@dC 19: Niebiański Spokój
| Krzysztof Skok
|
|
Coś się kończy, coś się zaczyna - pisał Sapkowski. Dla Krzysztofa skończyła się droga rowerem do Pekinu, a zaczęło obserwowanie Igrzysk Olimpijskich od kuchni. Przebytą trasę można opisać liczbami - kilometrami i godzinami, ale wtedy wymykają się one poza granice wyobraźni. Można przemierzonymi krajami, napotkanymi ludźmi dobrej (i gorszej) woli. Tak łatwiej. I zapraszamy teraz na spotkanie z kolejnymi!
06.08.2008, środa, 121 dzień wyprawy
|
Finisz! |
Przebudziłem się ok. 6-ej, ale do 8-ej właściwie tylko się kręciłem koło parasola. Uzupełniłem jedynie wszystkie notatki i podładowałem baterie do aparatu. W końcu jednak ruszyłem ponownie pod Wielki Mur. Po drodze wymieniłem walutę w banku (100USD – 678,64Y) oraz rozejrzałem się po sklepach w Badaling – skubią turystów ile się tylko da. Mała woda kosztuje normalnie 1Y, a tam nawet 10Y! Przed Wielkim Murem spędziłem sporo czasu i poznałem m.in. reprezentację polskich łuczników (widziałem wielu sportowców z całego świata). Jednak kiedy chcieliśmy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie (w tym celu przyprowadziłem rower spod ściany) zaczęło się prawdziwe oblężenie ludzi, którzy z nami chcieli sobie zrobić foto. Łucznicy po kilkunastu minutach się wymknęli, a ja rozmowę z poznanymi rodakami przerywałem pozowaniem do zdjęć. Po 11-ej jednak ruszyłem w drogę do Changping, zatrzymując się jeszcze tylko na finiszu wyścigu kolarskiego, gdzie przez dłuższą chwilę rozmawiałem z pracownikami obsługi prasowej wyścigu.
Po 14-ej, szukając dobrego miejsca na posiłek w Changping, trafiłem na wolontariuszy przy namiocie informacyjnym. Tam poruszyłem temat internetu i po kilkunastu minutach przyniesiono mi laptop z radiowym dostępem do sieci! Chodził słabo, ale relacje z 4 dni udało mi się wysłać (na więcej nie pozwoliła słaba bateria w laptopie). Później wolontariusze postanowili mi pomoc w znalezieniu noclegu w cenie do 40Y. Były takie miejsca, ale nie przyjmowały obcokrajowców. Stanęło na tym, ze wolontariusze Zhu Yi Fong i Tang Liang zaproponowali mi wspólny nocleg w namiocie informacyjnym. Wieczorem wybraliśmy się na dwugodzinną wycieczkę rowerowa po Changping. Jest to bardzo ładne i nowoczesne miasto. Szkoda tylko, ze nowy most z interesującymi kolumnami byl nieoświetlony.
Dystans dnia – 42,77 km
Czas jazdy – 2:44:06 h
Średnia prędkość – 15,63 km/h
Dystans całkowity – 10204 km
07.08.2008, czwartek, 122 dzień wyprawy
|
Wolontariuszy spotyka się już na każdym kroku |
W nocy przebudziłem się dwa razy z powodu panującej duchoty. Nawet na zewnątrz było gorąco, a przede wszystkim parno. Tym razem pospałem sobie dłużej – kiedy wstałem ruch na ulicy był już bardzo duży. Spokojnie zjadłem śniadanie i ruszyłem na dwugodzinne zwiedzanie miasta. Później na godzinę wolontariusze ponownie udostępnili mi internet oraz poczęstowali mnie obiadem (jak przyznali, woda i jedzenie jest bez ograniczeń).
Wczesnym popołudniem ruszyłem w drogę do Shahe. Było niedaleko, więc pomimo spacerowego tempa i tak dotarłem o 15.00 do miasta. Tam udałem się do namiotu wolontariuszy, aby zapytać się o tani nocleg. Po chwili zaproponowali spanie za 50Y i dwóch z nich nawet zaprowadziło mnie na miejsce. Był to tani hostel z pokojami bez okien, ale było gdzie postawić rower a na podwórzu była woda bieżąca, którą mogłem wykorzystać do prania. Kiedy po 16-stej zabrałem się za pranie okazało się, że ten hostel nie może przyjmować obcokrajowców. Wolontariusze chcieli mnie od razu stamtąd zabrać (jakoś nie mogli się ze mną rozstać) ale ja na to, ze muszę skończyć pranie i wyczyścić sprzęt.
O 18.40, z wilgotnymi rzeczami, ruszyłem z wolontariuszami na poszukiwanie hotelu. Szybko się jednak okazało, że nie ma wolnych miejsc. Wówczas jeden człowiek powiedział wolontariuszom , że jest tani hotel w Changping. Nie sprawdzili jednak tego, ani nie potrafili podać dokładnego adresu, tylko kazali tam jechać, pomimo że do zmroku wiele nie pozostało. Wówczas stwierdziłem, że mam ich dość. Podziękowałem im i pod pobliskim hotelem zrobiłem sobie kolację. Klika osób zainteresowało się mną i zaczęto szukać hotelu. Bezskutecznie, brak wolnych miejsc. Ok. 22-iej nagle zrobiło się wolne miejsce w hotelu (tam gdzie stałem) za 450Y (najwyższa stawka w cenniku). Podziękowałem i powiedziałem, że po 4 miesiącach podróży nie stać mnie na taki wydatek. 45 minut później miałem już w tym hotelu ustawione w rogu holu łóżko i prysznic w pokoju służbowym. Dwóch młodych ochroniarzy załatwiło to dla mnie u menadżera hotelowego!
Dystans dnia – 19,39 km
Czas jazdy – 1:40:54 h
Średnia prędkość – 11,53 km/h
08.08.2008, piątek, 123 dzień wyprawy
|
Ostatni dzień podroży rozpoczął się dobrze. Wyspany, w dobrym humorze (pomimo przeziębienia) o 6.30 ruszyłem w drogę. Do przejechania było tylko 30 km, ale trzeba było się dostać do centrum Pekinu. Jadąc spokojnie, z przerwą na śniadanie, punktualnie o 10.00 dotarłem na Plac Tiananmen. Nareszcie! 4 miesiące drogi, 10255 km i ponad 596 godzin jazdy na rowerze! Koniec! Cieszyłem się bardzo z dotarcia do celu, ale odczuwałem jakąś pustkę. Co dalej?
Na Tiananmen spotkałem wcześniej poznanych rowerzystów z Tajwanu. Dotarł tam także rowerzysta z Indii. Dla mnie jednak pobyt na Tiananmen był męczący. Strasznie duszno i parno, a na dodatek tłumy ludzi chcących zrobić sobie ze mną zdjęcie. Na dodatek koledzy z Tajwanu ludzi jeszcze zachęcali opowiadając im, jakiego to wyczynu dokonałem. Kiedy już pożegnałem się z Tajwańczykami i ruszyłem w kierunku Ambasady RP, zgarnęła mnie milicja za przejazd zamkniętą drogą (45 min wcześniej była otwarta). Jednak tradycyjnie już skończyło się na spisaniu danych z paszportu. Później jeszcze długo kluczyłem na objeździe, ale w końcu dotarłem na miejsce.
Przed Ambasadą RP spotkałem szermierza z dawnych lat, Pana Leszka Pawłowskiego, a na terenie Ambasady udzieliłem wywiadu dla Polskiego Radia „Euro”. Po długich staraniach udało się Pani Konsul B. Gołębiewskiej (i jej współpracownikom) znaleźć dla mnie w miarę tani (jak na Pekin i Igrzyska) hotel – pokój jednoosobowy, 5 km od Tiananmen za 240Y (ok. 75 zł). Na miejscu okazało się, że hotel jest nawet przyjazny dla rowerzystów – pozwolili mi rower zabrać do pokoju. Po targach okazało się, że w cenie jest śniadanie, a internet ma być za dobę w cenie 10Y (3 zł). Po zakwaterowaniu się, zrobiłem sobie krótki spacer (rozeznanie) po okolicznych ulicach. Wieczorem oglądałem w TV Ceremonię Otwarcia Igrzysk Olimpijskich oraz wysłałem kilka SMSów. Udzieliłem także krótkich wywiadów przez telefon dla TVP Gdańsk i Radia Gdańsk.
Dystans dnia – 54,94 km
Czas jazdy – 3:48:25 h
Średnia prędkość – 14,43 km/h
Dystans całkowity – 10278 km
Całkowity czas jazdy – 597:20 h
09.08.2008, sobota, 124 dzień wyprawy
|
Rusza wyścig |
Po śniadaniu wybrałem się rowerem (bez przednich sakw, a tylne były lżejsze o połowę) na pierwsze moje zawody na Igrzyskach Olimpijskich. Był to start kolarzy szosowych. Oczywiście wzbudziłem zainteresowanie kibiców, ale także naszych zawodników. Kiedy przejeżdżałem niedaleko ich namiotu, jeden z nich podał mi zimny sok! Organizatorzy utrudnili oglądanie kibicom zawodów jak tylko się da – można było obejrzeć tylko pierwszą 1/3 dystansu, ale bez pierwszych 2 km! Po starcie kolarzy ruszyłem odebrać bilety – były w Olympic Green Archery Field. Niestety ta nazwa była zbyt skomplikowana nawet dla wolontariuszy obsługujących Igrzyska. Nie wiedzieli, co to jest i gdzie jest. Sporo się nabłądziłem, ale w końcu dotarłem i przedstawiciel Club&Travel, Pan Tomasz Uss mógł mi przekazać moje bilety.
Kiedy wróciłem do hotelu, akurat zaczął się drugi set siatkówki kobiet w meczu Polska – Kuba. Niestety, przegraliśmy. Nie lepiej też było w oglądanym również w telewizji kolarstwie, po którym udzieliłem krótkiego wywiadu dla Faktów TVN. Wieczorem wybrałem się jeszcze na spacer, ale z powodu przeziębienia ciężko mi się oddycha w tym upale (o 20.20 było 32 st.), więc szybko wróciłem do hotelu.
Dystans dnia – 52,52 km
Czas jazdy – 3:21:45 h
Średnia prędkość – 15,62 km/h
Dystans całkowity – 10331 km
10.08.2008, niedziela, 124 dzień wyprawy
|
Biało - czerwoni! |
Niedzielę, podobnie jak wszystkie inne spędzane w dużych miastach podczas mojej podroży, rozpocząłem od udania się na na mszę św. Tym razem do kaplicy na terenie Ambasady RP, a msza była odprawiana przez ks. Michała. Po niej zostałem w Ambasadzie na przyjęciu zorganizowanym z okazji Dnia Polskiego na Igrzyskach Olimpijskich Pekin 2008. Przyszło wielu byłych sportowców, trenerów, działaczy, dziennikarzy, itd. Z przyjęcia udałem się bezpośrednio na półfinały i finały zawodów łuczniczych kobiet (niestety, już bez Polek, a szkoda bo miały szanse). Same zawody były emocjonujące, a zwyciężyła w ładnym stylu Korea Poludniowa. Szkoda tylko, że na trybunach było zajętych około 50% miejsc, a podobno zabrakło biletów dla chętnych kibiców. Do tego służby porządkowe nie pozwalają zawodów oglądać na stojąco (grożą wyprowadzeniem) oraz wywieszać transparentów.
Po zawodach miałem niespełna godzinę do zawodów siatkarskich. Autobusem bez szans zdążyć na czas (do tego przesiadka), a taksówek brak. Postanowiłem więc pojechać autobusem do miejsca przesiadkowego (kilkanaście minut), a następnie łapać taksówkę. Udało się. Wszedłem chwile po rozpoczęciu, na szczęście meczu Bułgaria – Chiny. My z Niemcami dopiero po nich. Bułgarzy się bawili, więc pozwolili Chińczykom ugrać seta. Później większość chińskich kibiców poszła do domu, a ich dobre miejsca zajęli polscy kibice (niemieckich była garstka, skutecznie zagłuszona). Polscy kibice zrobili taki hałas, ze Chińczycy, którzy zostali, po chwili również zaczęli wychodzić. Mecz był ładny, no i wygraliśmy.
Powrót po północy do hotelu to dramat. Niby mieszkam niedaleko, ale nikt nie wiedział, w którą ulicę mam skręcić. Pokazywałem na mapie, ale bez efektu. Autobusów brak. Pojawiła się taksówka, ale kierowca nie chciał jechać, bo nie wiedział gdzie to jest. Po chwili pokazywania na mapie, na około, ale dojechał.
Źródło: informacja własna
|