach nad głową. Korzystając z poprzednich doświadczeń szukamy w pobliżu jakiegoś ekskluzywnego hotelu, aby tam zasięgnąć języka. Nie zawiedliśmy się, hotelowy boy w grzecznym mundurku, postanawia nas zaprowadzić na ulicę, gdzie znajduje się nasz hostel. Trafiamy do pokoju z czarnoskórym Kanadyjczykiem Jeffem i Brytyjczykiem z Liverpoolu - nauczycielami angielskiego. Zdaje się, że większość obcokrajowców pracuje tu w szkołach językowych. Nasi współlokatorzy okazują się imprezowi. Po dwóch godzinach snu otrzymujemy pierwszą propozycję drinka, ale odmawiamy. Za to zaproszenie na śniadanie już chętnie przyjmujemy. Wspólnie ruszamy na halę targową coś zjeść. Ostra zupa rybna skutecznie poprawiła naszą termikę, przyjemnie rozpływając się po naszych wnętrznościach. Wracamy do hostelu z zamiarem skontaktowania się ze znalezionym na cauchsurfingu przyszłym gospodarzem. Sukces. Wszystko ustalone. Ma nas zgarnąć jutro do swojego apartamentu. O niebo bardziej spokojni ruszamy więc na podbój Pekinu. Ciągle nam trudno uwierzyć, że wreszcie tu jesteśmy, że dojechaliśmy cali i zdrowi, że to dopiero 26 dzień naszej Expedycji, że może nam się uda wrócić do domu na Święta. Tymczasem cieszymy się jak dzieci na każdą możliwość obcowania z egzotyczną kulturą Chin. Riksza obwozi nas dookoła Zakazanego Miasta, uśmiech Mao Zedonga towarzyszy nam przy romantycznym spacerze po placu Tiananmen, uliczni handlarze, przekrzykując się nawzajem, proponują nam swoje smakołyki. Wszędzie kolorowo, hałaśliwie i pachnąco. Zasypiamy z nadzieją na dobre jutro. Nawet bucząca i postukująca klimatyzacja w piwnicznym pokoiku nie przeszkodziła nam tym razem w natychmiastowym zaśnięciu.

16.12.2008 - 27 dzień EXPEDYCJI - Niedziela

Wielki dzień na wielką przeprowadzkę. Nasz gospodarz ma na imię Ryan. Dziś niedziela, wolna od pracy, więc ma nawet dużo czasu dla swoich gości. Trzeba przyznać, że jest świetnym przewodnikiem i wręcz naszym mentorem, jeśli chodzi o sprawy kulinarne. Nie mija nawet chwila, a przed nami stoją już dymiące półmiski z wybornymi daniami - tym razem kompozycja potraw była strzałem w dziesiątkę! I po raz pierwszy wiemy dokładnie, co jemy. Idąc za ciosem, jedziemy najpierw do Klasztoru Lamajskiego. Podobno magiczne miejsce. Już w stacji metra da się wyczuć pachnącą, wszechobecną woń kadzideł, które palone są na dziedzińcach klasztornych. Od podziwiania, zwłaszcza posągów i bogatych zdobień, aż bolą oczy. Dla odpoczynku i zachowania równowagi, odwiedzamy też ekstrawaganckie uliczki z szeregiem pubów, butików z pamiątkami, kramów, pełnych kolorowych smakołyków. Trzeba gdzieś usiąść, bo zmęczone nogi również powoli się buntują. Wnętrze klimatycznego domku chińskiego, z rybkami w umywalce i wodnistym piwem na stołach jest świadkiem naszej pierwszej potyczki w Jenge – grę, polegającą na układaniu wieży z drewnianych klocków, z której potem, bez uszczerbku dla konstrukcji, trzeba wyjmować kolejne cegiełki. W tle leci jakiś stary chiński film, a my sami czujemy się jakoś nierealnie. Ryan nas opuszcza, a my, naładowani nową energią, idziemy jeszcze zobaczyć centrum olimpijskie w nocnych barwach. Trzeba przyznać, że pięknie podświetlone, nowoczesne konstrukcje wyszły im dość imponująco.
Około dwudziestu ulicznych sprzedawców bibelotów usłyszało od nas „nie, dziękuję” zanim wreszcie dotarliśmy z powrotem do metra. Teraz już tylko kolacja, kilka zabawnych lekcji chińskiego i padamy z wycieńczenia. Jutro czeka nas maraton atrakcji, na czele z pałacem cesarskim w Zakazanym Mieście. Z tą myślą zasypiamy.

15.12.2008 - 28 dzień EXPEDYCJI - Poniedziałek

Niestety, mamy pecha. Mao przez szklaną szybę swego sarkofagu dzisiaj akurat nie przyjmował. Samo Zakazane Miasto wystarczyło jednak by zaspokoić nasze turystyczne zapędy. Niekończący się labirynt uliczek, przejść, pomieszczeń. Dookoła dziki tłum. Co budynek to piękniejszy, bogatszy. Co krok – niezliczona ilość pstrykanych zdjęć. Jeszcze tylko ściana „Dziewięciu smoków”, ze swymi groźnymi, wyłupiastymi ślepiami i już kierujemy się do wyjścia. W sumie, bagatela, bite 6 godzin. Dopiero po chwili zauważamy burczące z głodu brzuchy. Czas coś zjeść, wypróbować kolejną potrawę. Tym razem nasz wybór okazuje się piekielnie pikantną wątróbką. Chyba.
Popołudnie spędzamy na szczycie Wzgórza Węglowego. Tutaj zastały nas trochę inne klimaty. Zamiast wzniosłości i monumentalizmu – atmosfera radości i beztroski. Natykamy się na grupkę staruszków, grających w, popularna również u nas, „Zośkę”. Jeden gest zachęty wystarczył i Witek dołącza się do gry. Zabawa świetna, choć Witek zaczął się już pocić, babcie się dopiero rozgrzewały. Dookoła nie brak amatorów innych sportów – od badmintona aż po szachy. Zachód słońca zastaje nas na magicznej wyspie Bei Hei.
Z wieczornych sympatycznych akcentów: nasze pranie, powieszone przez kogoś w miłym geście, nowoodkryty widok za oknem na rozświetlone miasto i Ryan, który obiecał dowiedzieć się czegoś w kwestii połączeń Air China z Europą. Chiny Chinami, ale nam coraz częściej marzy się powrót do domu.

16.12.2008 - 29 dzień EXPEDYCJI - Wtorek

Dzień rozpoczyna się pod znakiem oczekiwania na informacje o biletach lotniczych. Biuro podróży w wieżowcu, gdzie pracował nasz Chińczyk miało sprawdzić dostępne połączenia miedzy Chinami a Europą - w grę wchodził Paryż albo Frankfurt. Wierzymy nieśmiało, że ceny internetowe pokryją się z cenami oferowanymi przez biuro…
Póki co kierunek - Świątynia Nieba - przekroczenie bram parku Jzu na wstępie dostarczyło nam niezapomnianych wrażeń. Podobny klimat jak wczorajszy, tyle że jeszcze zwielokrotniony. Wokoło, na ścieżkach i placach, ludzie tańczą, śpiewają i grają na różnych instrumentach. Między głowami śmigają nam lotki od badmintona. Gdzie nie spojrzeć, zachwycają płynne ruchy tai-chi. Na trawnikach siedzą grupki karciarzy, graczy w domino i entuzjastów warcabów. Kompleks Kultu Świątynia Nieba – postrzegany jako najdoskonalszy, najważniejszy i wręcz nasączony symboliką i mistycyzmem. Według nas – jedno z najsympatyczniejszych miejsc w Pekinie. Taki spacer odpręża i ciało i umysł.
Wracamy i z niepokojem wypytujemy o wynik poszukiwań. MAMY BILETY! Cena znośna a radość wielka. Lecimy do Frankfurtu. O ile bliżej do Krakowa!
Wreszcie opada z nas stres. Jeszcze spacer po ekskluzywnej dzielnicy najeżonej butikami z zegarkami i już, już do domu! W międzyczasie przekąska - wegetariański zestaw oryginalnych przekąsek - bakłażany, pierożki, fasolki. Wieczór już na spokojnie – przed telewizorem, w którym bohaterowie filmu toczą jakieś zażarte dyskusje po chińsku.
Z filiżanką parującej, aromatycznej kwiatowej herbaty…

17.12.2008 - 30 dzień EXPEDYCJI - Środa

Pobudka - 6:30. Dziś czeka na nas najbardziej chyba oczekiwana atrakcja - Wielki Mur Chiński. Ale zanim wyruszymy, jeszcze wizyta w bankomacie – bilety lotnicze już w kieszeni, a konto niemal wyczyszczone ze środków – to oznacza, że czas wracać. Mur jednak trzeba zobaczyć. Zaczynamy bardzo po chińsku – od targowania się z taksówkarzami i innymi przewoźnikami. Idzie nam coraz lepiej – na miejsce dostajemy się pół darmo, wmawiając kierowcy, że jak nie przyjmie naszych warunków to te 65 km przejdziemy pieszo. Działa. Docieramy do miejscowości u stóp łańcucha górskiego, na którego grani rysuje się długa linia muru. Bajkowo. Bezchmurne niebo, jak na zamówienie. Zimowe słońce i mroźne powietrze wyostrza wszelkie kontury. Zapiera dech i zatrzymuje czas. Cztery godziny, na które umówiliśmy się z, czekającym na nas, panem kierowcą, wydają się jedynie krótką chwilą. Od ciągnącego się aż po kres horyzontu Wielkie Muru ciężko oderwać wzrok. W dodatku warunki do zwiedzania bardzo sprzyjające. Oprócz nas, po kamiennych stopniach wspina się para Francuzów z koszykiem jedzenia oraz grupka starszawych Chińczyków. W połowie naszej trasy, przy jednej z baszt wytargowaliśmy chińskie piwo – Tsingtao oraz lunch w postaci garści ziaren słonecznika, które były już prezentem od sympatycznej wieśniaczki. Siadamy z tymi skarbami na schodkach. Wdech, wydech – trzeba wchłonąć to miejsce.
Droga powrotna upływa na półsennych pogaduszkach z kierowcą - wyjątkowo sympatycznym, ale i wyjątkowo gadatliwym Chińczykiem. Półprzytomnie planujemy jeszcze - trzeba iść na targ i kupić trochę chińskiego jedzenia na drogę, może tych pysznych kurczaków na patyku? Nie obędzie się też bez herbaty i lokalnego piwa. Na pamiątkę oczywiście. Musimy wypchać plecaki. Musimy zawieźć rodzinie Musimy pokazać przyjaciołom. Jeszcze jeden dzień…

18.12.2008 - 31 dzień EXPEDYCJI - Czwartek

Wczesna pobudka o 6:35 dała nam ostateczną nadzieję na zobaczenie Mao na placu Tiananmen. Obok rytualnego podnoszenia flagi o wschodzie słońca, ważnym punktem porannego zwiedzania ma być właśnie wizyta w mauzoleum byłego dyktatora Chin. Obie atrakcje okazały się poza naszym zasięgiem. Kolejne podejścia kończą się fiaskiem. Za każdym razem coś nam przeszkadza. Tym razem – ważna narada za zamkniętymi drzwiami, najwidoczniej ciągle potrzebowała obecności Mao. Rozczarowanie osłodziła nam chwilowa dezorientacja w terenie – przez zupełny przypadek trafiamy w uliczki, stanowiące niekomercyjne oblicze stolicy Chin. Długi spacer i buszowanie po małych bazarkach, zakurzonych sklepikach i licznych knajpkach daje niespodziewanie dużo uciechy i satysfakcji. Ostatni dzień można zaliczyć do udanych.
Od popołudnia zaczynamy już żyć powrotem do Europy – pakowanie, sprawdzanie, uzupełniające zakupy, wszystko się kręci wokół jednego: WRACAMY DO DOMU. Myślami jesteśmy już w Krakowie, mimo że wokół nas ciągle wieżowce wschodniego Pekinu. Ostatni spacer, by złapać szybki pociąg na lotnisko, odbywamy z Ryanem. Pożegnania nie są naszą najmocniejszą stroną. W serdecznym „nie zapomnimy” zawieramy całą naszą wdzięczność i sympatię. Narodowe lotnisko w Pekinie okazuje się niezwykle przestrzennym, złożonym z trzech terminali, nowoczesnym i bardzo pustym kompleksem ze stali i szkła. Do odlotu rozgrywamy jeszcze parę partyjek w karty. O godzinie 2 odlot! Odliczanie…

19.12.2008 - 32 dzień EXPEDYCJI - Piątek

Na pokład wchodzimy punkt 01:45. Start planowo godzina 2:00. Przestrzeń wewnątrz samolotu dzielimy wraz z pasażerami Lufthansy. Szeroki wybór filmów jakoś nas nie kusi - nasz sen przerywa jedynie posiłek - jeszcze w wersji chińskiej. Niestety, produkty zamykane hermetycznie okazują się nieco przeterminowane, choć rocznik bieżący...
Z torebek Airsickness składamy całkiem niezłą kolekcję na prezenty dla znajomych. Gdy na pokładowym ekranie ukazuje się mapa z przebytym dystansem, uśmiechamy się do siebie. Właśnie jesteśmy nad Polską. Tak blisko! Jakieś 30 000 metrów nad ziemią.
Do Frankfurtu zostało około 2 godziny, więc puszczamy jednak jeszcze film, przy którym zajadamy się chińskimi specjałami śniadaniowymi - glonami morskimi i kilkutygodniowymi jajami. Godzina 5:45 - dotykamy kołami pasa do lądowania. Fachowo i precyzyjnie. Air China dostaje od nas 7 punktów w 10 stopniowej skali. Szybka odprawa na lotnisku i nasz poranny energetyczny posiłek - chińskie kurczaki na patyku. Co dalej?
Niestety w "butikach" z tanimi liniami lotniczymi nie ma ofert w naszym zakresie finansowym. Wpadamy na pomysł wynegocjowania w biurze Lufthansy jakiegoś dofinansowania albo prezentu w postaci biletu do Polski. Niestety - promocyjna cena 750 Euro nas nie ratuje. Nie ma rady. To nic, że zmęczeni, to nic, że po 12 tysiącach kilometrów. Zaczęliśmy od autostopu i tak zakończymy. Po krótkim rekonesansie po okolicach lotniska wyruszamy na wylotówkę w stronę Kassel. Tutaj ukłon w stronę przemiłych i bardzo pomocnych niemieckich policjantów.
W skrócie - 3 samochody po stronie niemieckiej i 4 po stronie polskiej. Dystans 1000 km przebyty w czasie 12 godzin. Momentami kierowcy nie dawali nam nawet szansy na rozglądanie się za potencjalnymi "okazjami" - sami podchodzili z propozycją podwiezienia. Godzina 22:30, piątek. Jesteśmy po domem Agaty w Krakowie. To tu dokładnie 32 dni temu żegnaliśmy się z rodziną przed naszą wyprawą do Pekinu. Wtedy towarzyszyły nam ciekawość i obawa przed nieznanym. Teraz - spokój i okiełznane emocje, radość i poczucie triumfu. Polska kolacja i długie opowieści na gorąco w mieszkaniu siostry Witka. Emocje opadają dopiero o 2:00 w nocy. Udaje się zasnąć. JESTEŚMY W DOMU.

Agata Krzemień i Witold Rybski/Expedycja III Sey Kraków-Pekin!/www.zaile.pl

Źródło: informacja własna

<< wstecz 1 2 3 4 5


w Foto
Sey Kraków-Pekin
WARTO ZOBACZYĆ

Japonia: Kraj Kwitnącej Wiśni
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

KwA 9: 03`06; Niger - Jeden dzień z Tiką
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl