HAWAJE
19:00
CHICAGO
23:00
SANTIAGO
02:00
DUBLIN
05:00
KRAKÓW
06:00
BANGKOK
12:00
MELBOURNE
16:00
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Przewodnik po procesie inicjacji » #3 Guru - Indie
#3 Guru - Indie

Edi Pyrek


Przed wejściem do aśramu kupiłem na leżącej w pobliżu uliczce długie szafranowe szaty ucznia, potem oddałem krew do analizy. Musieli sprawdzić, czy nie mam AIDS.
Śliczna trzydziestoparoletnia Amerykanka z uśmiechem tłumaczyła mi, że to dla mojego dobra, że jakbym chciał na przykład studiować tantrę i... to badanie jak znalazł.
Potem aśram.
Główna sala była przykryta wielkim namiotem-dachem. Zaczęliśmy schodzić się wieczorem, wszyscy w szafranowych sukniach, tylko sanjasini w białych. Przed ołtarzem-podwyższeniem, stał przykryty białym płótnem fotel Osho, nad nim, na dachu puszczony był slajd z wszechmądrze u uśmiechniętym guru. Muzycy zaczęli grać. Wierni śpiewać, stojąca obok mnie dziewczyna zaczęła krzyczeć. Jej ciało drgało w erotycznym tańcu, a usta powtarzały Imię kochanka-Boga.
- Osho! Osho!
Po wykładzie lecącym z wideo zostałem na chwilę na pustej sali, schowany w cieniu patrzyłem jak sanjasini zabierali buty i fotel Mistrza.
Potem była cisza i pustka, a jeszcze później na parkiet wszedł starszy Sufi. Włączył magnetofon i zaczął wirować. Rozpostarł ramiona. Jego długa i szeroka suknia zamieniła się w dziwny stwór - ni to zwierzęcy ni to ludzki. Poczułem, że muszę wstać i zacząć tańczyć.
Po kilku obrotach wokół siebie zrobiło mi się niedobrze i upadłem na ziemię.
- Wstań.
Podniosłem głowę, nademną stał Sufi. Wyciągnął do mnie rękę. Podał mu swoją. Wstałem.
- Źle tańczysz - mężczyzna uśmiechał się oczami - bo nie masz środka. Świętej przestrzeni, nie masz niczego trwałego. Zrób tak - mężczyzna rozpostarł ramiona i odgiął wyraźnie jeden z palców dłoni. - Patrz na ten palec i tańcz, no tańcz.
Zacząłem tańczyć. Świat wokól mnie wirował jak jakiś dziwny szalony stwór. Ale ja wpatrzony w palec dłoni byłem byłem nieporuszony, trwały. Wieczny.
- Musisz w tańcu znaleźć coś trwałego, tak jak w życiu. Jeśli taki punkt będziesz miał to wszystkie szaleństwa świata wydadzą ci się śmieszne, niewarte uwagi. Tylko znajdź w sobie coś trwałego. Coś wiecznego. Coś transcendentnego.
Wirowałem wpatrzony w swój palec, w swoje miejsce święte, w swoje centrum a szalony wytwór Demiurga mijał.
Po tańcu, gdy zmęczony opadłem na kolana zobaczyłem wiecznie, zdawało się wirujacego Sufi. Pokłoniłem się pogrązonemu w modlitwie mężczyźnie i wyszedłem. Cicho. Wolno. Z pamięcią tego co się zadziało.



******

Wieczorem był koncert. W jednej z sal zebrał się zespół wyznawców. Zaczęli grać standardy z lat 70-tych.
Gruby, niski i stary hindus w brązowych szatach, z brzuchem jak plażowa piłka tańczył w koło, co chwilę wybuchał krótkim i dziwnym chichotem, potem znowu tańczył w koło. Obok niego przepiękna dziewczyna o szerokiej twarzy Indianki, z mocno zarysowanymi kościami policzkowymi, ciele, po którym chciałbym godzinami wędrować, tańczyła twarzą do ściany. Kołysała się, tuliła, kochała z niewidocznym kochankiem - cieniem. W pewnym momencie śmiejący się Hindus podszedł do niej i zaczęli razem tańczyć, ona wyginała się do niego, on podskakiwał, jego brzuch tańczył w rytm tej samej melodii, co piersi dziewczyny. Razem tworzyli dziwną parę, z jednej strony wyglądali śmiesznie, staruszek sięgał jej do piersi, z drugiej ponętnie, dwa przeciwieństwa połączone muzyką. I na dodatek ta święta trójca kształtów - piersi i brzuch. Co chwilę staruszek przerywał taniec i wytryskał gejzerem śmiechu. Było tak, jakby sam stawał się śmiechem i radością.
Kiedy staruszek wyszedł z sali, poszedłem za nim.
- Śmiech. Dlaczego śmiech? - zapytałem zatrzymując go parę metrów za salą.
Patrzył na mnie nagle poważny, spokojny.
- Zaśmiej się - zarządał.
- Z czego?
- Bez niczego, po prostu zaśmiej się.
Zacząłem śmiać się. Początkowo śmiech był wymuszony, wydobywał się z trudem ze mnie, ale powoli opanowywał mnie całego, zginałem się w sobie śmiejąc się, z oczu kapały mi łzy.
- Stój! - staruszek krzyknął - już dosyć. Teraz zatrzymaj się, zamknij oczy, czuj.
Wirowało we mnie coś dziwnego. Spokój z jeden strony, a z drugiej dziwna radość wymieszana z niepokojem. Otworzyłem oczy. Staruszka nigdzie nie było. Tylko w świetle księżyca cień palm falował na wietrze. Odwróciłem się i wróciłem na salę.

Źródło: informacja własna

<< wstecz 1 2


w Foto
Przewodnik po procesie inicjacji
WARTO ZOBACZYĆ

Tajlandia: zwierzęta i ludzie
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AP 12; Port Elizabeth
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl