15K I-15; Mr Harris
| Juliusz Verne
|
|
Gdy były kapitan "Pilgrima" przyglądał się szczątkom swego brygu, nagle omal go nie przewrócił Dingo, który z głośnym szczekaniem pędził jak szalony ku rzece.
- Oho! - zawołał Dick. - Mamy coś nowego. Nie ma wątpliwości, iż przy ujściu tej rzeczki znajduje się człowiek. I nie Negoro, bo pies ujadałby wtedy zajadlej. Trzeba będzie pójść za nim.
- Hej!... Baty, Akteonie i Herkulesie - zawołał głośno, zwracając się w stronę groty - weźcie broń, mnie również podajcie karabin i chodźcie za mną.
Dick podszedł jeszcze do groty, aby powiedzieć pani Weldon, z jakiego powodu odchodzi, a następnie na czele swego oddziału pospieszył ku rzece, kierując się głosem Dinga. Gdy doszli, ujrzeli brytana ze zjeżoną sierścią, szczekającego bezustannie bez specjalnej jednak nienawiści. W odległości kilkudziesięciu kroków stał jakiś człowiek, Europejczyk, lecz niepodobny zupełnie do Portugalczyka. Dick zaczął przypatrywać się nieznajomemu. Stał on nieruchomo, przestraszony nieco, a nawet mocno zdziwiony widokiem przybyłych. W ręku miał broń gotową do strzału. Gdy jednak usłyszał przyjazne okrzyki Dicka i Murzynów, zarzucił broń na ramię i również przesłał kapeluszem znak powitania.
Był to mężczyzna lat około czterdziestu, mocno opalony, na jego pełnej twarzy nie było ani jednej zmarszczki. Potężna łysina wskazywała, iż był to człowiek w sile wieku. Poza tym jego postać charakteryzowała się siłą i zręcznością. Z rudawych włosów Dick wywnioskował, iż był to prawdopodobnie Anglik lub Amerykanin.
Gdy nieznajomy zbliżył się do Dicka, przemówił pierwszy po angielsku z niezwykle przyjaznym uśmiechem:
- Pozdrawiam was na amerykańskiej ziemi i mam nadzieję, że jesteście Amerykanami?
- Tak jest, urodziliśmy się w Ameryce - odpowiedział Dick.
- Jesteście zapewne mieszkańcami Ameryki Południowej? - pytał dalej nieznajomy uprzejmym tonem, jakby przepraszając za swą ciekawość.
- Nie, panie, jesteśmy obywatelami Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej - odpowiedział chłopiec. - Nazywam się Richard Sand i pochodzę z Nowego Jorku.
Nieznajomy ucieszył się z tej odpowiedzi i serdecznie wyciągnął dłoń, którą Dick przyjął grzecznie, lecz bez wylewności.
- Muszę przyznać, iż jest to dla mnie niezwykle miłe spotkanie. Któż mógłby się spodziewać znaleźć rodaka w takiej pustyni! Zechciej mi opowiedzieć, mój młody przyjacielu, co za niezwykłe losy sprowadzić cię mogły te pustkowia?
W tejże chwili ku rozmawiającym zbliżyła się pani Weldon, na widok której nieznajomy z galanterią zdjął kapelusz, składając przybyłej głęboki ukłon.
- Statek nasz rozbił się o nadbrzeżne skały i byliśmy zmuszeni do wylądowania na tym pustynnym brzegu.
Na twarzy nieznajomego odbiły się wyraźnie uczucia bólu i współczucia, zaś jego wzrok pobiegł w dal, ku morskiemu brzegowi, jakby pragnął zobaczyć ślady katastrofy, o której przed chwilą się dowiedział.
Młoda kobieta domyśliła się znaczenia tego spojrzenia i odpowiedziała nań ze smutnym uśmiechem:
- Niestety, po naszym statku nie ma już śladu. Dzisiejszej nocy fale przypływu rozniosły jego szczątki. Wybrzeża tej krainy okazały się dla nas bardzo niegościnne.
- Jej nazwę próżno staramy się odgadnąć - wtrącił zręcznie do rozmowy pytanie Dick Sand.
Nieznajomy ze zdziwieniem spojrzał na młodzieńca.
- Jesteście państwo na wybrzeżach Ameryki Południowej. Jak mogliście nie wiedzieć o tym?
- Że jesteśmy w Ameryce, wiedzieliśmy sami - odpowiedział z małą urazą w głosie Dick - przypuszczaliśmy nawet, że burza wyrzuciła nas na brzegi Peru... Czy tak jest istotnie?
- Niezupełnie, mój młody przyjacielu. Peru znajduje się nieco bardziej na północ. Znajdujecie się w Boliwii.
- Czy to możliwe? - zawołał Dick ze zdziwieniem.
- A nawet w południowej Boliwii - spokojnym głosem uzupełnił daną informację nieznajomy - w pobliżu Chile.
- W takim razie jak się nazywa ta zatoka? - zapytał Dick, ręką wskazując na morze.
- Nie potrafię ci odpowiedzieć, mój młody przyjacielu, a to z t ej przyczyny, że po raz pierwszy jestem nad brzegami morza w tej okolicy, aczkolwiek środek kraju znam dosyć dobrze.
Dick z uwagą zaczął rozmyślać nad słowami nieznajomego. Zgadzał y się one w gruncie rzeczy z jego obliczeniami. Zamiast pod 27 lub 35 stopniem szerokości, znajdowali się pod 25.
Drobna to była omyłka. Wątpić w prawdę słów obcego mężczyzny nie było najmniejszej przyczyny, tym bardziej, iż tłumaczyły one w sposób oczywisty pustynność wybrzeża. Boliwia w ogóle jest krajem bardzo słabo zaludnionym, na południu zwłaszcza, z powodu swego bardzo niezdrowego klimatu, a także dzięki niedostępności swych brzegów, usianych rafami i skałami.
Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.
|