HAWAJE
04:55
CHICAGO
08:55
SANTIAGO
11:55
DUBLIN
14:55
KRAKÓW
15:55
BANGKOK
21:55
MELBOURNE
01:55
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 1; 10`1998; Wa-wa - NYC - Vancouver
AWŚ 1; 10`1998; Wa-wa - NYC - Vancouver



"Be happy. For every minute you are angry you loose 60 seconds of happiness" - napis w kuchni na zegarze u naszej starszej pani, z którą pożegnaliśmy się dziś rano.

Wieczór. Sault St. Marie. Piękna, olbrzymia willa kolejnych servasowych hostów. Po drodze Manitoulin Istalnd. Wyspa na jeziorze Ontario zamieszkała głównie przez rdzennych mieszkańców tego kontynentu. Chopin trochę się rozczarował, mieszkają normalnie w domach i żyją jak reszta Kanadyjczyków. Nie trafiliśmy na żadne obrzędy, czy magię, ale ile można zobaczyć objeżdżając kawałek wyspy w pół dnia. Za to odjazdowe krajobrazy. Jeziora, skały, kolory na drzewach, niebo, chmury, światło.


20 październik 1998

Spokojny dzień u Lindy i Billa w ich olbrzymiej samodzielnie wybudowanej willi. Po-e-mailowaliśmy sobie (naliczyliśmy tu w domu cztery nowoczesne komputery i jeszcze laptop). Pierwszy od naszego wyjazdu kontakt z rodzinką.
Na wiadomość, że jedziemy stopem przez całą Kanadę, Linda przyniosła nam ze strychu parę starych, ale dobrych i ciepłych butów dla mnie i parę nowych, wysokich, przeciwśniegowych dla Chopina. Do tego czapkę i szalik. Możemy więc jechać na Alaskę.

21 październik 1998

Nasz Duch Opiekuńczy nie tylko o nas nie zapomina, ale chyba wziął nadgodziny. Wszystko znowu układa się lepiej niż byśmy byli w stanie sami wymyślić. Sami nie wpadlibyśmy na to, że pierwszą osobą, która zatrzyma się nam dziś z rana, zanim jeszcze Chopin skończy robić napis, będzie dziewczyna ze wspaniałym vanem (kuchenka, meble, praktycznie cały dom) jadąca nie kilkadziesiąt kilometrów w naszą stronę, ale... aż do Alberty. Prowincji tuż przed BC (British Columbia, gdzie mieszka Żania). Kilka dni drogi! A dziś rano (na zewnątrz minus 4 stopnie) przygotowaliśmy się na poważną przeprawę przez Kanadę zakładając prawie wszystkie możliwe ciepłe rzeczy i ciepłe, uwodoodpornione wczoraj buty od Lindy. Najlepszych rzeczy nie da się zaplanować. Wiedziałam, że coś się dobrego przydarzy, bo znalazłam 10 centów tam, gdzie nas Bill wysadził, a to zawsze przynosi mi szczęście i nie jest to w moim przypadku przesąd, ale fakt. Na przykład kiedy znalazłam centa tuż przed pójściem do Ireny w Toronto - co się wydarzyło? Warsztaty Tantra Yogi. Ostatnio znajduję monety prawie codziennie.

Suniemy sobie powoli na zachód Kanady, cały czas drogą nr 17, wzdłuż największego jeziora "Lake Superior" - setki kilometrów skał, lasów, jezior, pomiędzy jedną małą miejscowością a drugą. Tylko gdzie podziały się liście z drzew, jeszcze dziś rano tak kolorowe? I dlaczego zaczyna prószyć śnieg? Chyba dopiero wieczorem wjedziemy w inną strefę czasową, ale teraz już zmieniliśmy porę roku. Z kolorowej jesieni dzisiejszego poranka na prawdziwą zimę głębi kanadyjskiego lądu.

22 październik 1998

Druga doba w vanie z Alison. Jedziemy prawie non stop (Alison spieszy się na ślub przyjaciółki), również przez całą noc, z przerwami tylko na kibelek i dzisiaj na lunch. Przynajmniej można się wyspać na dużym, rozłożonym łóżku z tyłu vanu. Chopin prowadził przez część nocy, ja przez chwilę tylko dziś w południe, bo przyznałam się niechcący, że jestem bardzo niedoświadczonym kierowcą.
Zmienił się krajobraz, z kolorowych lasów, jezior i skał na nudną prostą drogę i płaskie szarobure przestrzenie pól uprawnych. Ale jedziemy w kierunku Gór Skalistych, to będzie ciekawiej. O ile zobaczymy je przed zmrokiem.
Właśnie miałam już dosyć tego vana i jazdy w nim. Naprawdę dosyć. No i guma. Stoimy na autostradzie pośrodku stepu. A posuwaliśmy się do przodu strasznie szybko. Może za szybko. Od wczoraj przejechaliśmy wszerz trzy ogromne prowincje: Ontario, Manitobę, Saskechuan i właśnie przekroczyliśmy granicę z Albertą. Wiedziałam jedno. Że nie chcę jechać w nocy przez Góry Skaliste. Chcę je zobaczyć. W oczekiwaniu na pomoc drogową idę sobie na pobliskie wzgórza porośnięte suchą trawą, gdzieniegdzie małymi kaktusami, olbrzymie, bezkresne przestrzenie. Jak pustynia, lekko pagórkowata i pomarańczowe niebo na zachodzie. Jak dobrze poczuć przestrzeń, powietrze, niebo, po dwóch dniach w samochodzie.

23 październik 1998; Rocky Mountains

Naprawdę skaliste. Potężne, ośnieżone. I znowu mamy szczęście. Słońce świeci pełną parą, niebieskie niebo, wspaniałe światło. Przy drodze śnieg, ale jest ciepło, a przynajmniej tak się wydaje przez szyby naszego vana.

24 październik 1998

Najzimniejszy poranek naszej podróży.
British Columbia. Przy drodze znak, że już tylko 209 km do Vancouver. Dookoła góry, w dole autostrada. Spaliśmy pod gołym niebem, tylko ubrani i opatuleni śpiworami. Rano woda w butelce zamarzła, a śpiwór pokrył się warstwą cienkiego lodu. Dziwnie mi się pisze w grubej rękawiczce. Po naszym rekordowym stopie (3 dni i 2 noce!) pożegnaliśmy się wczoraj z Alison w Kamaloops, ona odbiła na północ, my na południe. A za chwilę będziemy już w Vancouver, dokładnie na zachodnim wybrzeżu.

25 październik 1998; Vancouver

Dawno niewidziana rodzinka. Żania - siostra mojego taty, więc moja ciocia, ale że jest w moim dokładnie wieku, jest dla mnie bardziej jak kuzynka, bawiłyśmy się razem w dzieciństwie. A teraz nie wiedziałam jej chyba z pięć lat, Wojtka, Żani męża nie widziałam nigdy, tak samo jak ich dzieci, moich małych kuzyneczek. Manuela, na początku bardzo nieśmiała, teraz się rozkręciła, a Chopin jest jej ulubionym kuzynem. Młodsza Octavia wygląda jak mały aniołek, ale niezły ma charakterek.

31 październik 1998 HALLOWEEN

Już prawie tydzień z rodzinką w pięknym Vancouver. A dzisiaj Halloween. Wybraliśmy się autobusem do downtown. Za dnia jeszcze niewiele się działo, pod wieczór zaczęły pojawiać się dziwne postacie. Wchodzimy do sklepu indiańskiego, a tam sprzedaje prawdziwa czarodziejka, w czarnym, szpiczastym kapeluszu, pelerynie. Jej pomocnik w szlafroku, dalej w sklepie obsługuje ksiądz. Podobnie w innych miejscach i w zakładzie fryzjerskim. A z trzech żółtych, szkolnych autobusów wysypał się tłum straszydeł.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

USA: LA - Miasto Aniołów
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

KwA 12: 04`06; Gambia, Senegal, Gwinea Bissau
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl