HAWAJE
08:55
CHICAGO
12:55
SANTIAGO
15:55
DUBLIN
18:55
KRAKÓW
19:55
BANGKOK
01:55
MELBOURNE
05:55
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 3; 12`1998; Kalifornia
AWŚ 3; 12`1998; Kalifornia



Kawiarenka. Fajnie mi się pracuje. Klienci znają mnie już po imieniu. Potrafię już sama przygotować różne kawy, rzadziej herbaty, ale to jest prostsze. Zostały jeszcze kanapki i inne rzeczy czasem serwowane na lunch. Tylko okropny tu bajzel, i chaos, w kuchni, na zapleczu. Przydałoby się jakieś generalne sprzątanie, tylko mnie to przerasta. Andy jest wspaniały, jeśli chodzi o kontakt z ludźmi, nie bardzo jednak zwraca uwagę na takie szczegóły jak porządek, czy lepsza organizacja pracy. Ale powoli popracujemy nad tym miejscem.


A wieczorem telemarketing. Dla Jasona. Jason pracuje jako "loan officer", w firmie, która zajmuje się przefinansowywaniem nieruchomości. Nie wiem wiele na ten temat, ale moja praca polega na dzwonieniu do ludzi z listy i pytaniu, czy chcieliby przefinansować, co oznacza, że płaciliby mniejsze miesięczne raty za swój dom niż dotychczas (tu wszyscy mają domy na raty). Większość ludzi odruchowo z góry dziękuje, niektórzy nie dadzą mi skończyć zdania, ale jak się ktoś zainteresuje, to kontaktuję go z Jasonem i jeśli dojdzie do przefinansowania, to zyskują na tym ludzie, a Jason zyskuje od kilkuset do kilku tysięcy dolarów na jednej operacji, z czego osoba robiąca telemarketing dostaje przynajmniej sto dolarów bonusu, poza zwykłą stawka za godzinę dzwonienia. Ameryka. Tu wszystko kreci się wokół dolara. Ale trzeba żyć.

16 grudzień 1998

Wczesne wstawanie powoli mnie zabija. Ok. 6:20. Nigdy tak wcześnie nie wstawałam. Jak wychodzę z domu, akurat świta.

17 grudzień 1998

Wielkie sprzątanie w kawiarence, takie jakiego to miejsce chyba jeszcze nie widziało. Przyjechał ze mną rano Chopin, przyszła Ula (znajoma Polka, która zorganizowała nam zbieranie pieniędzy na wyjazd dzieciaków na Florydę w maju) i tak spontanicznie zaczęliśmy cos porządkować. A potem ciężko było przestać. Strasznie się cieszę, bo będzie się znacznie przyjemniej pracować.

Cudownie wracało mi się dzisiaj z pracy. Moim czerwonym rowerem. Środek grudnia, a tu słońce i ludzie w koszulkach. Przejechałam się po okolicy z aparatem i popstrykałam zbliżenia cytrynom na drzewku i pomarańczom w ogródku za domem.

Wieczorem obiad z Jasonem, tym razem w nepalskiej restauracji. A jutro jedziemy do Santa Cruz, spotkać brata Jasona i spróbować "train hopping", czyli podróżowanie pociągiem towarowym. Wynegocjowałam z Andym, że piątki będę miała wolne.

18 grudzień 1998 train hopping

Santa Cruz. Kolejne nowe przeżycie. Gilad - brat Jasona, jego zupełne przeciwieństwo - wprowadził nas w tajniki nowego sposobu podróżowania. Gilad i jego przyjaciele przejechali w ten sposób wiele stanów, a dzisiaj tylko tak, dla sportu. Gilad skrzyknął grupę znajomych, mięliśmy się spotkać gdzieś przy torach. Z pociągami towarowymi nigdy nie wiadomo, nie maja stałej punktualnej godziny, o której się pojawiają, Gilad nie przewidział, że dzisiaj... Ale po kolei.

Wysiadamy z samochodu i Gilad mówi: "O.K. Opowiem Wam jak to działa. Jak czegoś nie rozumiecie, pytajcie, bo ważne, żebyście zrozumieli. Reguły bezpieczeństwa, itd." W tym momencie - gwizd nadjeżdżającego pociągu. "Let`s go! Run!" Biegniemy. Ledwo nadążam za Giladem i Chopinem. Kończy się uliczka, po jakimś stoku w dół i już tory. I pociąg. I znajomi, którzy przybyli przed czasem. Biegniemy wzdłuż powoli jadącego pociągu. Gilad pokazuje nam jak się to robi. Biegnie, łapie się szczebla od schodków, podskakuje i już jest. Zeskakuje. "Teraz wy!" Nie wiem, czy na pewno chce. Ale chyba już nie mam wyjścia. Przepuszczam parę wagonów. Pociąg jest długi. Muszę spróbować. Biegnę, łapie się szczebla i biegnę dalej. "Jump, Kinga, jump!!!" Wskakuję nogami na szczebel. No i jestem.

Przechodzę dalej. Doskakuje do mnie Chopin. Powoli uspokajam oddech. Udało się. Gilad pokazuje nam gdzie się schować przejeżdżając przez miasteczko. Zdarza się, że ktoś zobaczy, zadzwoni na policje. Zatrzymują wtedy cały pociąg, trzeba uciekać. Poza miastem jest w porządku. Wdrapujemy się po drabince na dach wagonu. Czuję się jak pośrodku jakiegoś filmu akcji, gdzie ganiają się po dachach pociągów i przeskakują z wagonu na wagon. My nie przeskakujemy. Schodzimy po drabince w dół, przechodzimy na następny wagon i po drabince na dach. Spotykamy się z pozostałymi ludźmi. Sadowimy się na dachu i jest cudownie. Jedziemy przez olbrzymie pola uprawne z brukselką. Machamy do ludzi na polach. I dalej wzdłuż samego wybrzeża. Ocean, klify. Pstrykamy sobie nawzajem zdjęcia. Po godzinie jazdy docieramy do miejsca, gdzie wysiadamy. Gilad pokazuje nam, jak się to robi. Mniej więcej odwrotność wsiadania. Ale nie mam ochoty wyskakiwać w biegu. Na szczęście pociąg się tu zatrzymuje, bo dojeżdża do jakiejś fabryki. Wyskakuję, jak już prawie się zatrzymał.

Nowe doświadczenie za sobą. Nie jesteśmy już "train hopping virgins", jak przedstawił nas Gilad znajomym. Idziemy wszyscy nad ocean. Klif, plaża, skały. Pstrykam Chopinowi zdjęcia na czubku skały pomiędzy rozpryskującymi się olbrzymimi falami. Włóczymy się trochę po okolicy i wracamy z powrotem. Tym samym pociągiem. Tym razem ukrywamy się w krzakach przy stojącym pociągu i kiedy słyszymy charakterystyczny syk puszczanych hamulców, wskakujemy i pociąg rusza. Tylko mam jakąś fobię, jeśli chodzi o wyskakiwanie w biegu. Strasznie tego nie chciałam i... pociąg zatrzymał się w miejscu, gdzie mięliśmy wysiąść. Nigdy tu tego nie robi. Wysiedliśmy sobie spokojnie, przechodzimy wzdłuż pociągu i patrzymy - maszynista wraca sobie z lunchem do lokomotywy.

Wieczorem - domek Gilada. Mała chatka, zbudowana własnoręcznie, nielegalnie w lesie. Totalnie zamaskowana drzewami, połamanymi gałęziami, zwalonymi pniami po drodze. Zero elektryczności, ale kuchenka i grzejnik gazowy. Świeczki. Strasznie przytulnie. Podobno sporo jest tu takich ukrytych w gąszczu chatek. I żyjących w zgodzie z naturą i lasem ludzi. Ekologicznych aktywistów, większość vegan.

19 grudzień 1998

Las. Spotkaliśmy się na polance ze znajomymi Gilada, Posiedzieliśmy na słońcu, połaziliśmy po lesie . Gilad oprowadził nas po pozostałych chatkach w okolicy. Zadziwia mnie, jak znajduje drogę, niewidzialna jakaś ścieżka, przechodząc przez zwalone pnie i przedzierając się przez krzaki.

20 grudzień 1998 Monterrey

Śniadanie w miasteczku, w popularnej restauracyjce. Bo przyjechał Jason. Pyszne "scrambled tofu", trochę jak jajecznica, tylko lepsze, z oliwkami i zieloną papryką. Kalifornia to wegetariański raj, a tak naprawdę to raj dla każdego, można znaleźć tu każdy rodzaj kuchni i w ogóle każdy rodzaj wszystkiego, czego się szuka.

Jason zabrał nas do Monterrey, swojego ulubionego miejsca. Niesamowity krajobraz z dzikim oceanem, skalami, chmurami. Szczególnie przy takiej pogodzie. Rano wszystkich zaszokował śnieg. Potem słońce, chmury, deszcz i nawet grad, i znowu słońce. I lecące nad oceanem pelikany i foki na skałach.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 dalej >>


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

Wyspy Dziewicze
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AUS i PNG 1; Powietrzny maraton
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl