HAWAJE
01:10
CHICAGO
05:10
SANTIAGO
08:10
DUBLIN
11:10
KRAKÓW
12:10
BANGKOK
18:10
MELBOURNE
22:10
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Przewodniki - Przez Świat III » Turcja, Syria i Jordania
Turcja, Syria i Jordania

Joanna Ganiec i Dariusz Grzymkiewicz



Wydostać się z Bosry w kierunku Der’a nie jest wcale trudno. Mikrobusy kursują tu co 15-20 minut. Przejazd kosztuje 0,2 USD.

Z dworca autobusowego w Der’a wynająć można taksówkę serwisową do miasteczka Ramtha, już po stronie jordańskiej. Kosztuje 3 USD (stargowaliśmy do 2,5 USD) od osoby i jeśli nie jedzie się w grupie co najmniej 4 osób, trzeba chwilę poczekać, aż znajdą się inni pasażerowie.

Granicę przechodzi się bezproblemowo, nie licząc stresów w kolejkach przy okienkach odprawy po obu stronach, ze wskazaniem na stronę jordańską. Wygląda to tak, jakby nagle cały świat zapragnął wyjechać za granicę. Przeważnie turyści z zachodu obsługiwani są poza kolejnością, co w gruncie rzeczy wcale nie przyspiesza odprawy.

Z Ramthy nie znaleźliśmy autobusu bezpośredniego do Ammanu, więc pojechaliśmy do Irbid (0,4 USD od osoby z bagażem), a stamtąd bez problemów znaleźliśmy transport do Ammanu (0,7 USD od osoby).

W stolicy Jordanii hotele zapchane były po brzegi. Na szczęście jest ich sporo, więc w którymś z kolei wreszcie znaleźliśmy nocleg. Był to Yarmouk Hotel, gdzie za miejsce na dachu zapłaciliśmy po 2,8 USD. Ponieważ w większości hoteli "check out time" jest o 12:00, o tej porze najłatwiej jest znaleźć miejsca.

W Cairo Restaurant za dwie porcje ryżu, pulpety w sosie pomidorowym, talerz surówki, chleb i dwie herbaty zapłaciliśmy zaledwie 2,1 USD.


17 sierpnia, Amman

Po śniadaniu złożonym ze świeżych bułeczek z masłem i pomidorami przygotowanymi własnoręcznie na dachu naszego hotelu (0,4 USD na osobę) wybraliśmy się do Departamentu Antyków, by załatwić sobie, jako studenci, bezpłatne wejścia do wszystkich jordańskich zabytków. Zachęcają do tego w Lonely Planet. Niestety, okazało się, że pomimo pism po francusku i angielsku (oczywiście spreparowanych), że jesteśmy członkami ekspedycji naukowej, nic tu nie zdziałaliśmy. Od stycznia Jordańczycy nie wystawiają takich zezwoleń. Jordania ma sobie za nic umowy międzynarodowe i nie uznając legitymacji ISIC każe wszystkim turystom płacić ceny o kilkanaście razy większe (kilkadziesiąt w przypadku Petry), niż płacą Jordańczycy. Domagam się niniejszym, by jordańscy studenci na całym świecie płacili po 20 USD za wstęp do każdego muzeum.

Wściekli nie porzuciliśmy jednak planów i pojechaliśmy (za 0,5 USD od osoby) do Jerash, przysięgając sobie, że zrobimy wszystko, by zaoszczędzić na Jordanii ile się da i nauczyć polskich globtroterów, jak zrobić to samo. Zaczęliśmy od Jerash - gdy okazało się, że powinniśmy za bilet zapłacić po 7 USD, postanowiliśmy nie płacić w ogóle. Dwie osoby wśliznęły się przez bramę bez biletu (co nie jest wyjątkowo trudne), dwie zrezygnowały z wejścia, a my znaleźliśmy 100 metrów od wejścia na wzgórzu wielgachną dziurę w płocie, którą weszliśmy z tyłu Południowego Teatru. Co mieliśmy zobaczyć - widzieliśmy. I szczerze mówiąc gdybyśmy zapłacili za bilety, uznalibyśmy z pewnością, że obiekt nie jest wart tej ceny po takiej ilości starożytnych ruin, którą widzieliśmy na naszej trasie.

Kolejną noc spędziliśmy na dachu Yarmouk Hotel.

18 sierpnia, Amman - Morze Martwe - Wadi Musa

Jordańczycy dopiekli nam dzisiaj za wszystkie czasy.

Spakowaliśmy rano plecaki, wrzuciliśmy je na grzbiet i wyszliśmy z hotelu. Najpierw znaleźliśmy minibus serwisowy numer 29, który zawiózł nas za 0,3 USD od osoby na przystanek innych minibusów, kursujących nad Morze Martwe (do Suweimeh) za 0,9 USD. Kiedy okazało się, że wejście do resortu kosztuje 2,8 USD, a nie 1,4 USD, jak to zostało napisane w przewodniku, przeżyliśmy pierwszy szok. Potem, gdy rozbawieni kilkugodzinną kąpielą chcieliśmy pojechać do Hammamat Ma’in, przeżyliśmy szok po raz drugi. Z resortu w Suweimeh odjeżdżają wyłącznie autobusy wycieczkowe (żaden z kierowców nie chciał nas zabrać), a kursowe sprzed bramy resortu wyłącznie do Ammanu lub South Shuneh. Ponieważ dopiero co przybyliśmy z Ammanu z ciężkimi plecakami, wybraliśmy autobus do Shuneh (0,3 USD) licząc, że stamtąd uda nam się pojechać gdzieś na południe. Jeśli nie do Hammamat Ma’in, to chociaż do Kerak.

W Shuneh okazało się, że stamtąd wydostać się można jedynie do Ammanu i do Madaba, z Madaba nie ma jednak bezpośredniego transportu do Kerak, trzeba się znów przesiadać (dwukrotnie), zmęczeni więc kłótnią z kilkoma kierowcami, którzy chcieli wsadzić nas w dowolny autobus, bylebyśmy tylko zapłacili im po 4 USD za głowę oraz kłótnią ze sklepikarzem, który pomimo szuflady pełnej pieniędzy, nie miał nam dzisiaj wydać reszty, a w dodatku kazał sobie zapłacić za ciastka kupione w sklepie naprzeciwko, zdecydowaliśmy się wrócić z plecakami do Ammanu (0,6 USD).

Poprosiliśmy kierowcę, by wyrzucił nas jak najbliżej Wahadat Bus Station. Podjęliśmy bowiem w drodze do Ammanu decyzję, że skoro musimy wrócić się aż do stolicy, pojedziemy bezpośrednio do Petry (Wadi Musa), bez odwiedzania ciepłych źródeł w Hammamat Ma’in. Kierowca wysadził nas, owszem, ale kilka dobrych kilometrów od dworca, jak się potem okazało. Dystans musieliśmy przejść pieszo.

Dworzec autobusowy Wahadat nie jest dokładnie tam, gdzie powinien być według Lonely Planet. Jest o kilkaset metrów dalej w kierunku zachodnim. Ponieważ żaden miejscowy nie mówił po angielsku, a każdy zapytany pokazywał inny kierunek (cała dzielnica nazywa się Wahadat, więc nikt nie rozumiał, o co nam chodzi), poszliśmy w przeciwną stronę, niż powinniśmy. Wreszcie zmęczeni, ze łzami w oczach wsiedliśmy do taksówki, która podwiozła nas na miejsce za 2,8 USD.

Jordańczycy dopiekli nam dzisiaj za wszystkie czasy.

Spakowaliśmy rano plecaki, wrzuciliśmy je na grzbiet i wyszliśmy z hotelu. Najpierw znaleźliśmy minibus serwisowy numer 29, który zawiózł nas za 0,3 USD od osoby na przystanek innych minibusów, kursujących nad Morze Martwe (do Suweimeh) za 0,9 USD. Kiedy okazało się, że wejście do resortu kosztuje 2,8 USD, a nie 1,4 USD, jak to zostało napisane w przewodniku, przeżyliśmy pierwszy szok. Potem, gdy rozbawieni kilkugodzinną kąpielą chcieliśmy pojechać do Hammamat Ma’in, przeżyliśmy szok po raz drugi. Z resortu w Suweimeh odjeżdżają wyłącznie autobusy wycieczkowe (żaden z kierowców nie chciał nas zabrać), a kursowe sprzed bramy resortu wyłącznie do Ammanu lub South Shuneh. Ponieważ dopiero co przybyliśmy z Ammanu z ciężkimi plecakami, wybraliśmy autobus do Shuneh (0,3 USD) licząc, że stamtąd uda nam się pojechać gdzieś na południe. Jeśli nie do Hammamat Ma’in, to chociaż do Kerak.

W Shuneh okazało się, że stamtąd wydostać się można jedynie do Ammanu i do Madaba, z Madaba nie ma jednak bezpośredniego transportu do Kerak, trzeba się znów przesiadać (dwukrotnie), zmęczeni więc kłótnią z kilkoma kierowcami, którzy chcieli wsadzić nas w dowolny autobus, bylebyśmy tylko zapłacili im po 4 USD za głowę oraz kłótnią ze sklepikarzem, który pomimo szuflady pełnej pieniędzy, nie miał nam dzisiaj wydać reszty, a w dodatku kazał sobie zapłacić za ciastka kupione w sklepie naprzeciwko, zdecydowaliśmy się wrócić z plecakami do Ammanu (0,6 USD).

Poprosiliśmy kierowcę, by wyrzucił nas jak najbliżej Wahadat Bus Station. Podjęliśmy bowiem w drodze do Ammanu decyzję, że skoro musimy wrócić się aż do stolicy, pojedziemy bezpośrednio do Petry (Wadi Musa), bez odwiedzania ciepłych źródeł w Hammamat Ma’in. Kierowca wysadził nas, owszem, ale kilka dobrych kilometrów od dworca, jak się potem okazało. Dystans musieliśmy przejść pieszo.

Dworzec autobusowy Wahadat nie jest dokładnie tam, gdzie powinien być według Lonely Planet. Jest o kilkaset metrów dalej w kierunku zachodnim. Ponieważ żaden miejscowy nie mówił po angielsku, a każdy zapytany pokazywał inny kierunek (cała dzielnica nazywa się Wahadat, więc nikt nie rozumiał, o co nam chodzi), poszliśmy w przeciwną stronę, niż powinniśmy. Wreszcie zmęczeni, ze łzami w oczach wsiedliśmy do taksówki, która podwiozła nas na miejsce za 2,8 USD.

Źródło: TravelBit

TravelBit Tekst pochodzi z książki
wydanej przez Agencję Travelland
prowadzonej przez
Centrum Globtroterów TravelBit

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 dalej >>


w Foto
Przewodniki - Przez Świat III
WARTO ZOBACZYĆ

Oman: wesele Beluchi
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

WIK 3: Jarosław i Ukraina
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl