HAWAJE
18:29
CHICAGO
22:29
SANTIAGO
01:29
DUBLIN
04:29
KRAKÓW
05:29
BANGKOK
11:29
MELBOURNE
15:29
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 9; 7`1999; Z Chicago rzekostopem do Kentucky
AWŚ 9; 7`1999; Z Chicago rzekostopem do Kentucky



Poranek na plaży. Naszej prywatnej plaży, bo nie jest to plaża publiczna, musieliśmy przejść przez płot i na jedną noc i jeden poranek mamy prywatną plażę tylko dla siebie.

Uwielbiam wskoczyć ze śpiwora prosto do jeziora. "Jeziorko" wygląda mniej więcej jak nasz Bałtyk i jest chyba niewiele tylko mniejsze. Popływaliśmy, poleżeliśmy na piasku i w drogę.

Trzymamy się ciągle małej drogi nr 6, zamiast wielkich, szybkich, wszędzie identycznie wyglądających autostrad międzystanowych. Jest ciekawie, różne miasteczka, różni ludzie, różne historie.

Wieczorem znowu lądujemy na plaży, ale innej plaży, nad innym jeziorem, w innym stanie. Michigan City nad jeziorem Michigan w stanie Indiana. Rzut kamieniem od Chicago.



14 .07.99

Chicago! Miła rodzinka servasowych hostów w żydowskiej dzielnicy na północy miasta. Yael i Yossi z sześcioletnim Jonathanem i czteroletnim Yowalem przyjechali tu trzy lata temu.

Jeszcze słychać mocny akcent, choć dzieci mówią i czytają płynnie w obydwu językach. Do rodziców po hebrajsku, do nas po angielsku.

15 .07.99

Yael podwiozła nas z rana do centrum i mamy cały dzień na włóczenie się po mieście. Olbrzymie, rozlegle miasto, już dawno nie byliśmy w tak dużym, ale całkiem przyjemne. Nie tak klaustrofobiczne jak Nowy Jork, szerokie ulice, chodniki, niesamowita architektura. Czuć tu przestrzeń. I jest jezioro!

Wykąpaliśmy się w przejrzyście czystej wodzie, zbudowaliśmy zamek z piasku i poszliśmy dalej. Do największego, ponoć, budynku na świecie - Sears Tower. Tylko jak zwykle, nie lubimy płacić za wjazd na turystyczna platformę widokowa.

Wjechaliśmy sobie windą od strony biur. Najwyżej jak się dało - na 98 piętro. Jak by tu wyżej? Patrzymy: drzwi, za nimi dwie windy - towarowe. Naciskamy przycisk, czekamy. Ale słychać tylko dziwne odgłosy, winda się nie pojawia. Widzimy za to drzwi do schodów. Wchodzimy, tylko... drzwi zatrzaskują się za nami. I widzimy napis, że w razie uwięzienia na schodach należy podnieść słuchawkę telefonu alarmowego. Tego nie chcemy robić.

Na razie wchodzimy wyżej. Na setne piętro. I wyżej, chyba na sto piąte. Natrafiamy na zamknięte drzwi. Co za pech. Ale od czego Chopin ma ze sobą zawsze nierozłączny zestaw podręcznych narzędzi. Drzwi nie stanowią przeszkody.

Wchodzimy znowu parę pięter wyżej, kolejne drzwi, za którymi słychać już szalejący wiatr. Chopin radzi sobie również z nimi i jesteśmy. W najwyższym miejscu zbudowanym przez człowieka.

Tu nie dochodzą turyści. To jeszcze nie zupełnie dach, ale najwyższa część budynku, gdzie pracują olbrzymie maszyny do klimatyzacji. Przez druciana siatkę oglądamy widok na cztery strony świata - z jednej na jezioro (którego drugiego brzegu nawet stąd nie widać), z pozostałych trzech na niekończące się miasto. Widok robi wrażenie. I fakt, że wyżej już nie można.

16 .07.99

Ktoś po drodze nam powiedział: "You guys are living your dreams". Tak się właśnie czuję. Albo jakbym przeżywała kolejne rozdziały książki - książki, która dopiero się pisze. A my jesteśmy wewnątrz.

Poszliśmy obejrzeć sobie kanał i rzekę, którą mamy wkrótce płynąc na południe. Nie znaleźliśmy poprzez Internet żadnych łódek na sprzedaż w zakresię naszych możliwości finansowych. Stwierdziliśmy, że rozejrzymy się nad samą rzeką.

Trafiliśmy na jakąś przystań. Dużo miłych łodzi, tylko poczekać, aż któraś będzie wypływać w naszą stronę. Póki co przepłynęła olbrzymia barka z piaskiem i pływa ciągle sporo prywatnych łodzi w jedną i drugą stronę. Trzeba spróbować, czy autostop w ogóle działa na rzece. Próbujemy. W stronę jeziora Michigan na razie. W przeciwną stronę dopiero później, z plecakami.

Przepływa jakaś łódź motorowa. Machamy, wystawiamy kciuki w wiadomym, uniwersalnym geście autostopowiczów świata. Ludzie odmachują nam przyjaźnie, ale płyną dalej. Po chwili, następna łódź - to samo, ale jest po prostu zbyt pełna, chyba cała rodzina na przejażdżce. Na następnej jeden tylko gościu. Patrzymy i nie możemy uwierzyć - podpływa! "Dokąd chcecie płynąc?", "Dokądkolwiek? Wsiadajcie".

Okazuje się, że Polak, tzn. z pochodzenia, bo urodzony już tutaj, ale pamięta jeszcze parę słów. Więc jesteśmy na łódce, w centrum Chicago! Po niecałych dziesięciu minutach łapania stopa, czyli szybciej niż przeciętnie na drodze. Wszystko stąd wygląda zupełnie inaczej, jesteśmy jakby w innym wymiarze. Totalnie inna perspektywa. My na wodzie, a po obu stronach przesuwające się przedziwne drapacze chmur, każdy inny.

Przepływamy pod mostami, mijamy inne łodzie płynące w przeciwną stronę, jedna duża zapakowana po brzegi turystami, którzy słono pewnie zapłacili za tę przyjemność. Chopin opowiada Geaorge`owi o naszej podroży, planach. Ja z niedowierzaniem wchłaniam atmosferę Chicago z perspektywy rzeki. "Dreams come true if you only want them to."

17 .07.99

Dla odmiany spokojny, rodzinny dzień z naszymi gospodarzami. Odwiedziliśmy z Yael i chłopcami bibliotekę, sklep warzywno-owocowy, pobawiliśmy się razem klockami. W końcu, po południu, odwieźli nas w stronę centrum - do naszego kolejnego hosta.

Kathy - szalona kobietka po pięćdziesiątce. Ma sklep o nazwie "Kangaroo Connection" (miała kiedyś męża Australijczyka), specjalizujący się głównie w przeróżnego rodzaju misiach koala. A sama kolekcjonuje... marchewki.

Cała kuchnia w różnych marchewkowych przedmiotach, marchewki różnych kształtów i rodzajów, zajmują każdą wolną przestrzeń. Poza tym ma odjazd na punkcie rowerów (ma ich sześć) i swojego miniaturowego sznaucerka Joey, który jeździ z nią na rowerze i nosi specjalnie zrobiony kask.

Kathy uczestniczy z Joey w różnych rajdach rowerowych, dawniej biegała w maratonach i ma całe ściany medali i plakietek. Poza tym wygrała parę konkursów na przebranie dla psa i właściciela.

18 .07.99

Zaliczyliśmy już Chicago na piechotę, Chicago z perspektywy rzeki, a dziś - rowerem. Kathy dopasowała nam po rowerze (mi dostał się jej najdroższy - Canondale), ubrała siebie, nas i pieska w kaski i ruszyliśmy.

Przyjemnie, ulicami, parkami, nad jeziorem i na wspaniały uliczny market. Bardzo "owocna" wyprawa, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dostaliśmy za darmo karton dojrzałych, lekko obtłuczonych brzoskwiń, poza tym za grosze melona i ananasa - uczta.

Wieczorkiem do kina. Kathy znajomy pracuje w lokalnym, niekomercyjnym kinie i wpuścił nas wszystkich za darmo. Zobaczyliśmy już po raz drugi "Windhorse", bardzo mocny, poruszający film z Tybetu.

19 .07.99

Popedałowaliśmy z Kathy i jej znajomymi do sądu, gdzie miał być proces gościa, który umyślnie przejechał i zabił rowerzystę. Najpierw podobno zajechał mu drogę. Wdali się w kłótnie. Wycofał i wjechał prosto w rowerzystę, który zginął na miejscu.

Spotkaliśmy się z ojcem przejechanego chłopaka, zobaczyliśmy zabójcę - czarny gościu w wieku swojej ofiary.

Nie zrozumiałam dokładnie dlaczego, ale rozprawę przeniesiono na inny termin.

20 .07.99

Udało mi się dostać od rodzinki e-mailem adres i telefon mojej przyszywanej "cioci" z Polski, która przeniosła się tu z rodziną kilkanaście lat temu.

Zadzwoniliśmy i Jagoda przyjechała po nas samochodem i ugościła u siebie. Pamiętam jej dwóch synów jako małych chłopców, teraz bym ich nie poznała. Trzeci urodził się już tutaj i lepiej mówi po angielsku, niż po polsku.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 dalej >>


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

Pacyfik: Polinezyjskie piękności
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AUS i PNG 10; Błotni ludzie
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl