HAWAJE
00:14
CHICAGO
04:14
SANTIAGO
07:14
DUBLIN
10:14
KRAKÓW
11:14
BANGKOK
17:14
MELBOURNE
21:14
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką » 5TPBnA; Rozdział XIX
5TPBnA; Rozdział XIX

Juliusz Verne


Wiatr dął silnie i nieregularnie, "Victoria" formalnie lawirowała w powietrzu, rzucana to na północ, to na południe, nie mogąc natrafić na stały prąd powietrzny.
- Jedziemy bardzo szybko, ale nie posuwamy się - rzekł Kennedy, spoglądając na bezustanne chwianie się igły magnetycznej.


- "Victoria" posuwa się z szybkością 18 mil na godzinę - rzekł Fergusson. - Spojrzyjcie na dół, a przekonacie się, jak szybko usuwa się to pole z pod nóg naszych. Las ten wygląda, jakby się chciał na nas rzucić.
- Las ten już wytrzebiony - zauważył strzelec.
- A z tego lasu powstała wieś - dodał Joe. - Zdaje mi się, że rozpoznaję parę zdziwionych negrów.
- Jest to bardzo naturalne - objaśnił doktór - francuscy wieśniacy, ujrzawszy po raz pierwszy balon, strzelali doń, uważając go za zjawisko powietrzne, negrzy sudańscy mają więc zupełne prawo wyrażać swój podziw.
- Chciałbym z nich zażartować - powiedział Joe, podczas gdy "Victoria" unosiła się na wysokości 100 stóp ponad wsią.
- Za pozwoleniem pańskiem, panie doktorze, rzuciłbym im pustą flaszkę, jeżeli się w drodze nie potłucze, będą ją czcili, jeżeli zaś ulegnie stłuczeniu, zrobią sobie z kawałków amulety.

Rzekłszy to, wyrzucił flaszkę, która rozleciała się w tysiące kawałków; tuziemcy wydali przeraźliwy okrzyk, rzucając się bezładnie do swoich namiotów.
Niebawem musiała "Victoria" wznieść się wyżej, gdyż na drodze napotkano las z drzewami wysokości 300 stóp, rodzaj stuletnich bananów.
- Prześliczne drzewa! - zawołał Kennedy - nic piękniejszego nie widziałem. - Patrzaj Samuelu!
- Wysokość tych bananów jest w istocie zadziwiającą, lecz w lasach nowego świata są jeszcze wyższe.
Podczas gdy rozmawiano o wysokości rozmaitych drzew, las ustąpił miejsca zbiorowisku chat, pośród których Joe zauważył ogromne drzewo i zawołał w zapale:
- Jeżeli to drzewo od 4000 lat wydaje takie owoce, to niema mu czego zazdrościć i wskazał na olbrzymi sykomor, którego pień zasłaniał członki ludzkie.
Kwiecie, o którem mówił Joe, były świeżo obcięte głowy ludzkie.
- Drzewo wojenne kanibalów - powiedział doktór; - Indyanie zdejmują tylko czerepy, Afrykanie zaś całe głowy.
- Widocznie rzecz mody - zauważył Joe.

Z horyzontu tymczasem znikła wieś z obciętemi głowami; druga nieco dalej, niemniej wstrętny przedstawiała widok, na wpół strawione trupy, oszpecone szkielety i rozproszone członki, pozostawione zostały na pożarcie hyenom i szakalom.
- Są to ciała złoczyńców, rzuca się tu ich tak samo, jak w Abysinii na pożarcie dzikim zwierzętom. W okolicach południowej Afryki - mówił dalej doktór - złoczyńców zamykają w chatach, które podpalają. Joe w tej chwili zauważył swym bystrym wzrokiem stado mięsożernych ptaków.
- Są to orły - objaśnił Kennedy. - Pyszne ptaki, których szybkość lotu równa się naszemu.
- Niech nas Bóg strzeże przed ich napaścią - rzekł doktór - obawiać się ich trzeba więcej niż dzikich zwierząt i barbarzyńskich plemion!
- Eh - ironicznie odezwał się strzelec - zaraz je wystrzałem rozegnam.
- Nie wątpię w celność twoich strzałów, lecz w tym wypadku wolałbym nie robić z nich użytku; osłona balonu nie wytrzymałaby uderzeń ich dziobów. Spodziewam się wszakże, że maszyna raczej odstręczy, niż pociągnie te straszne ptaki.

Była godzina 12-ta, "Victoria" od pewnego czasu miarkowała swą szybkość i znajdowała się niezbyt wysoko od ziemi. Nagle podróżni usłyszeli krzyki i gwizdanie, spojrzeli na dół i oczom ich przedstawiło się straszne widowisko.

Dwa plemiona toczyły zawzięty bój; strzały biegły w różnych kierunkach. Zapalczywi wojownicy, których było przeszło 600, nie zauważyli "Victoryi". Większość, we krwi brocząca, przedstawiała obrzydliwy widok. Za ukazaniem się balonu walkę na chwilę przerwano, krzyki wzmogły się. Kilka strzałów puszczono w kierunku łodzi.
- Usuńmy się stąd - wołał doktór - na takie niebezpieczeństwo nie powinniśmy się narażać. - Walka rozpoczęła się na nowo, jak tylko jeden z nieprzyjaciół padł na ziemię, przeciwnik obcinał mu głowę. Kobiety, znajdujące się wśród walczących, zbierały zakrwawione głowy i gromadziły je po obu stronach pola walki, często staczając z sobą bójkę o te obrzydliwe trofea.
- Straszna scena! - wołał Kennedy - gdyby jednak wojownicy nosili mundury, nie znalezionoby w czynnościach ich nic nadzwyczajnego.
- Miałbym ogromna ochotę pośredniczenia w tej walce - dodał strzelec, biorąc karabin do ręki.
- Nie pozwalam - rzekł doktór - troszczmy się o nasze własne sprawy! Czy wiesz, która strona ma słuszność, że chcesz odegrać rolę rozjemcy? Lepiej zrobimy, gdy usuniemy się jaknajprędzej z tego miejsca.

Jeden z przywódców dzikich odznaczał się atletyczna postawą i herkulesową siłą. Jedną ręką rzucił dzidę pomiędzy nieprzyjaciół, a druga rąbał wokoło toporem. W tej chwili właśnie rzucił się na jednego z rannych i silnem uderzeniem topora odrąbał mu rękę, podniósł ją do ust i zaczął zajadać.
- Ha! - zawołał Kennedy - obrzydliwa bestya, nie wytrzymam dłużej!
I wojownik, ugodzony strzałem strzelca w czoło, padł na ziemię.
Zdarzenie to wywołało wśród wojowników podziw i zdumienie; po kilku sekundach połowa walczących opuściła pole bitwy.
- Szukajmy wyżej prądu, który nas stąd uniesie - rzekł doktór - widowisko to sprawia mi obrzydzenie.

"Victoria" uniosła się, przeraźliwe krzyki hordy towarzyszyły jej jeszcze przez parę chwil, ale niebawem balon oddalił się od pobojowiska w kierunku południowym.

Ukazały się teraz liczne strumienie, płynące na wschód, niewątpliwie były to dopływy jeziora Nu, lub rzeki Gazelli, o której podróżnik Lejean głosił takie zadziwiające wieści.

Przy nastaniu nocy "Victoria", przejechawszy 150 mil, zarzuciła kotwicę pod 27° długości i 4°20` północnej szerokości.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką
WARTO ZOBACZYĆ

Egipt: ryby z rafy koralowej II
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

WIK 6: Morze i morskie wody wewnętrzne
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl