AWŚ 10; 8`1999; Z Kentucky na Florydę
|
|
|
|
One of the nicest places - the roof of our Spirit |
1.08.99
Dwie ostatnie noce spaliśmy na zewnątrz, z materacem raz na pokładzie, raz na dachu, bo tak chłodniej. Siatki przeciwowadowe na oknach zatrzymują też wiatr, a komary i tak znajdują swoją drogę do środka.
Dziś - coś nowego. Ponton! Wyścieliliśmy sobie materacem i prześcieradłem, przywiązaliśmy luźno na długiej linie do końca pomostu i mamy kołyszące się i obracające powoli łóżko wodne, jakiego jeszcze nie mieliśmy. Z Wielkim Wozem i całą resztą obracającą się ponad głowami.
2.08.99
Dalej na południe rzeka Tennesee, aż do kanału łączącego ją z rzeką Tombigsbee. Nocleg w nowej, supernowoczesnej przystani. Nawodna stacja benzynowa dla łódek, pralnia, prysznice z klimatyzacją i do dyspozycji samochód, jak ktoś potrzebuje do miasteczka, bez dodatkowej opłaty.
Skorzystaliśmy, pojechaliśmy z dziadkiem, my na zakupy, dziadek na hamburgera.
3.08.99
Opuszczamy rzekę i stan Tennessee. Jesteśmy w stanie Mississippi - tu jeszcze nie byliśmy. Docieramy do pierwszej tamy i śluzy na rzece Tombigsbee, będzie ich aż 12 po drodze do Zatoki Meksykańskiej.
4.08.99
Powoli, powoli do przodu. Dosłownie bardzo powoli, bo robimy średnio jakieś 8 mil na godzinę, czyli przeciętnie rowerem jechałoby się szybciej. Z tym że nie wyrobilibyśmy tylu godzin dziennie, nie dałoby się też jadąc spać, czytać, łupać orzechów, robić sałatki czy inne rzeczy, pomijając już fakt, że nie wyobrażam sobie pedałować w takim upale.
5.08.99
Pobudka, jak zwykle ostatnimi czasy, na dachu. Dziadek wstaje o wschodzie słońca, często nawet przed. Ja tylko otwieram oko, aby na wpół śpiąco zobaczyć jakimi kolorami pomalowane dziś niebo.
Wstaję dopiero jak ruszymy, pooglądawszy sobie przesuwający się świat z perspektywy materaca na dachu naszego "Spirit`u". Chopin poprzytula mnie i wstaje wcześniej, aby pomóc dziadkowi z linami przed ruszeniem.
Wpłynęliśmy właśnie w nowy stan - strasznie podoba mi się nazwa Alabama. Jeszcze jakieś 310 mil do Zatoki Meksykańskiej.
Z braku przystani zrzuciliśmy dziś kotwice w miłym miejscu, z dala od cywilizacji. Właściwie każde miejsce jest tu miłe, bo cała rzeka Tombigsbee jest piękna, choć nie w każdym miejscu jest mała piaszczysta plaża, na której można znaleźć rakietki do badmingtona i lotkę, i nawet rozwieszona siatkę.
Pograliśmy, popluskaliśmy się w ciepłej wodzie, a Chopin skonstruował nam łódkę z drabiny z przyczepionymi po obu końcach gumowymi odbojnikami (to taka gumowa "piłka" zabezpieczająca łódź przed zderzeniami z krawędzią przystani).
6.08.99
Wspaniale Demopolis w Alabamie! Tzn. mała, upalna dziura, ale cudowna, chłodna, przestronna biblioteka. Miłe panie bibliotekarki nie mogły się nadziwić naszej podroży i były całe zachwycone, że trafiliśmy aż tutaj, co więcej, że odwiedzamy ich bibliotekę.
Komputery, e-mail! Po dwóch tygodniach nie odbierania wieści czekała na nas cała sterta. Rodzinka, przyjaciele z Polski, ludzie poznani po drodze.
Dowiedziałam się, że mój przyjaciel z Miami jest właśnie w Polsce - i to gdzie? Na Cebertowicza 11, zajada się właśnie sernikiem mojej mamy, konwersuje z tatą i drażni z moją siostrą. A my - co za ironia - zmierzamy właśnie w stronę jego domu, na południowej Florydzie.
Nie tylko poodpisywaliśmy na listy, powymienialiśmy też książki. Biblioteki w Stanach to wspaniale instytucje, oprócz wypożyczania, mają przeważnie też półkę z książkami do wymieniania, albo po prostu do wzięcia.
Coś dla duszy, coś dla ciała - po bibliotece wizyta w przydrożnej budce warzywno-owocowej. Wyszliśmy z kartonem darmowych arbuzów, brzoskwiń, jabłek i warzywek, zapas na kilka dni. Wiemy już, jak robić zakupy.
7.08.99
Dziś rocznica, a raczej miesięcznica - 10 miesięcy naszej podróży oraz półrocznica - już pół roku - bez ciepłego posiłku. Sześć miesięcy na surowo!
Ciężko uwierzyć, że to już pół roku tak szybko zleciało. I stało się to tak dla nas naturalne, że wcale się nad tym nie zastanawiamy.
Nie wyobrażam sobie jeść cokolwiek innego na śniadanie niż świeże owoce. Dziś mijają też dokładnie dwa tygodnie na łódce.
8.08.99
Dalej do przodu. Kolejny gorący dzień. Jak dobrze, że mamy schłodzone arbuzy do ugaszenia pragnienia. Po południu docieramy do malutkiej przystani, ostatniej już przed zatoką.
Niestety, jedyną żywą duszą jest leżąca pod daszkiem, pomiędzy zbiornikami paliwa, obserwująca nas z obojętnym wyrazem twarzy, czarna koza.
Ruszamy więc dalej, robimy jeszcze kilkanaście mil, na małym jeziorku, łączącym się z Tombigsbee, zrzucamy kotwice i wskakujemy do wody o temperaturze zupy.
9.08.99
Zatoka Meksykańska. Zmienił się krajobraz, rozszerzył horyzont, nieograniczony lasem czy pagórkami po obu stronach. Pojawiły się mewy i pelikany.
Zatrzymaliśmy się na trochę w mieście Mobile, ale na noc płyniemy kawałek dalej, do przystani w Dog River.
10.08.99
Floryda! Tak, płynąc śródlądowymi wodami wzdłuż Zatoki Meksykańskiej minęliśmy miasto Pensacola - leżące już na Florydzie. Tylko, że to strasznie długi stan i dużo jeszcze wody przed nami.
Zupełnie inny krajobraz: śnieżnobiały piasek na pasie wydm, oddzielających nas od zatoki, skaczące delfiny, żaglówka w kolorach tęczy, śmigający z wiatrem i falami surferzy. Nocleg w przystani w Fort Walton Beach.
Źródło: Pamiętnik Kingi
Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi
warto kliknąć
|