Wewak, wtorek 11 listopada,
Daleki od marnotrawienia czasu już o 3 rano zarządzam pobudkę, aby ruszyć w liczącą 110 km trasę do Angoram nad dolnym Sepikiem. W napędzanym na 4 koła pickupie (400 kina od grupy w jedna stronę) jedzie z nami Stephen, pomocnik Luis i ósemka żądnych wrażeń turystów z hotelu Windjammer.
Pierwsze 20 km drogi pokryto asfaltem, potem wjeżdżamy na kamienno- błotniste wyboje przez górzystą dżunglę powoli budzącą się do życia. Słychać śpiew pierwszych ptaków, cykanie świerszczy i trudne do identyfikacji tajemnicze odgłosy.
Zachodzący księżyc w pełni pomaga oświetlać drogę. Obok w buszu wyrastają imponujące drzewa, co jakiś czas w najmniej spodziewanych miejscach widać wioski. Przed szóstą rano wzdłuż drogi spacerują do szkoły dzieci. W pobliżu ludzkich sadyb rosną bananowce, mangowce, sagowce, widać plantacje kawy i wanilii.
|
Na targu w Angoram |
Kiedy w końcu zrobiło się całkiem widno, zaczynam rozróżniać ptaki wśród gałęzi; orły, papugi, dzioborożce i... rajskiego ptaka. Na Nowej Gwinei są one pod całkowitą ochrona.
Po blisko 4 godzinach docieramy do niewielkiej osady Angoram położonej na lewym brzegu rzeki. Po śniadaniu w tutejszym jedynym zresztą hoteliku schodzimy na targ (ryby, warzywa, owoce, wyroby tkackie...), wynajmujemy łódź (80 kina od osoby) i ruszamy w górę Sepiku, a potem w prawą odnogę zwana Keram.
|
Nasza dłubanka na Sepiku |
Płyniemy zaopatrzoną w silnik dłubanką po wąskiej rzece, wzdłuż brzegów pokrytych bujną zielenią, co jakiś czas wśród gąszczy stoi chata na palach, w wodzie chlapią się dzieciaki nic sobie nie robiąc z osnutych ponurą sławą krokodyli.
Naszym pierwszym przystankiem jest licząca 1000 mieszkańców wioska Kambor, druga co do wielkości nad Keramem. Wioska słynie z charakterystycznych płaskorzeźb zwanych tutaj "storyboard", z których każda opisuje jakąś historię, najczęściej związaną z mitologią lub dziejami klanu. Spacerujemy między chatami witani serdecznie przez mieszkańców, oprowadzających nas po domach, wtajemniczających w kulisy połowu ryb i krewetek, z dumą pokazujących okazały dom męskich zgromadzeń czyli haus tambaran.
|
Dom zgromadzeń w Kambor |
Dom jest zaiste wspaniały, wielki, na palach z bogato malowanym i rzeźbionym wnętrzem. Kiedy nastał czas odpoczynku proszę o zaprowadzenie do artysty, którego dzieła podziwiamy od godziny. Stephen wiedzie mnie na obrzeżenia wioski, do chaty gdzie mieszka Zacharias. Mam szczęście, mistrz jest w domu! Słyszał o Polakach, rok temu była tutaj grupa prowadzona przez Pawła Ciapaka, z Poznania. Jaka satysfakcja móc usłyszeć kilka miłych zdań o Rodakach, tym bardziej, że niewielu turystów trafia obecnie nad Sepik. Opowieści o niebezpieczeństwach; napadach i malarii robią swoje!
|
Sing sing w Chimondo |
Wracamy w dół rzeki zatrzymując się w wiosce Chimondo i... tutaj czeka nas niespodzianka. W drodze w górę rzeki Steve uprzedził mieszkańców o naszym przybyciu, prosząc o przebranie się w ludowe stroje! Czeka nas "singsing". Skoro tylko wychodzimy na brzeg, z chaty wychodzi kilkudziesięcioosobowa grupa mężczyzn, kobiet i dzieci. Poruszają się wolnym, tanecznym krokiem, grają rytmicznie na bębenku, i śpiewają. Na widok tak wspaniałych strojów ogarnia nas fotograficzny amok. Po zakończeniu śpiewu "wojownicy" pozują do zdjęć, jak w gorączce wymieniamy filmy i kasety.
|
Chłopczyk z Kambor |
Wracamy do Angoram. Nasz pick up jest zepsuty, o 2 po północy ma przyjechać co prawda lokalny autobusik (PMV), ale udaje się nam dostać na pakę ciężarówki, która rusza akurat za pół godziny, czyli o 18.
Jesteśmy jedynymi białymi w mieścinie, wzbudzając dużą ekscytację. Po zaledwie 11 km łapiemy gumę, po godzinie defekt jest usunięty i bez większych przygód jedziemy dalej. Leżę na plask na brezencie rozłożonym na deskach, patrzę w rozgwieżdżone niebo, wsłuchuję się w cykanie świerszczy, w odgłosy tropikalnego lasu. Przed 23 jesteśmy z powrotem w Wewak, kolejna przygoda... poza nami.
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|