HAWAJE
02:31
CHICAGO
06:31
SANTIAGO
09:31
DUBLIN
12:31
KRAKÓW
13:31
BANGKOK
19:31
MELBOURNE
23:31
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Ameryka Łacińska » AŁ 22; Nikaragua: Wyprawa na wulkan Madera
AŁ 22; Nikaragua: Wyprawa na wulkan Madera

Aleksandra i Marcin Plewka


I w końcu nasze marzenie miało się dziś spełnić. Tak, wreszcie znaleźliśmy czas, aby pierwszy raz w życiu wspiąć się na wulkan. Wyprawa nie wydawała się trudna, bowiem cel podróży był oddalony o jakieś 20 km i miał tylko 1326 metrów wysokości. Wstaliśmy o 5 rano i już o 6 szliśmy w stronę naszego punktu gastronomicznego, w którym spożywaliśmy codziennie posiłki. Do tej pory widzieliśmy pełno autobusów, które przemierzały wyspę lub ciężarówek, pickapów, które zabierały turystów. Nie wydawało się więc nam wielkim problemem dotarcie na godzinę 8 rano do stóp wulkanu tak, by rozpocząć 8 - godzinną wyprawę.

Niestety myliliśmy się znacznie. Między godziną 7 a 8 nie pojawił się żaden autobus a 3 samochody, które w tym czasie przejechały minęły nas bezlitośnie bez zatrzymywania się. W końcu nadjechał długo oczekiwany autobus. Ale jazda nie trwała długo, bowiem dowiózł nas on tylko do skrzyżowania, na którym zaczynała się droga na drugą część wyspy. I tutaj ku naszemu zdziwieniu znowu pech. Nic nie jedzie, a jak jedzie to w drugą stronę albo na jakiś którciutkich parunastometrowych odcinkach. Cały czas maszerujemy więc na piechotę. Po prawie 2 - godzinnym marszu docieramy na drugą część wyspy zdominowaną przez wulkan Madera, cel naszej podróży. I tutaj chwila wahania. Czy powinniśmy jeszcze próbować dostać się na szczyt skoro jest już godzina 10:00? Czy nie złapie nas ciemność? Stajemy na rozstaju dróg - jedna wiedzie do stóp wulkanu, druga do Meridy. Postanawiamy czekać na pierwszy środek transportu, który się pojawi i wtedy zdecydować, co robimy dalej. Po 5 minutach nagle pojawia się auto i jedzie w stronę Finca Magdalena, gdzie startują wyprawy na wulkan. Jedziemy. Babka ma dobrą wiadomość - zamiast 8 godzin potrzebujemy ponoć tylko 6 godzin. Musimy jednak za 15 dolców wynająć przewodnika, bowiem wspinanie samodzielne jest zabronione. Oczywiście dla Polaków zakazy nie mają większego znaczenia i postanawiamy wspinać się samodzielnie.

Finca Magdalena tak sprytnie zorganizowała wszystko, że właściwie, aby rozpocząć wspinaczkę na wulkan, należy przejść przez tę nieruchomość. Wita nas tablica, z nakazem rejestracji w recepcji. Ignorujemy ją i pewnym krokiem mijamy wścibskie spojrzenia personelu posiadłości. Na czuja znajdujemy drogę wiodącą na wzgórze i rozpoczynamy wędrówkę.

Droga jest dość łatwa, ale bardzo błotnista, co później okaże się dość przykre w skutkach dla mojej kochanej siostry. Wulkan tonie w zieleni. I wilgoci. Liany, małpy i niesamowite formy różnego rodzaju drzew będą nam towarzyszyć, aż na sam szczyt. Spieszymy się, bowiem wciąż jesteśmy niepewni czy zdążymy. Po drodze mijamy schodzące już grupy, oczywiście każda z przewodnikiem. Niektórzy z nich patrzą na nas wrogo, inni nawet udzielają informacji. Ruszamy o 10:40 i już o 13:30 jesteśmy na szczycie. Stąd musimy jeszcze zejść do wnętrza krateru, które kryje w sobie magicznie wyglądające, pokryte we mgle, jezioro. Krótka przerwa. Zjadamy 2 pomarańcze i ruszamy w drogę powrotną.

Około 17 robi się ciemno. Jesteśmy jednak dobrej myśli. W pewnym momencie jednak Oleńka spowalnia mocno nasz marsz. Założyła złe buty - sandały. Niby najlepszej firmy na świecie, ale pod wpływem wody i błota rzepy odpinają się, co sekunda. Ola przeklina, płacze, ale idzie dalej. Bo alternatywą jest noc w błotnistym i mokrym lesie pełnym ryczących małp. W końcu, w akcie desperacji, zdejmuje buty. Teraz będzie szła już tylko na bosaka, ślizga się niemiłosiernie i naprawdę tracimy nadzieję, że zejdziemy na czas. Idziemy coraz wolniej...

Jednak jakimś cudem schodzimy z góry. Czyszczę buty Oli z błota w strumyku tak, żeby mogła iść dalej jak wyschną. Uff. O 17:07 jesteśmy przy Fince Magdalena. Ola ledwo idzie. Ze zmęczenia trzęsą się jej nogi. Jesteśmy gotowi złapać każdy autobus, nawet turystyczny. Niestety pech nas nie opuszcza. W najbliższej wiosce nie ma busa. Maszerujmy 40 minut do kolejnej, skąd niby ma być. Jest już zupełnie ciemno. Maszerujemy przez dzikie bezludzie. Wreszcie docieramy do kolejnej wioski i znowu super informacja - autobus będzie jutro. Świetnie, super, rewelacja...

A więc postanawiamy ruszyć w wędrówkę (2 – godzinną) do skrzyżowania z asfaltową drogą. Ten odcinek przeszliśmy już na piechotę rano. Teraz jednak prawie nic nie widać. No i wieje wiatr. Silny wiatr, który spycha nas prawie z drogi. Potykamy się o kamienie. Prawie wpadamy na jeźdźca na koniu, który nagle wyłania się z ciemności. Beznadzieja. Ale nagle pojawia się światełko w oddali. Jedzie jakaś ciężarówka. Machając właściwe zagradzamy jej drogę przejazdu. No i zatrzymuje się. Jadą do asfaltu, a więc 2 godziny marszu z głowy. Ruszamy.

Jest miło. Bo większość ludzi to przemiłe osoby. Na krzyżówce kolejny fart - czekamy 5 minut i pierwsze auto się zatrzymuje. Jedzie nim Nikaraguańczyk mieszkający od 20 lat w USA. Jedzie do miejsca, gdzie mieszkamy. Ufff. Koniec męczarni. Wracamy do naszego tymczasowego domu. San Jose del Sur wita nas świątecznym nastrojem. Pełno ludzi na ulicy, puszczają kolędy i zbierają się przy figurce Maryi. Nagle dają nam prezenty. Jakieś ciastka i napoje. Idziemy coś zjeść. Jak miło jest wrócić do domu. Mimo, że to dom tymczasowy.

Ola nienawidzi wulkanów i chyba nieprędko ktoś ją namówi na kolejną taką wyprawę...


Źródło: www.malyrycerz.com

1


w Foto
Ameryka Łacińska
WARTO ZOBACZYĆ

Kuba: gorące klimaty
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

CA 1; Rio Pacuare - klejnot Kostaryki
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl