AŁ 36; Peru: Jezioro Titicaca i błądzenie w ciemnościach
| Aleksandra i Marcin Plewka
|
|
Wstajemy rano i wsiadamy do busika, który zabiera turystów z każdego hotelu. Myślałem sobie: znowu kupiliśmy tour, może przynajmniej będzie wesoło, bo kogoś ciekawego poznamy. W busiku na to się raczej nie zapowiada. Jedna babka, siedząca obok Oli, w podeszłym wieku, chyba z Peru, modli się trzymając w ręku różaniec. Za mną para Duńczyków pamiętająca chyba II wojnę światową. No to świetnie...
Na szczęście okazuje się, że wsiadamy na statek, na który różne agencje wysłały swoich turystów w różnym wieku i z różnych krajów. Uff, jest też trochę młodszych uczestników tej wielkiej wyprawy. Na przeciwko mnie siada długowłosa blondynka i dość często się uśmiecha. Ma wyraźną słowiańską urodę, ale nie mogę określić, z jakiego jest kraju. Wchodzimy razem na dach statku. Sama mnie zagaduje:
- Skąd jesteś?
- Z polski - odpowiadam.
- A ja z Rosji, właśnie się tak wam przysłuchiwałam i obstawiałam na jakiś słowiański kraj.
Okazuje się, że mieszka na co dzień w Danii od 5 roku życia. Podróżuje samotnie po Ameryce Łacińskiej i ma ten sam plan podróży co my, tylko jedzie w odwrotnym kierunku. Jest więc doskonała okazja, żeby wymienić się doświadczeniami. W przeciwieństwie do nas Julia, bo tak ma na imię, chce wjechać także do Kolumbii i Wenezueli. Kolejna samotna odważna dziewczyna, która przemierza tysiące kilometrów prawie niczego się nie bojąc. Jak się jednak później dowiadujemy ma przy sobie jednak gaz i nóż – „a tak na wszelki wypadek”.
Pogoda nam nie sprzyja. Dopływamy do tak zwanych Pływających Wysp. I niestety leje jak z cebra. Wysiadamy i przyglądamy się życiu miejscowych. Nigdy nie chciałbym spędzić tutaj więcej niż jednej nocy. Każda z wysepek to taka wielka kupa słomy ułożonej w ten sposób, że tworzy ona wyspę wielkości działki rekreacyjnej na Mazurach. Ludzie żyją tu też w takich słomiano - bambusowych miniaturowych chatkach. Warunki naprawdę prymitywne. A i parę razy do roku wyspę trzeba odbudowywać, żeby jej woda nie pochłonęła. Oprócz rybactwa głównym zajęciem mieszkańców jest przyjmowanie turystów. Przed każdym domem budują więc ministoiska z różnymi pamiątkami. Nawet dzieci biegają za nami i starają się sprzedać swoje rysunki za 1 sola.
- Tutaj mój tatuś łowi ryby, a tutaj mamusia gotuje obiad.
Łamiemy się i oczywiście kupujemy słodki rysuneczek od 6 - letniej Indianki. Odwiedzamy jeszcze jedną wyspę, na której oprócz tradycyjnych domów widać także bardziej komfortowe, kryte blachą. Są jednak zupełnie nieklimatyczne i raczej psują krajobraz.
Około 14 docieramy do celu naszej dzisiejszej podróży wyspy Amantani. Tutaj czekają już na nas nasze indiańskie rodziny. Każda rodzina bierze po 2, 3 albo 4 osoby. Ponieważ bliżej zaprzyjaźniliśmy się z Julią postanawiamy, że wspólnie udamy się do naszej kwatery. Indianie z wyspy są trochę ciemniejsi niż ci z lądu, ale posługują się tym samym dialektem Inków. Dostaliśmy pokój 3 - osobowy w prostych, ale znośnych warunkach. Niestety na ma łazienki a tylko sławojka oddalona o 50 metrów od domu. Za oświetlenie będzie też służyć nam świeczka, bowiem na wyspie chyba w ogóle nie było elektryczności. Szybko zaprzyjaźniamy się z naszą rodziną, która jest bardzo sympatyczna i serwuje nam pierwszy posiłek.
Wyspa zdominowana jest przez 2 wzgórza, na których znajdowały się pozostałości świątyń ku czci słońca i księżyca. Dochodzimy z przewodnikiem na pierwsze wzgórze. Nie słucham wszystkiego co mówi, bowiem spotykam młodą Indiankę, która ma piłkę i okazuje się, że nieźle potrafi się nią posługiwać. Odbijamy więc między sobą piłkę budząc duże zainteresowanie naszej grupy. W końcu nasz przewodnik się wkurza i zwraca nam uwagę, że pograć to sobie możemy jak on skończy mówić. Dobra, niech mu będzie.
Źródło: www.malyrycerz.com
|