HAWAJE
19:42
CHICAGO
23:42
SANTIAGO
02:42
DUBLIN
05:42
KRAKÓW
06:42
BANGKOK
12:42
MELBOURNE
16:42
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką » 5TPBnA; Rozdział XXIV
5TPBnA; Rozdział XXIV

Juliusz Verne


Nazajutrz niebo znów było jasne, w atmosferze panował ten sam spokój. "Victoria" wzniosła się do wysokości 500 stóp, ale nie można było zauważyć zmiany miejsca na zachodzie.
- Znajdujemy się w pośrodku pustyni - oznajmił doktór. - Nieprzejrzana równina piaszczysta!...


Co za dziwny widok! Jak różnorodnie przyroda rozdzieliła swe dary! Dlaczego tam, owa bogata roślinność, a tu, ta nadzwyczajna pustka. Obydwa miejsca znajdują się pod jedną szerokością, pod tymi samymi promieniami słonecznemi!
- To "dlaczego" mało mnie zajmuje - odpowiedział Kennedy. - Cóż mnie obchodzi przyczyna, chodzi głównie o sam fakt.
- Trzeba trochę rozmyślać kochany Dicku, przecież to nie szkodzi.
- W samej rzeczy, mamy potemu czasu dosyć, nie widzę, abyśmy się posuwali, wiatr zasnął.
- Nie potrwa to zbyt długo - rzekł Joe - zdaje mi się, że zauważyłem parę chmur tam na wschodzie.
- W istocie! - Joe ma słuszność - powiedział doktór.
- Prawdziwa chmura z silnym deszczem i porządnym wiatrem - dodał Kennedy -przydałaby się nam wielce.
- Zobaczymy, Dicku, co będzie, zobaczymy.
- Mamy dziś piątek, a piątkowi zwykle nie dowierzam - rzekł Joe.
- Może tym razem uprzedzenie twoje się nie sprawdzi.
- Pragnąłbym tego bardzo, panie Fergusson - rzekł Joe, ocierając sobie pot z czoła. - Ciepło, rzecz dobra, zwłaszcza w zimie, ale nadmiar jego w lecie wcale niepożądany.
- Czy nie obawiasz się działania tego ciepła na nasz balon? - zapytał Kennedy.
- Nie, osłona gutaperkowa wytrzymałaby wyższą jeszcze temperaturę.
- Chmura! chmura! - zawołał Joe, którego bystry wzrok mógł iść w zawody z najlepszą lunetą.
W istocie można było teraz zauważyć wyraźnie chmurę, roztaczającą się powoli na horyzoncie.
- Z tej pojedyńczej chmury deszczu nie będzie - rzekł doktór - kształty jej są bezzmienne.
- A możebyśmy się do tej chmury wznieśli?
- Obawiam się, że nic to nie pomoże, przytem stracimy wiele gazu, a tem samem wody. W naszem jednak położeniu wszystkiego powinniśmy próbować, a zatem wzniesiemy się.

Po rozszerzeniu płomienia w dmuchawce powstało straszne gorąco i niebawem balon wzniósł się w górę. Na wysokości 1200 stóp od ziemi natrafiono na chmurę, otoczoną gęstą mgłą. Nie uczuwano najmniejszego wiatru, "Victoria" nieco prędzej szybowała; była to jedyna korzyść z tej próby.

Około godziny 4-tej zdawało się Joemu, że zauważył jakiś przedmiot unoszący się na piaszczystej równinie i niebawem stanowczo zapewniał, że widzi dwie palmy.
- Palmy! - zawołał Fergusson - a więc tam musi być źródło, studnia!
Wziął lunetę celem przekonania się, czy Joe mówił prawdę.
- Nakoniec woda! woda! - zawołał - jesteśmy ocaleni, osiągniemy zamierzony cel!...
- A teraz, panie doktorze, czyby nie było właściwem napić się? Umieram z pragnienia.
- Tak, mój chłopcze, pijmy!
Nikt nie dał się prosić i wypito całą kwartę.
- Ach, jak ta woda dobrze robi - mówił z zadowoleniem Joe - nawet najlepszy porter nigdy mi tak nie smakował.

O godzinie 6-tej unosiła się "Victoria" ponad drzewami palmowemi, były to dwa wyschnięte szkielety drzewne bez liści. Fergusson, ujrzawszy te drzewa, przestraszył się. Pod nimi zauważono miejsce przysypane kamieniami, gdzie niegdyś była studnia, ale obecnie ani kropli wody. Serce doktora ścisnęło się na ten widok. Chciał on właśnie oznajmić swe obawy towarzyszom, gdy uwagę jego zwróciły głośne okrzyki tychże. Niedaleko na zachodzie zauważono rozrzucone członki ludzkie; szkielety otaczały źródło, widocznie do tego miejsca doszła karawana; słabsi padli na piasku, silniejsi, doszedłszy do upragnionej studni, znaleźli tu swą śmierć. Podróżni spoglądali na siebie milcząco.

- Nie wysiadajmy tu - prosił Kennedy - uciekajmy od tego strasznego widoku, nie znajdziemy tu ani kropli wody.
- Nie, Dicku, musimy się o tem dokładnie przekonać i możemy tu przenocować tak dobrze, jak gdzieindziej. Zbadajmy studnię do dna, było tu kiedyś źródło, może więc odkryjemy jakąś resztkę wody.

Podróżni wylądowali, Joe i Kennedy, wychodząc z łodzi, wsypali odpowiadającą ich wadze ilość piasku i pośpieszyli do studni. Zdawała się ona od wielu lat wyschniętą, nigdzie śladu wilgoci. Poszukiwania okazały się daremnemi.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką
WARTO ZOBACZYĆ

Gran Canaria: Hiszpański mikrokontynent
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

PE 1; Kolonialna Lima
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl