HAWAJE
02:28
CHICAGO
06:28
SANTIAGO
09:28
DUBLIN
12:28
KRAKÓW
13:28
BANGKOK
19:28
MELBOURNE
23:28
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalności czy efektywności publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ¦wiatPodróży.pl » Autostopem w ¶wiat » AW¦ 20; 6`2000; Brazylia
AW¦ 20; 6`2000; Brazylia



1 czerwiec 2000
Nocleg pod daszkiem opuszczonej, od dawna juz nieuzywanej stacyjki kolejowej na obrzezach przyjemnego Piripiri. Rano wspaniale owocowe zakupy na obszernym, kolorowym targu. Jest tu tak goraco, ze nie ma sie ochoty na nic cieplego, gotowanego, wiec od jakiegos czasu w ogole nie uzywamy naszej kuchenki i lecimy glownie na owocach. Super swieze, dojrzale i tanie ananasy, papaje, melony.


Pijemy rewelacyjny sok ze schlodzonych, zielonych kokosow, sprzedawanych wszedzie przy drodze, taniej niz butelkowana woda. Jesli o stopa chodzi, to niestety troche gorzej niz z jedzeniem. Posuwalismy sie caly dzien powoli, z mozolem, po kawalku i z dlugimi czekaniami. Az w koncu pod wieczor, gdy zaczelo sie juz zciemniac, a my rozgladajac sie za miejscem na nocleg, wystawilismy po raz ostatni kciuki, zatrzymal sie nam chlopak jadacy juz prosto do Fortaleza. Kilka godzin drogi i w koncu wieczorem wysadzil nas w samym centrum, na starowce, tuz przy plazy.

2 czerwiec 2000
Przed poludniem - Fortaleza. Obudzilismy sie w miejscu z rewelacyjnym widokiem na miasto, ktore Chopin znalazl nam wczoraj wieczorem na nocleg - pod koniec pomostu-mola z kamieni i ziemi wychodzacego z pareset metrow w morze. Spokojna noc w samym centrum miasta, a z dala od ludzi, samochodow i ulic. Z szumem fal tylko, po obu stronach. Rano kapiel w czystej, cieplej wodzie Atlantyku. Potem przejscie ulicami miasta. Starowka niezle odnowiona, tylko posrod kamienic wyrastaja jakies kosmiczne centra handlowe, kina, muzea, planetarium. Na targu z rekodzielem i lokalnymi produktami dla turystow kupilismy sobie orzechow cashew i suszonych owocow "caju" (ten region to najwiekszy producent tych dziwnie smakujacych owockow, niestety nie trafilismy na sezon, wiec sa tylko suszone). I powoli ruszylismy dalej.
Najbardziej niesamowita rzecza w tej podrozy jest to, ze miejsca, ktore w ogole dla nas nie istnialy, nagle staja sie nasza rzeczywistoscia. I ze mozna wieczorem znalezc sie w miejscu, o ktorym wczesniej nie mialo sie pojecia, a zobaczylo sie rano na przypadkowej pocztowce. W taki wlasnie sposob znalezlismy sie w Morro Branco. Wsrod wielu kiczowatych plazowych pocztowek dzis rano w sklepiku w Fortaleza, zauwazylam te jedna z niesamowitymi czerwonymi formacjami nad woda. I teraz tu wlasnie jestesmy. Tylko obejrzymy wszystko jutro, bo juz sie sciemnilo. Ominelismy restauracyjki i hoteliki na brzegu, i poszlismy w gore, gdzie znalezlismy sobie daszek na noc, wsrod czerwonych piaskowych skal.

3 czerwiec 2000
Tego co tu dzis zobaczylismy nie potrafie opisac slowami. Dlatego napstrykalismy (ja swoim nowym, Chopin swoim cyfrowym) cala mase zdjec, choc wiem, ze i fotografia tego nie odda. Pol dnia lazilismy wsrod przedziwnych, kolorowych formacji. Najpierw ogladajac z gory, potem wawozik z labiryntow doprowadzil nas na plaze, gdzie dalej kilometrami ciagnely sie przedziwne klify w kolorach od bialego poprzez szarosci, kolory piaskowe i czerwone, az do czarnego. Natura jest niezrownana. W wielu miejscach ze skalnej sciany saczyla sie powoli woda, a w niektorych spadala mocnym strumieniem na plaze, gdzie dalej mieszala sie z Atlantykiem. Wzielismy taki wspanialy, naturalny prysznic, idealny tez do splukania slonej wody po kapieli w oceanie. Nalazilismy sie do syta i wypiwszy po schlodzonym kokosie powoli ruszylismy na droge. Daleko dzis nie zajechalismy, wieczorem znowu trafilsmy na plaze. Tym razem bardziej turystyczna, ktorej rozowe wydmy opisuje przewodnik "Lonely Planet". Wydmy te jednak chowaja sie przy tym, co widzielismy rano.

4 czerwiec 2000
Nocleg na plazy w Canoa Cebrada. Ananas na sniadanie i teraz znowu na drodze. W upale. Od godziny juz stoimy (ja siedze oparta o plecak i pisze) i nic sie nie chce zatrzymac. A tak niedaleko juz chyba do Natal, pare godzin tylko, gdzie skontaktowalismy sie z dziewczyna z Servasu.
Nasze czekanie zostalo wynagrodzone. Kierowca tej ciezarowki normalnie dla nikogo sie nie zatrzymuje, ma zabronione przez firme. Zobaczywszy nas zrobil jednak wyjatek. Potrzebowal miec kogos do pogadania, a raczej do sluchania. Nie przeszkadzalo mu, ze rozumielismy niewielka tylko czesc jego monologow. Robiac dwa razy w tygodniu tysiace kilometrow ta sama trasa (Recife - Fortaleza - Recife) najwspanialsze widoki przestaja robic wrazenie i ciezko jak nie ma do kogo ust otworzyc. Czlowiek tak zachwycony byl naszym towarzystwem, ze zatrzymywal sie pare razy przy przydroznych stoiskach z owocami, kokosami, orzeszkami, kukurydza. Po calodniowej prawie jezdzie wysiedlismy nie tylko objedzeni, ale i obladowani podarowanymi dobrociami.

5 czerwiec 2000
Natal. Nasza mloda serwasowa gospodyni z rodzinka mieszka w Ponta Negra, kawalek od Natal, tuz przy plazy. Brazylia to kraj super wspanialych plaz. Przeszlismy sie wzdluz przejrzystego oceanu w strone centrum. W miescie, w centrum turystycznym z rekodzielem i pamiatkami magik-iluzjonista zamienil moje okulary w zegarek (na szczescie potem odmienil z powrotem, bo po co mi zegarek) oraz podarowal mi trzy pileczki, gdy zobaczyl, ze potrafie zonglowac. Potem na targu ulicznym w starej czesci miasta nie moglismy sie powstrzymac przed obkupieniem sie znowu owocami, bo dawno juz nie widzielismy tak tanich hawajskich papajek, ananasow, winogron. Poza tym polazilismy waskimi uliczkami biednych, glownie czarnych dzielnic starego miasta, gdzie mezczyzni na lawce graja w domino, bosi chlopcy biegaja za pilka, a siedzaca na progu domu mloda dziewczyna karmi piersia czarniutkie niemowle.

6 czerwiec 2000
Krotki pobyt w Natal i dalej w droge. Znowu wszystko samo sie uklada. Nie moglismy mimo wielu wysilkow wczoraj, ani dzisiaj w nocy skontaktowac sie z zadnym servasowym hostem w Recife, ani okolicach. Myslelismy, ze dotarcie tu zajmie nam ze dwa dni. A tu mila niespodzianka - bezposredni stop, z sympatycznym mlodym gosciem mowiacym plynnie po angielsku prosto do Recife. Najpierw do jego biura, gdzie zaproponowal nam skorzystanie z internetu, potem do jego mieszkanka. Mamy szczescie, ze znowu dach nad glowa, bo pada ulewny deszcz.

7 czerwiec 2000
Paulo jest managerem firmy rozprowadzajacej japonskie maszyny do szycia. Ma przyjemne biuro w centrum miasta, a w domu (45 minut od centrum) mloda zone w piatym miesiacu ciazy z ich coreczka Beatrice. Spedzilismy wiekszosc dnia chodzac uliczkami starowki Recife w na zmiane raz slabiej, raz mocniej padajacym deszczu.

8 czerwiec 2000
Juz trzeci dzien nie przestaje padac. Miasto nie bardzo jest na to przygotowane. Niektore ulice pozamienialy sie w potoki. Paulo zawiozl nas dzis i wysadzil w Olinda, kolonialnym miasteczku kilka kilometrow od Recife. Waskie uliczki, ozdobne kamieniczki, masa kosciolow. Atmosfere psul tylko nieustajacy deszcz.

9 czerwiec 2000
Na szczescie w dniu, w ktorym opuszczamy Recife przestalo padac, wiec nie mokniemy czekajac na stopa. Paulo wywiozl nas na nasza droge BR 101, poza miasto i powoli ruszylismy na poludnie. Powoli, droga poprzez ciagnace sie az po horyzont pola z kukurydza i trzcina cukrowa, prosto do Maceio, stolicy kolejnego stanu. Kierowca naszej ciezarowki zostawil nas na pol godziny na stacji benzynwej i postoju ciezarowek, aby sie rozladowac, po czym przyjechal po nas i zabral nas do siebie do domu na noc. Czekajac na niego mielismy okazje poznac cztery mlode, pracujace tam "TIR-owki" - prostytutki. Dziewczyny same do nas podeszly, zagadaly, wypytywaly o nasza podroz, poopowiadaly troche o sobie. Najbardziej wygadana z nich, 20-letnia, calkiem ladna, gdyby nie przesadny makijaz i brak przedniego zeba, okazuje sie, ze ma juz trojke dzieci, a z pozostalych dziewczyn dwie to jej siostry, a trzecia kuzynka.

10 czerwiec 2000
Noc w prostym i skromnym domu naszego kierowcy z zona i trojka dziewczynek. Chopin prowadzil z nim dluga rozmowe w nocy na religijno-buddyjskie tematy. Po portugalsku! Rano autobus do centrum. Maceio, majace wedlug "Lonely Planet" oferowac nieustajace slonce i plaze, przywitalo nas deszczem. Z plazy wiec nie skorzystalismy, a ze poza tym niewiele tu wiecej ciekawego, ruszylismy dalej. Za stopem raz lepiej, raz gorzej: "Lapac stopa to nie znaczy zawsze to samo. Mozna zlapac od razu, mozna czekac bez granic." - wedlug wiecznie podspiewujacego Chopina. Raz po godzinie czekania pare kilometrow lokalna, powolna ciezarowka. Raz kilkaset kilometrow szybkomknacym osobowym z klimatyzacja. Tak wlasnie dotarlismy wieczorem do Aracaju, dosc nowoczesnego, zadbanego miasta.

11 czerwiec 2000
Co za noc! Nocleg okazal sie niewypalem. Ani dach nad molem, na ktorym sie rozlozylismy, ani nasza zielona plachta nie ochronily nas przed zacinajacym ze wszystkich stron deszczem. Kiedy woda podeszla pod karimaty i plecaki, trzeba sie bylo zwijac. Pospiesznie, w nieustajacym deszczu zwinelismy polmokre spiwory i reszte rzeczy, i ruszylismy na poszukiwanie kawalka suchego miejsca. Karta z naszego banku otworzyla nam drzwi do suchego, przyjemnego pomieszczenia z bankomatami, z ktorych w srodku nocy malo kto korzysta, tak ze mielismy cale pomieszczenie dla siebie. Udalo nam sie z grubsza przesuszyc rzeczy i nawet troche zdrzemnac. Az do switu, kiedy to w koncu przestalo padac, i kiedy obudzeni przez straznika zwinelismy sie, i ziewajac poszlismy w strone targu, kupujac sobie na dzien dobry swiezowyciskany sok z trzciny cukrowej.
Targ wynagrodzil nam cierpienia maloprzespanej nocy. Olbrzymia, niezle zorganizowana, dwupietrowa hala z nieskonczonoscia kolorow, ksztaltow, zapachow i smakow. Uczta dla smakosza i dla fotografa. Oprocz slodkich hawajskich papajek kupilismy kilka roznych lokalnych przysmakow, placki z tapioki i kokosa oraz inne, ciezkie do opisania rzeczy. Jeszcze ananasa i gotowane orzeszki ziemne na droge, no i w droge. W strone Salvadoru.
Trzysta iles tam kilometrow, jak na ten kraj to odleglosc niewielka. Autobusy miejskie dowiozly nas do autostrady. Bylam pewna, ze to tylko kwestia zlapania odpowiedniego stopa, pare godzin i wieczorem bedziemy juz w slynnym Salvadorze. Okazalo sie, ze jedynym stopem, jakiego udalo nam sie dzis zatrzymac, byl... kon. Z dwukolowym malym wozkiem, ktory ledwo pomiescil nasze plecaki i nas. Podwiozl nas kawalek, do rozdroza. Tam, juz na prostej drodze do Salvadoru, na prozno przez pare godzin wystawialismy kciuki, troche stojac, troche idac przed siebie. Samochody i ciezarowki tylko smigaly. Po poludniu dotarlismy do "posto", czyli stacji benzynowej z restauracja, kibelkami, prysznicami, dachami dla nocujacych ciezarowek. Zaczelo sie robic pozno. Zdecydowalismy sie wiec wysuszyc tu spiwory na resztce popoludniowego slonca, wziac prysznic, wyspac sie porzadnie i ruszyc dalej z rana. Milo zaskoczyla nas restauracyjka, oprocz standardowego wyboru kilkunastu rodzajow mies miala super bar salatkowy, ryz, makaron, fasolke, wrzywka. Samoobsluga, wszystko bez ograniczen, wersja bezmiesna 2 Reale (1 dolara!). Mielismy uczte.

12 czerwiec 2000
Wczoraj jedynym naszym stopem byl kon, a dzis na sto kilometrow przed Salvadorem zatrzymala sie nam taksowka i zabrala (na stopa, oczywiscie) prosto do historycznego centrum miasta. Po wielu wysilkach udalo nam sie skontaktowac z servasowym hostem i dotrzec wieczorem autobusem do jego dzielnicy, niedaleko oceanu.

13 czerwiec 2000
Salvador w stanie Bahia. Ladne, niestety ostatnio coraz bardziej turystyczne, kolonialne, historycze miasto. Miasto z mocno afrykanskimi wplywami, gdzie potomkowie niewolnikow kultywuja swoje tradycje widoczne w muzyce, tancach, obrzedach religijnych, posilkach. Grube Murzynki w bialych sukniach i bialych czepkach siedza za swoimi ulicznymi stoiskami i sprzedaja przygotowywane na miejscu tradycyjne specjaly, ciezkie do opisania, bo ze skladnikow, ktore u nas nie istnieja. Wiekszosc sklepikow w centrum sprzedaje bebny, birimbao (prosty instrument w ksztalcie luku z zelazna cieciwa) oraz inne instrumenty. Jest tu tez 365 kosciolow, jeden na kazdy dzien roku. Sporo do zobaczenia.

14 czerwiec 2000
Mielismy dzis wieczorem okazje obserwowac trening w jednej z wielu tutejszych szkol "capoeira", sztuki laczacej muzyke bebnow i birimbao, taniec, i walke. Zostaniemy tu przez chwile. Ja chcialabym jeszcze uczestniczyc w afrykanskim kulcie religijnym "Candomble", co nie jest proste, bo ceremonie odbywaja sie w roznych miejscach raz na jakis czas i nie wszedzie wpuszczani sa ludzie z zewnatrz. Ale mam nadzieje, ze nam sie uda.

17 czerwiec 2000
Candomble. Na to wlasnie czekalismy w Salwadorze przez pare dni. Nie wiem nawet, jak nazywa sie wioska, do ktorej pojechalismy autobusem z czarna kobieta, sporo poza miasto. Blotnista drozka zaprowadzila nas do "terreiro" - miejsca, gdzie odbywa sie ceremonia. Prosty, specjalnie przygotowany i udekorowany dom. Z dala slychac juz bebnienie. Przeciskamy sie przez zgromadzony tlumek do wnetrza glownego pomieszczenia. Pod sciana trzy roznej wielkosci bebny, w rogu oltarzyk z rozowymi tortami, slodyczami i innymi przedmiotami. Po srodku kilka grubych Murzynek w obszernych, bialych, ceremonialnych sukniach, czepkach i koralach, tanczacych w rytm bebnow. Zostajemy potraktowani jak honorowi goscie. W ciasnym pomieszczeniu znajduje sie dla nas miejsce, krzesla, szklanaka wody. Tanczace Murzynki sa niesamowite. Wsrod nich jeden mlody mezczyzna we wspanialych szatach - mistrz ceremoni - "Pai de Santo". Niewiele rozumiemy z tego co sie dzieje, a dzieje sie duzo i wszystko jest wizualno-muzyczna uczta. Bebny graja, Murzynki tancza, spiewaja, razem z publicznoscia w jezyku Yuruba. Jedna kobieta wydaje dziwne okrzyki, wpada w trans, niektore prawie mdleja. Potem dalej tanczac znikaja w pomieszczeniu obok - przebieralni, z kotrej wynurzaja sie po chwili w innych kostiumach. Jedna w pol-sukience, w pol-zbroi, z mieczem. Dalej trwa dziwny taniec-spektakl. Przez pol nocy, przy zmiennych transowych rytmach. Potem duzo alkoholu i poczestunek. Z jednej ceremoni zaprowadzeni zostajemy na druga, w innej czesci tej samej miejscowosci. Inne "terreiro", to juz nie czyste, tradycyjne Candomble, tylko jakis odlam. Wieksza sala. Tez bebny, transowe tance, spiewanie. Tylko oprocz grubych Murzynek w ogromnych sukniach sa tez mezczyzni w dlugich, pozlacanych szatach, a potem caly karnawal przebierancow - kilku mezczyzn przebranych za prostytutki. I dalej rytmy, muzyka, tance. Przybylismy tu kolo drugiej w nocy, a ceremonia dopiero sie rozkrecala. Nie wiemy jak dlugo potrwala, bo nie bylismy w stanie wysiedziec do konca. O wczesnych godzinach porannych wrocilismy do domu.

18 czerwiec 2000
Skutek nocnego Candomble byl taki, ze odsypialismy prawie do poludnia, potem czekalismy az przestanie padac i wygrzebalismy sie dopiero po poludniu. W zwiazku z tym uidalo nam sie tylko wydostac poza miasto. Nocujemy jakies pol godziny od Salvadoru, bo jakos strasznie szybko sie sciemnilo, a po ciemku cienkie szanse na stopa. spimy pod daszkiem, za budynkiem policji, tuz przy drodze.

19 czerwiec 2000
Dzis w Chopina urodziny samo zycie i podroz sprawiaja nam prezenty. Dawno juz tak latwo nie lapalo sie stopa. Pierwszy czlowiek zawiozl nas na eksperymentalna plantacje, na ktorej pracuje. Glownie kakao, ale tez cala masa innych, egzotycznych roslin. W Polsce pewnie malo kto wie (my tez przed podroza nie wiedzielismy) jak wyglada owoc kakao. Gruby, zolty, pomaranczowy lub czerwony owoc z nasionami otoczonycmi biala slodka, pyszna pulpa. Zajadalismy sie ta pulpa, podczas kiedy nasz kierowca/przewodnik oprowadzal nas po plantacji. Posmakowalismy tez innych roznych owocow o dziwnych ksztaltach, smakach i nazwach. Tropikalny raj. Obladowani na droge siata owocow kakao, ledwo wystawilismy palce, zatrzymala sie ciezarowka, z kierowca proponujacym nam skreta. Potem rownie szybko mlody gosc wracajacy z Salvadoru na swoja farme, gdzie nas zaprosil, stawiajac wczesniej lunch w restauracji. Olbrzymia, pieknie polozona farma. Pracujacy tu chlopak zabral nas na przejazdzke konmi po okolicy, po pagorkach i zielonych dolinach, nad rzeke, ktora przekraczalismy tez na koniach. Wieczorem wspolne zakupy i wspolna pyszna kolacja. Zycie jest piekne.

20 czerwiec 2000
Mielismy jechac. Do parku narodowego Chapada Diamantina. Ale poszlismy rano z Jairo (naszym gospodarzem) na dlugi spacer po rozleglej farmie. Pare razy spadl nagly, ulewny deszcz. Polazilismy po pieknych, zielonych okolicach, Chopin wspial sie na drzewo i zerwal olbrzymiego "jack fruit`a" (nie wiem nawet jak sie nazywa po polsku, mozliwe ze w ogole sie nie nazywa, bo u nas nie wystepuje). Wrocilismy przemoczeni z mokrymi butami, wiec zdecydowalismy sie wysuszyc i zostac do jutra. Relaksujacy dzien na farmie z dobrym jedzeniem przygotowywanym nieustannie przez mieszkajaca tu mloda czarna gosposie. Jairo opowiedzial nam o farmie. Niezle ma to wszystko zorganizowane, bardzo dba o pracownikow, inwestuje, usprawnia, zwieksza produkcje. Szkoda tylko, ze to miesne bydlo, a nie na przyklad papaje...

21 czerwiec 2000
Po tym jak Jairo odwiozl nas na droge, czekalismy i czekalismy. Parenascie kilometrow do najblizszej wioski stopem i znowu kilka godzin na drodze. Zrobilo sie pozne popoludnie, juz zastanawialismy sie, czy nie przejsc na druga strone drogi i nie zlapac stopa z powrotem na farme Jairo, gdzie mamy nieustajace zaproszenie i gdzie pojutrze maja celebrowac "fiesta junina" - czerwcowy festiwal hucznie obchodzony w calym stanie Bahia, cos chyba jak nasza Noc Swietojanska. Okazalo sie jednak, ze gdzie indziej mielismy spedziec fieste, i ze nasze pozornie bezsensowne czekanie mialo swoj sens. W momencie gdy chcielismy juz zawroci, zatrzymal sie samochod jadacy do Amargosa - miasteczka, przez ktore przejechalibysmy tylko, gdyby nie bylo tak pozno. Tymczasem przychodzi nam tu spedzic noc, a okazuje sie, ze to pierwsza noc trwajacego kilka dni czerwcowegto swieta. I podobno Amargosa szczyci sie najlepsza fiesta w okolicy, oraz tytulem swiatowej stolicy "forro" - tradycyjnej w tym regionie muzyki i tanca. Zostawiamy plecaki u ludzi, ktorzy nas podwiezli i idziemy poswietowac. W centrum miasteczka rozstawiaja sie dopiero budki z piwem, napojami, jedzeniem. Brazylijczycy wola bawic sie w nocy. Ogladamy uliczny wystep zespolu capoeira (tanca/walki), wloczymy sie po miasteczku, wracamy do centrum. W koncu zaczyna sie dziac na glownej scenie. Konkurs zespolow forro. Kilkudziesiecioosobowe zespoly w szykownych kostiumach pokazujace rytmiczne, skomplikowane uklady, niektore o specjalnej tematyce, krecacej sie glownie wolkol piecsetlecia Brazyli. Taniec - spektakl. Po to wlasnie czekalismy dzis tyle czasu na stopa.

22 czerwiec 2000
Wczoraj pierwsza noc "fiesta junina" w Amargosa, dzis W Lencois. Amargosa zaczela dzien wczesniej.
Dzis juz bez dluzszego czekania dostalismy sie do naszego celu - Lencois w Parku Narodowym Chiapada Diamantina. Pieknie polozone miasteczko zalozone i zamieszkale kiedys przez poszukiwaczy diamentow dzis odwiedzane jest tlumnie przez turystow, podroznikow, wspinaczy. Szczegolnie teraz, z okazji czerwcowej fiesty. Waskie uliczki pelne straganow, ludzi, czarnych dzieciakow strzelajacych petardami. Nie majac sily tak jak wiekszosc swietowac prawie do rana, znalezlismy sobie nocleg pod spokojna, lokalna szkolka, pod daszkiem, bo zanosi sie na deszcz.

23 czerwiec 2000
Wszystko super, poza pogoda. Caly dzien szare niebo i pokapujacy deszcz. Ale mimo tego zaliczylismy niezla wyprawe. Wzdluz rzeki splywajacej w niesamowity sposob po skalach, tworzacej mini jeziorka - baseniki, kaskady i wodospady. Wspinajac sie pod gore doszlismy do wodospadu "Primavera", gdzie Chopin wzial wodospadowy prysznic. Potam dalej wzdluz wijacej sie wsrod skal rzeki mijajac olbrzymie glazy, jaskinie, skalne formacje. Natura okazuje sie byc bardzo tworcza w tym zakatku ziemi.

24 czerwiec 2000
Wczoraj w nocy na wszystkich uliczkach Lencois palily sie z okazji fiesty ogniska. Po srodku ulic po prostu, przed kazdym domem. Kolejna noc pod szkolka, a dzis juz dalej. Dzis dla odmiany pieknie sloneczny dzien, ktorego wiekszosc spedzilismy w ciemnej jaskini, bo tu wlasnie zawiozl nas autostop. Gruta Pratinha. Widzielismy juz wiele roznych stalaktytow, stalagmitow i formacji skalnych w roznych grotach, ale czegos takiego jeszcze nigdy. Biale, zwieszajace sie z sufitu, wygladajace jak z lodu formowane przedziwne wytwory w ksztalcie przestrzennych gwiazd, kwiatow oraz nieopisywalnych abstrakcji. Sam ogrom jaskini tez robi wrazenie. Chodzilismy w niej ponad trzy godziny. Niekonczace sie korytarze, przejscia, czasem trzeba sie prawie czolgac, aby nagle otworzyla sie potezna komnata z dekoracjami, ktore zajely naturze tysiace lat tworzenia. Dowiedzielismy sie od przewodnika, ze stalaktyt przyrasta o 1cm co 33 lata...(!)
W nocy juz (tzn. wieczorem, ale szybko tu robi sie ciemno) dotarlismy do malego miasteczka Palmeiras. Po drodze, idac po ciemku droga przewrocilam sie z pleckiem i rozwalilam sobie kolano, ktore Chopin od razu delikatnie opatrzyl. Mam nadzieje, ze bede w stabie jutro chodzic, bo mielismy wybrac sie nad najwyzszy w Brazyli wodospad.

25 czerwiec 2000
Dojechalismy z Palmeiras nieasfaltowana droga do Capao, skad wychodzi sciezka w gore nad wodospad. Niestety z moim obitym kolanem ledwo moge sie ruszac, wiec puscilam Chopina samego, relaksujac sie przez pare godzin na lace z niezlymi widokami. Chopin wrocil zachwycony, nie tylko samym wodospadem, ale widokami po drodze. Mowi, ze Wielki Kanion nawet sie przy tym chowa.
Ciezko bylo sie z tak odleglej i nieuczeszczanej wioski wydostac, ale po paru godzinach zatrzymal nam sie pick-up i zawiozl nas do malo ciekawej przydroznej miejscowosci Tanquinho, gdzie w piekarence zebral sie maly tlumek poogladac jak robimy sobie bulki z avocado (czegos takiego tu nie znaja, pomimo obfitosci avocado), i gdzie potem znalezlismy sobie przyjemny nocleg pod pnaczami marakuji.

26 czerwiec 2000
Czegos takiego jeszcze nie widzielismy. "Poco Encantado" (Zaczarowany Staw) - jeziorko wewnatrz olbrzymiej jaskini o niewiarygodnie niebieskim kolorze, w ktorym odbija sie jaskinia oraz w niesamowity sposob promienie wpadajacego slonca.
Przyjemny dzien pod znakim szczescia. Nie tylko zabralismy sie bezposrednim stopem prosto do Poco Encantado (wcale nie prosty tu dojazd, waskimi, malo uczeszczanymi drozkami), to jeszcze z ta sama mloda parka z powrotem na nasza droge, az do Macuje, milego malego miasteczka z niesamowitym cmentarzykiem z nieskazitelnie bialymi pomnikami wsrod skal na wzgorzu. A tuz za Mucuje rzeczka. Gdzie sami, wsrod skal, gor przyrody i szumiacej wody wykapalismy sie bosko i przepralismy troche rzeczy. I tak powoli zszedl dzien, i kiedy kolejny stop wysadzil nas na pustkowiu kilkanascie kilometrow dalej. obejrzelismy wydluzajace sie na drodze nasze cienie, potem cien gory pokrywajacy powoli cala okolice i pomaranczowy kolor nieba na zachodzie, przechodzacy w niebieski, granatowy, potem czern. I pojawiajace sie gwiazdy. Krzyz Poludnia po jednej i Wielki Woz po drugiej stronie nieba. Ustal ruch. Przyszlo nam poszukac noclegu. Rozlozylismy spiwory i moskitiere na pobliskiej lace i zasnelismy wsrod gwiazd.

27 czerwiec 2000
Przez caly dzien dwa tylko, ale za to porzadne stopy. Pierwszy turystycznym autobusem jadacym az do Sao Paolo, ale zatrzymujacym sie i zabierajacym pasazerow w kazdej wiosce. Podwiozl nas az do Vitoria da Conquista, skad po dluzszym czekaniu, juz po zmroku zabrala nas potezna ciezarowka - prosto do Ilheus, prawie 300km, tak ze przybylismy dokladnie o polnocy.

28 czerwiec 2000
Nocleg na dworcu autobusowym w Ilheus. Przeszlismy sie rano po miasteczku, ale myslelismy, ze bedzie ciekawsze. Nie bylo za bardzo co robic, tak wiec po kokosku, sniadanko (hawajskie papajki i jablkowe bananki) i w droge. Wzdluz wybrzeza. Chcielismy az do Poroto Seguro. A tu okazuje sie, ze pech. W Canaveira, dokad dotarlismy po poludniu droga sie konczy. Jest rzeka i mozna dalej lodzia do Belmonte, ale nas nie stac, wiec pojedziemy stad do federalnej autosrtady BR101 i pojedziemy juz prosto w strone Rio. Tyle, ze jutro.

29 czerwiec 2000
Daleko dzis nie zajechalismy. Powoli malymi drozkami do glownej drogi na poludnie. Myslelismy, ze teraz juz smigniemy, a tu nic. Dlugie czekanie. Jeden stop do Eunapolis (miasteczka, skad droga odbija do Porto Seguro, ktore sobie darujemy, bo malo nas interesuje ogladanie skupiska hoteli i turystycznych plaz). Tam jeszcze dluzsze czekanie. O szostej wieczorem robi sie juz ciemno i wraz ze swiatlem znika ostatnia nadzieja na zatrzymanie czegokolwiek. Nocleg w pustym budynku niedaleko drogi.

30 czerwiec 2000
Juz na prostej drodze do Rio, ale znowu zapomnielismy od dystansach w tym kraju. No i ze stopem ciezko. Stoimi godzinami przy drodze, troche idziemy jak sie za bardzo znudzimy. Nie jest to raj dla autostopowiczow. Ale powoli do przodu. Opuscilismy juz stan Bahia i wjechalismy paredziesiat kilometrow do stanu Espirito Santo, ktory wedlug przewodnika Lonely Planet wiekszosc podroznikow oglada glownie z okien autobusu jadac z Bahia do Rio. My tez tylko przejedziemy, ale dzis juz na przyklad przychodzi nam spedzic tu noc w miasteczku Sao Mateus. I faktycznie jestesmy tu jedynymi obcokrajowcami. Zjedlismy wlasnie rewelacyjny posilek w milej restauracji (standardowe, ale pyszne i olbrzymie porcje, ryzu, fasolki i salatki, nawet jablka na deser) za poltora dolara za nas dwoje. Musimy czesciej stolowac sie w restauracjach, bo za rzeczy ktore my jemy kasuja grosze, uwazajac je glownie za dodatek do wlasciwego posilku, czyli miesa.


¬ródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto klikn±ć

1


w Foto
Autostopem w ¶wiat
WARTO ZOBACZYĆ

Peru: Chucuito k. Puno
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

PE 8; Machu Picchu
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ¦wiatPodróży.pl