HAWAJE
11:45
CHICAGO
15:45
SANTIAGO
18:45
DUBLIN
21:45
KRAKÓW
22:45
BANGKOK
04:45
MELBOURNE
08:45
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Afryka w ciemno » AWC 4: Lalla Fatima na Mobroku
AWC 4: Lalla Fatima na Mobroku

Beata Jakuszewska


Magia, pustynia i miłość. Niekoniecznie w tej kolejności. Zapraszamy na czwarty już odcinek afrykańskich wspomnień Beaty Jakuszewskiej. Albo raczej Lalli Fatimy. Dlaczego? Pora już zacząć opowieść: "Dont hurry like Ferrari" - usłyszałam w wiosce M`hamid. Tu życie płynie inaczej niż w miejscach, w których byłam wcześniej tu, w Maroko. Mała wioska przy Saharze, wrota do pustyni. Cały wczorajszy dzień tu jechałam i dopiero wieczorem byłam na miejscu.




Zobacz  powiększenie!
Po drodze kilka oaz, gaje palmowe, doliny i wzgórza. A z wioski wypad na pustynie. Podróż na Saharę na wielbłądzie Mobroku była intensywnym przeżyciem. Mobrok w języku arabskim znaczy "gratulacje". Zdążyłam też zaprzyjaźnić się z jednym wielbłądem - z Saidem (znaczenie imienia: pełen nadziei). Noc na pustyni przesiąknięta rytmem bębnów i piosenek nomadów (wędrowców pustynnych), śpiewanie i wystukiwanie rytmu na bębnach, drewnie, metalu... To mnie teraz prowadzi, wypełnia. I napełnia zarazem tęsknotą... Tak jakby część mnie została tam, na pustyni, wśród bębnów i śpiewów... Kawałek serca zostawiłam na Saharze... Bardzo mocno to odczuwam. Sama pustynia - bezkres pustki i ciszy. Napisałam kiedyś: "Ogromna, martwa (...) pustynia... Gdzieniegdzie szczątki zeschniętych roślin...Bezchmurne, jednobarwne niebo, na którym nie ma prawa pojawić się jakakolwiek światłość...Równinny teren, który wprost rani swą gładkością i nie pozwala wychylić się chociażby jednemu ziarenku piasku o milimetr... Bezwietrznie. Spokojnie. Harmonijnie. Mrocznie! Pojawia się cień postaci snującej się bezwiednie po tym terenie, nerwowo poszukującej jakiegoś kąta- przestrzeni zamkniętej w sześcian...Jakiejkolwiek bryły, wewnątrz której można by się schować przed ogarniającą zewsząd pustką i raniącym, lekkim powietrzem, które powtarza:,, Sam na sam ze sobą...! Walcz! Staw czoło!". Tak czuję - pustynia to piękne miejsce na samotną wyprawę, bezkres myśli i przeżywania, nieskończoność bycia i niebycia zarazem. Piasek i gwiazdy, wiatr, słońce, zachód i wschód słońca na wydmach...

Zobacz  powiększenie!
Dostałam nowe imię od Nomadów - Lalla Fatima. To taki drugi chrzest; kolejna warstwa mnie odkrywa się i poznaję w sobie to, co wcześniej było pod jakąś osłoną lub w ogóle tego nie było we mnie. Lalla Fatima.No i, co najważniejsze, pierwsze oświadczyny, oczywiście - odrzucone, mam już za sobą! Jaki jest stosunek nomadzkich mężczyzn do kobiet z Europy? Ujęłabym to w jednym zdaniu: "Wystarczy jedna godzina, by Ciebie poznać, jeden dzień, by się w Tobie zakochać i jeden tydzień, by o Tobie zapomnieć". Ja usłyszałam trochę zmodyfikowaną wersję: "Wystarczy jedna godzina, by Cię poznać, jeden dzień, by się w Tobie zakochać i wiele, wiele czasu, by o Tobie zapomnieć". Z racji, że ja dostałam nowe, nomadzkie imię, postanowiłam staropolskim zwyczajem odwdzięczyć się i nadać starającemu się o moje względy nowe, polskie imię. Tak więc przedstawiam Ryszarda:) Do tego My Love In Desert nauczył się nowych, polskich słów i powtarzał w kółko: "Jestem Ryszard. Jestem Polakiem. Jestem zajebisty!" Bo wszystkie Ryśki to fajne chłopaki. Ryszard podarował mi białą chustę ze swojego turbanu. Później, w autobusie, ludzie patrzyli na moją chustę i pytali, czy mam męża... Dopiero poznany w miasteczku Sidi Ifni Szwajcar Ricco, który zaprosił mnie do siebie, na widok chusty powiedział, że nie powinnam wiedzieć, co ona oznacza. Moja dociekliwość wzięła górę i uchylił rąbka tajemnicy. Zapytał, czy wierzę w magię. Bo taką chustę daje się komuś, gdy chce się, by ten ktoś wrócił i nie mógł się od Ciebie uwolnić... By wciąż myślał o Tobie. Czy wierzę w magię? Jasne, że wierzę! Bo życie to magia...W każdej chwili. Na razie nadal noszę swoją chustę i jakoś nie mam ochoty się jej pozbywać.

Zobacz  powiększenie!
"Sam na sam ze sobą...! Walcz! Staw czoło!"
Co poza tym? Z pustyni dojechałam wynajętym autem 4x4 do Foum Zguid, stamtąd do Taty (wdzięczna nazwa miejscowości, foto koło fontanny z kolorowymi garnkami jest właśnie z pięknej, kolorowej miejscowości - Tata), gdzie w autobusie poznałam Hawenę - przemiłą Murzynkę mieszkającą w Akka, która zaprosiła mnie do siebie. Potem, ok. 22:00 – Goumlil, gdzie świeżo poznany szef dworca powiedział: "Mój dom jest Twoim domem - zapraszam!". Dom okazał się przytulnym mieszkankiem przemiłej rodzinki w dzielnicy slumsowej. Bardzo gościnni ludzie, mający córkę studiującą anglistykę w Agadirze, z którą miałam okazję porozmawiać przez telefon, a także dwójkę młodszych dzieci. Kolacja i śniadanie przepyszne - m.in. własnoręcznie pieczony chleb i oliwa wyciśnięta z oliwek oraz nieodłączna tu, w Maroko, przesłodka herbatka miętowa. Następnego dnia odwiedziłam miejscowość Sidi Ifni - dawne miasteczko hiszpańskie położone nad Oceanem Atlantyckim. Niewiele pozostało z jego dawnej świetności - charakterystyczne, biało-niebieskie domki zniszczone, brud na ulicach. Wspomniany już wyżej Ricco, Szwajcar mieszkający od ponad 20 lat w Maroko, zaprosił mnie do siebie mówiąc, że mogę zostać tak długo, jak tylko chcę. Zaproponował mi też pracę w szwajcarsko-niemieckiej restauracji w Sidi Ifni za niezłe pieniądze. Właściciel restauracji, a jego przyjaciel, to aktor, który grał m.in. w "Liście Schindlera". Sam Ricco jeździł wiele lat po świecie, także autostopem. Gdy dowiedział się, że zostały mu 3 miesiące życia, zajął się ziołolecznictwem na Bali i opanował to do perfekcji – wyleczył sam siebie, a także wielu ludzi. Samo Sidi Ifni to miłe miasteczko, jednak coraz bardziej czuję, jak ciągnie mnie na południe Afryki. Północne miasteczka Maroko są miłe, ale tylko tyle. Gdy zaczęłam poznawać południe kraju, przeszła mi ochota, by wracać na północ. Ludzie tutaj są niezwykle gościnni i bezinteresowni. Nowopoznani, zapraszają mnie do swoich domów, zapisują adresy i telefony. Postanowiłam jednak ruszyć dalej; w stronę Mauretanii. Kilkanaście godzin w autobusie i jestem już ok. 500 km od granicy mauretańskiej, na obrzeżach miasta Dakhla. Tutaj nowopoznany Hassan zaprosił mnie do siebie, jednak ja postanowiłam zostać na campingu, wśród cudownych, nowopoznanych ludzi. Dzisiejszy poranek to niekończąca się pogawędka z Kristin z Niemiec - samotną autostopowiczką przemierzającą świat i z szefem baru campingowego; rozmowy o filozofii, religii, historii, a także codziennych sprawach. Mój angielski wcale nie jest taki zły, stwierdzam.

Już od Goumlil na południe czuje się oddech biurokracji na plecach. Ciągłe kontrole, sprawdzanie paszportu, spisywanie, wypytywanie. Nie wiedziałam, że południe jest aż tak kontrolowane... Do tego południe Maroka i północ Mauretanii to obszary jeszcze zaminowane, więc najlepiej pojechać z miejscowym kierowcą znającym dobrze drogę. Marzy mi się Mali, ale żeby tam pojechać, chciałabym wrócić na chwilę do Polski i załatwić kilka zaległych spraw. Taki jest plan, a raczej bezplan. Ludzie odradzają Mauretanię mówiąc, że nie ma tam tak cudownych ludzi jak w Maroko. Maroko naprawdę zachwyca i zadziwia. Magia życia.

Źródło: informacja własna

1


w Foto
Afryka w ciemno
WARTO ZOBACZYĆ

Egipcjanie: od fellaha po faraona
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

HAW 3; Lahaina
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl