HAWAJE
23:03
CHICAGO
03:03
SANTIAGO
06:03
DUBLIN
09:03
KRAKÓW
10:03
BANGKOK
16:03
MELBOURNE
20:03
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 3; 12`1998; Kalifornia
AWŚ 3; 12`1998; Kalifornia



Wszystko tak się szybko dzieje. Ledwie nadążam. Ale po kolei. Wczoraj wieczorem, późnym wieczorem, koło 23 opuściliśmy biuro i Derryl zawiózł nas do swojego domku w górach. Z godzinę drogi kręta, wąską ścieżką pod górę. Niesamowita chatka, w kształcie kopuły, trójkątne okna, pochylone ściany, piecyk na drewno, zero elektryczności. Wypiliśmy ziołową herbatkę i poszliśmy spać do vana Derryla, bo chatka jest za mała. Na szczęście dał nam wspaniały grzejnik na gaz, który uratował mi życie, bo było chyba zero stopni na dworze.

Rano. Derryl oprowadził nas po okolicy. Drzewa, góry, doliny. Natura. Pokazał nam skałę, z której odczytuje różne rzeczy. Skała to jakby mapa okolicy. I było tam akurat duże, świeże gówno. Pośrodku skały. Zły znak. Więc szybko do biura, zobaczyć, co się dzieje. Zaczęło się od tego, że z samochodu wyciekł jakiś płyn. Drugi, dawno nie ruszany też nie chciał odpalić. Ale popchaliśmy i jakoś poszło, tylko Derryl się spóźnił na jakieś spotkanie. W biurze telefony się urywają, dwadzieścia parę wiadomości na sekretarce. Okazuje się , że ludzie siedzący na drzewach (oprócz Julii Butterfly siedzą jeszcze inni, tylko nie tak długo) są atakowani. Od dawna już policja i różni ludzie, którym zależy na wycince drzew, usiłują ich ściągnąć. Bo jedno takie olbrzymie drzewo to często około stu tysięcy dolarów w drewnie. Sytuacja alarmowa. Derryl jednocześnie odsłuchuje wiadomości, pracuje na trzech komputerach, odpowiada na e-maile. Przez chwile robię jako jego sekretarka i odbieram telefony. Wpadają różni ludzie.

Nie wiemy, czy bardziej pomagamy, czy przeszkadzamy, Derryl i tak ma milion spraw na głowie. Więc chyba czas na nas. Przyszli jacyś znajomi Derryla, para pszczelarzy, dali nam słoik miodu i zaprosili do siebie. Skorzystamy z zaproszenia chyba w sobotę, jak przyjedziemy na imprezę. 12.12 o dwunastej. Będzie się działo pod drzewem Julii Butterfly, aby uczcić jej rocznice. A póki co, to daliśmy pszczelarzom nasze rowery na przechowanie i decydujemy się ruszyć do San Jose, gdzie niecierpliwie oczekuje nas Jason.

Wiec znowu stop. Już bez rowerów. W cudownym słońcu. Kocham to uczucie, kiedy wychodzi się na drogę i czeka na nowego stopa. Który zawiezie w nowe miejsca. Pierwszy zatrzymał się ksiądz. Jakieś 30 mil. Potem jeden młody gościu, aż do Patalumy. Już niedaleko San Francisco. Wiec zadzwoniliśmy do Jasona, jak sam nam wcześniej zaproponował, aby po nas przyjechał. Nasz kierowca ze swoim znajomym zaprosili nas do chińskiej restauracji. Postawili nam chowmain. I zjawił się Jason . Jasona poznałam dwa lata temu w Polsce, na obozie SCI, jaki zorganizowałam z mamą i z dzieciakami, które uczymy. Od tego czasu Jason przyjeżdża do Polski, wysyła dzieciakom paczki i ma polską dziewczynę. Dawno już nam proponował, żebyśmy przyjechali. Pomoże nam znaleźć jakąś pracę, coś do mieszkania, pokaże okolice i życie w Kalifornii... No i w końcu się spotkaliśmy. Jeszcze tylko dwie godziny drogi. Przejazd przez Golden Gate Bridge. Przez San Fracisco. I do San Jose. Wiec jesteśmy. I tu zatrzymamy się na dłużej.


10 grudzień 1998

Nasz pierwszy dzień w San Jose. Przyjemny, relaksujący dzień. Odwiedziliśmy kawiarenkę Andiego, gdzie od poniedziałku mam pracować. Bardzo przyjemne miejsce. Lunch z Jasonem w japońskiej restauracji - pyszne wegetariańskie sushi. Potem kino. Z czternastoma salami. Bilety sprawdzają tylko przy wejściu, więc można obejrzeć sobie ile filmów się chce. Obejrzeliśmy tylko dwa: "Bug`s Life" i "Psycho". Obżarliśmy się aż do bólu popcornem, bo za "large bag" były darmowe "refillsy", czyli kolejne napełnienia. Jednym słowem amerykanizujemy się na maksa. I dostaliśmy od Jasona kluczyk do samochodu, bo Jason właśnie kupił sobie nowy.

11 grudzień 1998

Ruszyliśmy znowu na północ, aby dotrzeć jutro na czas na rocznicę Julii Butterly na drzewie. Po drodze San Francisco. Jason obwiózł nas po mieście. Chińska dzielnica, włoska dzielnica, tysiące restauracyjek z całego świata. Jason jada głównie w restauracjach. Tutaj można by jeść w innej restauracji każdego dnia i starczyłoby do końca życia. Zatrzymaliśmy się w centrum miasta, przy wodzie, gdzie przypływają i gnieżdżą się foki. Potem pojechaliśmy jeszcze trochę na północ, Jason wykupił pokój w motelu. Z ciepłym basenem na zewnątrz, tylko przyjechaliśmy trochę późno, koło północy.

12 grudzień 1998

Nigdy nie zapomnę Julii Butterfly tańczącej na czubku swojego drzewa. W rytm bębnów i śpiewu tłumu ludzi, którzy wspięli się tutaj, pod Lune, Julii drzewo, aby ja uhonorować. Julia mówi, że obiecała sobie i Lunie, że nie pozwoli swoim stopom dotknąć ziemi, dopóki nie poczuje, że zrobiła już absolutnie wszystko, aby ja uratować. I dopóki nie będzie pewna, że Luna jest bezpieczna.

Wspinaliśmy się tutaj przez dwie godziny. Błotnista ścieżka w lesie , z tłumem niesamowitych ludzi, aktywistów, zielonych, hippisów i zwykłych ludzi, którym zależy, którzy rozumieją. Jason nie jest przyzwyczajony do takiej wspinaczki, ale w końcu się dowlekliśmy. I było warto. Zobaczyć Julię, bosą, tańczącą i machającą nam z czubka Luny.

13 grudzień 1998

Rozmawiałam z Julią przez telefon! Wszyscy rozmawialiśmy. Cale szczęście, że Jason nie powiedział jej tego co myśli, tzn. "I think you should come down. Take a shower, go to a restaurant, go to the movies".

Zatrzymaliśmy się wczoraj u poznanych u Derryla miodziarzy, tzn. pszczelarzy. Seth i Janet - strasznie sympatyczna para. Dowiedzieliśmy sporo o pszczołach, smakowaliśmy różnych miodów i gadaliśmy do pozna w nocy. Dziś pogadaliśmy jeszcze, zapakowaliśmy nasze rowery i ruszyliśmy powoli z powrotem. W deszczu. Mięliśmy zjeść dzisiaj w tybetańskiej restauracji w San Francisco, ale była już zamknięta, wiec poszliśmy do restauracyjki obok, tajlandzkiej, "The Blue Monkey". Super jedzonko, tylko nieźle ostre. A na deser wegański lód z kokosowego mleka i banan w cieście. Wróciliśmy do domu po północy, po drodze jeszcze odebraliśmy nasze wszystkie zdjęcia z dotychczasowej podróży. A jutro wstaje o 6:00, aby dotrzeć na 7:00 do pracy. Nie wiem, jak to zrobię.

14 grudzień 1998

Kawiarenka Andiego. "European Cafe". Pierwszy raz w życiu przyjechałam do pracy samochodem, tzn. sama prowadząc. A praca bardzo przyjemna. Domowa, przytulna atmosfera. Przychodzą fajni ludzie. Andy wszystkich zna. Widzi przez okno podjeżdżający samochód i już zaczyna przygotowywać podwójną "cafe latte" , albo "moche", albo jakiś specjalny sandwich. I wie dokładnie, kto jak lubi swoją kawę, czy swoja kanapkę. Niektórzy stali bywalcy mają swoje własne kubki. Z każdym trzeba pogadać.

Co za ironia, że ja, która nigdy nie piłam kawy, pracuję teraz parząc i przygotowując różne rodzaje tego wspaniałego napoju, którego nigdy nie potrafiłam docenić. Musze się dużo nauczyć, o kawie nie wiedziałam do tej pory prawie nic. Z kawy podoba mi się tylko zapach.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 dalej >>


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

USA: Olympic NP
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Mistrzostwa Świata w Rodeo Kajakowym - Graz 2003
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl