HAWAJE
00:11
CHICAGO
04:11
SANTIAGO
07:11
DUBLIN
10:11
KRAKÓW
11:11
BANGKOK
17:11
MELBOURNE
21:11
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Za Koło » Za Koło1: W stronę zimy
Za Koło1: W stronę zimy



- Szczęśliwe z was dranie! - wita nas okrzykiem kierowca wysłużonego vana. Kończymy posiedzenie nad chlebem z czekoladą w przydrożnym rowie i pakujemy się do środka. - Musieliście tam zamarzać! - śmieje się nasz zbawca, chociaż dzisiaj jest jeszcze w miarę ciepła noc. Jedyne minus 10, a to niewiele jak na koło podbiegunowe zimą. Zima co prawdą dopiero się zaczęła, ale my już teraz postanowiliśmy dotrzeć autostopem do jej serca.

Pomysł narodził się jakieś 400 kilometrów wcześniej - przy stole akademika w Tromso. Miasto położone na wyspie za kołem polarnym było miejscem mojego spotkania z Kornelem i jednocześnie punktem startu naszej wyprawy. Nie byliśmy pierwsi, bo wcześniej z Tromso startowały takie podróżnicze znakomitości jak Nansen, czy Amundsen. Podróżnicy latali, pływali, jeździli na nartach, dryfowali, a my postanowiliśmy podróżować autostopem. Gdzie? Droga E8 daje dwie możliwości. W lewo - Lofoty, piękny archipelag u wybrzeży kraju i powolny powrót na południe. W prawo - tundra, pustkowia i rosyjska granica. Podobno większość ludzi na rozdrożu instynktownie wybiera drogę w prawo. Instynkt nas nie zawiódł.

Nie zawiedli nas też sponsorzy generalni ekspedycji, czyli Ludzie Dobrej Woli. W Tromso mieliśmy kawałek dachu nad głową i ciepłe miejsce do spania dzięki Uli - pierwszemu ogniwu z CoachSurfingowego łańcucha na naszej trasie. Jej namiary dostaliśmy dzięki portalowi zreszającemu ludzi gotowych ugościć podróżników na każdej szerokości geograficznej. Dalej poszło już łatwo - nocny lot do Tromso i ciepłe przyjęcie na "polskim piętrze" lokalnego akademika. Najpierw moje - przyleciałem w deszczowej, chłodnej aurze z Trondheim 10. listopada. Dzień później rejsowy Boeing wypluł Kornela, który właśnie wrócił z wypadu za grosze do słonecznej Portugalii. Tymczasem pierwsze kroki w Tromso mój towarzysz stawiał w pierwszym śniegu. - Listopadowy, sybko stopnieje - przekonywała Ula. A my planowaliśmy właśnie drogę przez Lofoty, dopóki nie przerwało jej nam fundamentalne pytanie. - Ej, a właściwie ile jest stąd do ruskiej granicy?


Droga od słów do czynów nie była długa. Była za to bardzo wietrzna. Kilometrowy most, łączący wyspiarską cześć Tromso że stałym lądem okazał się drogą przez czyściec. Lodowaty wicher sypał nam śniegiem w twarz i spychał na stalową taśmę oddzielająca chodnik od szosy E8. Szosy, która miała nas poprowadzić w stronę tundry. Na razie jednak nie była łaskawa. Staliśmy tuż za stacją benzynową z połówka kartki A4 zapisaną drukowanymi literami "ALTA". Alta była najbliższym większym miastem, przy czym przez "najbliższe" należy rozumieć 400 kilometrów drogi. Kilka pierwszych pokonaliśmy pieszo, wędrując przez miasto. Teraz jednak powoli wrastaliśmy w zaśnieżony chodnik. Temperaurę wyceniliśmy na jakieś -10 stopni. Po drugiej stronie szosy bielały strzeliste ściany Katedry Polarnej. Byliśmy chyba taką samą atrakcją turystyczną jak ona - z przejeżdżającego w zamieci auta pstryknęła nam zdjęcie pasażerka o hebanowej skórze. Zniechęceni półgodzinnym oczekiwaniem poszliśmy rozgrzać się we wnętrzu stacji benzynowej. Przez szybę obserwowaliśmy przemykające drogą potencjalne, lecz niewykorzystane okazje. Przed nami zaparkował wysłużony, granatowy mercedes. Kierowca, który wysiadł z auta wyglądał na ucieleśnienie stereotypu młodego gniewnego - komplet "dres plus łańcuch" i żel na włosach. Wszedł do środka stacji i na zawsze zmienił moje wyobrażenie o kierowcach w dresie.

- To wy chcieliście do Alty?
- Chcemy!
- To wsiadajcie. Zobaczyłem was, to zawróciłem.

Pędziliśmy na wschód Norwegii oblodzoną szosą. Szybko zaczął zapadać zmrok, w półmroku obserwowaliśmy niebieskawe kontury gór i lodowe "organy" sopli zwieszające się z przydrożnych skał. W odtwarzaczu kręciła się godzinami jedna płyta - połączenie przebojów disco z hitami country. Nie rozmawialiśmy wiele - kierowcą i jego dziewczyną na przednim siedzeniu i dwóch autostopowiczów z Polski, ale też nie czułem specjalnej bariery miedzy nami. Świadomość, że ktoś zawrócił tylko dla nas na oblodzonej drodze i zabrał nas na pokład zupełnie wystarczała. Do Alty dotarliśmy po pięciu godzinach. Była szósta wieczór, noc zapadła już ładnych kilka godzin temu. W ciepłym wnętrzu supermarketu musieliśmy podjąć decyzję - szukać noclegu tu, czy jechać dalej. Jeden telefon do Uli w Tromso i kilka minut jej surfowania w sieci wystarczyło, by ułożyć nam plany na wieczór. Ktoś był gotów przyjąć nas pod dach w Kautokeino. 130 kilometrów stąd, droga 93, kierunek odpowiedni. Godzinę później byliśmy już "Szczęśliwymi draniami".

Gdyby nie pełnia księżyca, 130 kilometrów do Kautokeino przebywalibyśmy w ciemności. Nie ma osad, które rozświetlałyby noc oknami domów i latarniami. Światło dochodziło tylko z ustawionego tuż przy drodze namiotu pasterzy reniferów. Ktoś pewnie przeganiał niedawno stado po śnieżnym pustkowiu, lecz teraz zagroda służąca do gromadzenia zwierząt stała pusta. Nasz kierowca zajechał nawet na pobocze i oświetlił ją z ciekawości reflektorami. Przedstawił nam się już początku na podroży, ale jego imię w języku saami pozostało dla nas enigmą. Rysy twarzy jednak od początku zdradzały, że okolica różni się znacząco od reszty Norwegii. Witamy w Laponii! Kraina ma co prawdą trudne do zdefiniowania granice, za to my beż wątpienia zmierzaliśmy wprost do jej serca.

Źródło: informacja własna

1


w Foto
Za Koło
WARTO ZOBACZYĆ

Włochy: Portofino
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

@dC 13: Mongolska pizza
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl