HAWAJE
07:43
CHICAGO
11:43
SANTIAGO
14:43
DUBLIN
17:43
KRAKÓW
18:43
BANGKOK
00:43
MELBOURNE
04:43
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 1; 10`1998; Wa-wa - NYC - Vancouver
AWŚ 1; 10`1998; Wa-wa - NYC - Vancouver



A view from The Empire State Bulding
30 wrzesień 1998; Wyruszamy

Life is a journey - enjoy it - napisała mi Edyta w pożegnalnej kartce, którą dała mi na peronie. Pociąg do Warszawy. Życie jest podróżą. Podróż... Aby tylko wyruszyć. Choć nie zawsze można tak po prostu. Papiery, dokumenty, wizy. Jutro - ambasada amerykańska. Wiem, że wszystko będzie dobrze. Chopin dostanie wizę. Bo tak być musi. Przecież wyjeżdżamy. I tak nam wywróżyła Grażynka (moja guru od Tarota). I pobłogosławił Tenga Rinpoche.


Mamy wizę! Nie mogło być inaczej.


8 październik 1998; Nowy Jork - Vancouver

Magia naszego podróżowania zaczyna działać. Magia nieplanowania, nie martwienia się na zapas, magia poddania się temu co się wydarza, po prostu. Ale po kolei.

Wczoraj - lądowanie. Olbrzymie lotnisko Kennediego. Wszyscy straszyli nas, że z biletem w jedną tylko stronę, prawie bez pieniędzy i z moją kończącą się wkrótce wizą nie mamy szans, aby nas wpuścili do Stanów.

Ale... "Wielka podróż. Dookoła Świata. Kanada. Potem Meksyk. I dalej. Tak, mamy gdzie się zatrzymać. Servas, taka organizacja. Jesteśmy Servas Travellers." Potężny, czarny urzędnik uśmiechnął się tylko i wbił nam pieczątki na pół roku, do kwietnia.

No to: WELCOME TO AMERICA! Jesteśmy. I co teraz? W biurze Servasu, gdzie mają dać nam książeczkę z adresami odezwała się tylko automatyczna sekretarka: od 12 do 4 p.m. Wygląda na to, że musimy sami znaleźć sobie nocleg. Nowy Jork. Central Park? Najpierw wydostać się z lotniska. Darmowy autobus do metra, pierwsze 3$ wydane na metro i po godzinie wysiadamy przy Central Parku na Manhattanie. Tłumy ludzi uprawiających jogging. Jakaś mania, prawdziwe tłumy. Chodzimy po parku. Zaczyna się ściemniać, jesteśmy zmęczeni, oglądamy krzaki, patrzymy które mogłyby osłonić nas na noc. Chopin umiera z pragnienia. Idziemy do miasta poszukać wody. Patrzymy, jakiś duży, ciekawy kościół.

Wchodzimy: "Hello, welcome, welcome, yes you can take your bags in". Grają olbrzymie organy. Siadamy. Zaczyna się servis, prowadzony przez kobietę. Czytamy na ulotce: "Christian Science Church". Raz w tygodniu tylko, o 7:30 mają "Testimony Meetings" Weszliśmy dokładnie o tej godzinie w środę. Psalmy, czytanie, potem głos zabierają ludzie. Niewiele ich tu, może z kilkanaście osób w olbrzymim kościele. I dzieje się tak jak podświadomie czułam, tylko nie myślałam, że aż tak. Po servisie podchodzą do nas ludzie: "Skąd jesteście? Naprawdę? Cudownie. Witajcie." No i mamy nocleg. Przygarnia nas przesympatyczne małżeństwo w średnim wieku. Ellen i Eddy. Nie musimy nawet nigdzie iść, mieszkają w budynku nad kościołem. Przeszli na wczesną emeryturę, za miesiąc wyjeżdżają na południe zamieszkać w chatce w górach ze swoimi ukochanymi psami (angielskimi buldogami). Z amerykańskim zachwytem słuchają naszej opowieści.
Wszystko jak zwykle kiedy podróżuję, samo zaczyna się układać. Najlepiej jak tylko być może. A tego się nie da zaplanować.

A w kościele otworzyliśmy książkę na śpiewanym psalmie i przeczytałam takie słowa:
"To worship rightly is to love each other
Each smile a hymn, each kindly deed a prayer"

10 październik 1998

Wspaniały Nowy Jork zafundował nam kolejną lekcję. Do budynku Immigration Office nie można wchodzić z żadną bronią, czy nożami, więc Chopin ukrył nasze szwajcarskie scyzoryki (swój, który dostał ode mnie na urodziny z myślą o tej podróży i mój, który kupiłam sobie do kompletu z okazji jego urodzin), pod trawą koło śmietnika. I to był ostatni raz kiedy je widzieliśmy. Cóż...
Na dodatek po odstaniu w kolejkach z tłumem kolorowych imigrantów, dowiedzieliśmy się, że nie możemy dostać tu kolejnej wizy, czy przedłużenia, trzeba wyjechać, np. do Kanady i tam starać się o nową.

Poza tym zwiedzamy sobie to niesamowite miasto. Głównie Manhattan, na piechotę. Pojeździliśmy trochę metrem, ale wolimy coś zobaczyć zamiast poruszać się pod ziemią, więc zostają nogi. Sporo zaliczyliśmy. Sfotografowałam Statuę Wolności z promu, zobaczyliśmy "United Nations Building", powjeżdżaliśmy sobie windami na ostatnie piętra olbrzymich drapaczy chmur. Przeważnie mieszczą się tam jakieś biura, ale często dało się pooglądać panoramę. Na koniec główna atrakcja Nowego Jorku - "Empire State Building". Tak się wyrobiliśmy, że udało nam się jakoś wjechać na 86 piętro, na platformę obserwacyjną nie kupując biletów. Widok imponujący, szkoda tylko, że pochmurno, chmury pod nami chwilami zasłaniały większość Manhattanu. Ale było warto.

Ellen i Eddy zapraszają nas, abyśmy zostali u nich tak długo jak potrzebujemy, tzn. dopóki nie znajdziemy sobie servasowego hosta.

11 październik 1998

Spokojna niedziela. Słońce. Rodzinny spacer z Ellen, Eddim oraz Bockiem i Pinky Bell (ich pokracznymi bulldogami) po Central Parku.

12 październik 1998

Zmiana adresu. Szkoda nam było się rozstać, ale czas już był pożegnać się z Ellen i Eddim. Nie zapomnimy ich nigdy i tego jak nas przygarnęli pierwszej nocy naszej wyprawy dookoła świata.

A teraz servasowa rodzinka (starsze małżeństwo) w Rutherford, w New Jersey. Mary jest przedstawicielką Servasu przy ONZ. Henry robi wiele ciekawych rzeczy, między innymi zbiera, naprawia i wysyła stare rowery do Ameryki Centralnej. Oboje "zieloni", dużo podróżowali, w młodości również stopem. Teraz dużo się zmieniło, mówią że sami nie zabierają już stopowiczów i radzą nam uważać.

Dzisiaj zerwaliśmy się o świcie, aby zdążyć do ambasady kanadyjskiej. Przeszliśmy pieszo przez Central Park, dotarliśmy na czas tylko po to, aby przeczytać na kartce na drzwiach, że z powodu kanadyjskiego "Thanksgiving Day" ambasada dziś zamknięta. Więc jutro to samo, tylko teraz jesteśmy już poza Nowym Jorkiem. Pozostaje autobus za ponad 5$.

13 październik 1998

Mamy kanadyjską wizę! I 100$ mniej niż mieliśmy. Zajęło to prawie cały dzień, ale to i tak szybciej niż w Polsce. Tak więc jutro spadamy. W stronę Kanady, po drodze Niagara.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

1 2 3 dalej >>


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

Meksyk: Taxco
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

HAW 12; Żegnaj Maui, Witaj Kauai
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl