HAWAJE
00:47
CHICAGO
04:47
SANTIAGO
07:47
DUBLIN
10:47
KRAKÓW
11:47
BANGKOK
17:47
MELBOURNE
21:47
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 66; Ayrton czy Beb – Joyce?
DkG 66; Ayrton czy Beb – Joyce?

Juliusz Verne


Ukazał się Ayrton i pewnym krokiem przeszedł pokład. Twarz jego nie zdradzała ani junactwa, ani też pokory. Wzrok miał pochmurny, zacisnął zęby i pięści. Stanąwszy przed Glenarvanem, skrzyżował ręce i spokojnie, w milczeniu, czekał na zapytanie.
- Ayrtonie - odezwał się Glenarvan - i otóż my i ty znaleźliśmy się na tym samym Duncanie, któregoś chciał oddać w ręce złoczyńców Ben- Joycea!


Na te słowa wargi kwatermistrza lekko drgnęły, rumieniec przebiegł po nieruchomej jego twarzy - rumieniec nie wyrzutu sumienia, ale wstydu z niepowodzenia. Na tym statku, gdzie chciał rozkazywać, pozostawał jako więzień i los jego miał się wnet rozstrzygnąć. A jednak nie odpowiedział ani słowa. Glenarvan czekał cierpliwie, ale na próżno, bo Ayrton postanowił milczeć.
- Mówże, Ayrtonie, co masz do powiedzenia - nalegał Glenarvan.

Ayrton wahał się przez chwilę, zmarszczył czoło i nareszcie odezwał się tonem spokojnym.
- Nie mam nic do powiedzenia, milordzie. Głupstwo zrobiłem, dawszy się złapać! Rób ze mną, co ci się spodoba.

Wymówiwszy te słowa, kwatermistrz zwrócił oczy na rozciągający się blisko ląd i udawał głęboką obojętność na to, co się dzieje obok niego. Zdawało się, że nic go nie obchodzi. Glenarvan postanowił być cierpliwym; zależało mu na tem, aby w sprawie Henryka Granta i Britannji, dowiedzieć się szczegółów z tajemniczego życia Ayrtona. Zaczął więc badanie niezmiernie łagodnym głosem, nakazując spokój gwałtownie burzącemu się sercu.
- Sądzę, że odpowiesz na niektóre pytania, jakie pragnę ci zadać - mówił Glenarvan - a przede wszystkiem, jak cię mam nazywać: Ayrton czy Ben- Joyce, i czy byłeś lub nie byłeś kwatermistrzem na statku Britannji?

Ayrton, głuchy na pytania, spokojnie przyglądał się brzegom. Glenarvan, wrąc cały, ciągnął dalej badanie.
- Czy powiesz mi, dlaczego opuściłeś Britannję i znajdowałeś się w Australji.

Taż sama cisza i obojętność.
- Zważ, Ayrtonie, że powinieneś mówić we własnym interesie. Tylko szczerość zupełna może poprawić twą sprawę. Pytam po raz ostatni: czy odpowiesz na moje pytania?

Ayrton obrócił głowę i spojrzał w oczy Glenarvanowi.
- Nie mam nic do powiedzenia. To rzecz sądu nie moja, żeby mi co dowiódł.
- O dowody łatwo! - rzekł Glenarvan.
- Łatwo, milordzie? - odezwał się szyderczo Ayrton. - Sądzę, że się łudzisz.

Zaręczam, że najlepszy z sędziów z Temple- Baru miałby kłopot ze mną! Kto wyjaśni, jak znalazłem się w Australji, gdy niema tam kapitana Granta? Kto dowiedzie, że jestem ów tak zwany przez policję Ben- Joyse, gdy mnie nigdy nie mieli w ręku, a wszyscy moi towarzysze są wolni? Kto odkryje na moją niekorzyść, oprócz pana, nie już zbrodnię, ale choćby jaki czyn naganny? Kto dowiedzie, żem chciał opanować okręt i oddać go w ręce zbrodniarzy? Nikt, rozważ, milordzie, nikt. Macie tylko podejrzenia, a tu trzeba pewników, by skazać człowieka; tych wam właśnie brakuje. Dopóki mi inaczej nie dowiedziecie, jestem Ayrtonem, kwatermistrzem statku Britannia.

Mówiąc to, zapalił się nieco, lecz prędko wrócił do zwykłej obojętności; przekonany był, że to, co powiedział, zakończy badania. Ale Glenarvan odezwał się temi słowy:
- Ayrtonie; nie mam zamiaru wytaczać ci sprawy, to nie należy do mnie. Określmy jasno nasze wzajemne stosunki. Ja nie chcę nic wiedzieć takiego, co by cię kompromitowało: to rzecz sądu. Wiesz jednak, co pragnę wiedzieć, a ty jednem słowem możesz mnie naprowadzić na ślad utracony. I cóż? Powiesz?

Ayrton poruszył głową przecząco.
- Powiesz mi, gdzie jest kapitan Grant? - pytał Glenarvan.
- Nie powiem, milordzie - odpowiedział Ayrton.
- To wskażesz przynajmniej, gdzie rozbił się statek?
- Także nie.
- Ayrtonie - ciągnął Glenarvan teraz głosem prawie błagalnym - jeżeli wiesz, gdzie jest Henryk Grant, to powiedz to przynajmniej jego biednym dzieciom, które czekają na jedno słowo twoje?

Ayrton zawahał się, ściągnęły mu się muskuły twarzy i wymruczał cicho:
- Nie mogę.

I w tejże chwili, jakby wyrzucając sobie chwilę słabości, dodał gwałtownie.
- Nie, nic nie powiem! Jeżeli pan chcesz, to możesz mnie kazać powiesić.
- Powiesić! - krzyknął Glenarvan, uniesiony gniewem. Pohamowawszy jednak gniew, dodał głosem poważnym:
- Ayrtonie, tutaj niema ani sędziów, ani oprawców; na pierwszym przystanku oddamy cię w ręce władzy angielskiej.
- Właśnie tego tylko pragnę! - odpowiedział badany.

I powrócił spokojnie do kajuty, służącej mu za więzienie. U drzwi pozostawiono na straży dwu majtków, by zważali na najmniejsze poruszenie więźnia. Wszyscy obecni tej scenie rozeszli się oburzeni i zrozpaczeni. Cóż mieli czynić, gdy wysilenia Glenarvana rozbiły się o upór Ayrtona? Chyba wrócić do zamiaru powziętego w Eden i udać się do Europy, choćby przyszło rozpocząć na nowo wyprawę, dokonywaną z takiem dotąd niepowodzeniem. Na teraz jednak ślad Britannji zdawał się niepowrotnie stracony, a dokument nie nadawał się do żadnego nowego tłumaczenia. Na trzydziestym siódmym równoleżniku nie było już innego kraju i nie pozostawało nic, jak wrócić.

Glenarvan, porozumiawszy się z przyjaciółmi, zaczął z Johnem rozważać kwestję powrotu. John przejrzał zapasy. Węgla było co najmniej na jakie dwa tygodnie, a zatem należało się zaopatrzyć w paliwo w najbliższym porcie. John proponował Glenarvanowi, by zarzucić kotwicę w zatoce Talcahuano, tej samej, w której już raz zaopatrywał się Duncan, nim się puścił w swą okrężną podróż. Droga wypadała prosto, jak strzelił, wzdłuż trzydziestego siódmego stopnia. Po czem statek, zaopatrzony dostatecznie, udałby się ku południowi, opływając przylądek Horn, i przez Atlantyk wróciłby do Szkocji...

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Wielka Rafa Koralowa NP
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

BOL 7: Na dachu Boliwii - Sajama 6542 m n.p.m. zdobyta
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl