HAWAJE
10:33
CHICAGO
14:33
SANTIAGO
17:33
DUBLIN
20:33
KRAKÓW
21:33
BANGKOK
03:33
MELBOURNE
07:33
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 7; 5`1999; Z Kalifornii do Stolicy
AWŚ 7; 5`1999; Z Kalifornii do Stolicy



Wielki Kanion naprawdę jest wielki. Olbrzymi. Ogromniejszy niż śmieliśmy przypuszczać patrząc na niego z góry. Z góry widok imponujący, ale to zupełnie nic. Nie umywa się do tego, co jest w jego głębi, która odkrywa się krok po kroku schodząc w dół. Podwiózł nas amerykański Indianin i opowiedział o tym szlaku. Schodziliśmy przez pół dnia. Nie da się tego opisać. A poza tym nie da się w dosłownym znaczeniu tego słowa, bo zapada zmrok. A my ukryliśmy się między pustynnymi krzakami na noc pełni nadziei, ze "rangersi" (coś w rodzaju policji parków narodowych) nas nie złapią, bo spać można tylko na wyznaczonym campingu, poza tym z pozwoleniem. Jutro chcemy zejść na sam dół, do rzeki. Jeszcze kawał drogi.


12 maj 1999

Na samym dnie. Dnie Wielkiego Kanionu. Nad rzeką Colorado. Wstaliśmy o piątej (!!), bo zaczęło świtać. Zwinęliśmy się szybko i ruszyliśmy. Najpierw z powrotem do "Indian Gardens", stamtąd wąską, kręta ścieżką w dół, pomiędzy skalami i z takimi widokami, że nie da się ich ani opisać, ani oddać tego na najlepszym zdjęciu. A`propos zdjęć - dlaczego musiało mi się to przydarzyć akurat tutaj, jedna z najgorszych rzeczy - wyczerpała mi się bateria w aparacie. Akurat jak weszłam na skałę, aby sfotografować kaktusa na tle rozświetlonej niesamowitym, czerwonym światłem wschodzącego słońca ściany kanionu. Dlaczego teraz? Może dlatego, abym idąc chłonęła po prostu to wszystko ciesząc się każdą chwilą, a zapomniała na jakiś czas o uwiecznianiu na kawałku papieru tego, czego wspaniałości żadna fotografia nie jest w stanie oddać. Może...

Zaraz jak Chopin skończy praktykę, zaczniemy się wspinać z powrotem. W dół było łatwo, choć i tak czułam wczorajsze zejście w nogach. Teraz tyle samo, tylko w górę, w pełnym słońcu. Czeka nas ciężki dzień.

Co za podejście? W ponad trzydziestostopniowym upale pod górę. Od rzeki do brzegu kanionu tylko dwa miejsca z wodą, a my nieśliśmy tylko po jednej małej butelce ze sobą. Ale widoki rekompensowały ból wspinaczki i upału. Dziś inne światło oświetlało skały Wielkiego Kanionu. O każdej porze dnia i z każdego miejsca wygląda inaczej. Chopin niósł plecak z naszymi rzeczami (jeden zostawiliśmy w hotelowej przechowalni), ja tylko plecaczek ze sprzętem fotograficznym). Na początku, szczególnie w dół Chopin pędził i potem na mnie czekał. Pod górę szliśmy w miarę równo, ale pod koniec załamało mu się tempo, tak że dotarłam prawie godzinę wcześniej. Co mi dodawało sił to perspektywa kupienia czegoś do jedzenia (Amerykanie nie wybudowali jeszcze na dole Kanionu restauracji). Darmowym "shuttle busem" do lokalnego supermarketu. Jabłka, banany, sałata, pomidory i olbrzymi, cudowny arbuz - na nasze odwodnienie i uzupelnienie soli mineralnych. Prysznic na campingu i wyczerpani - spać. Na dziko w pobliskim lasku.

13 maj 1999

Długi, ciekawy dzień. Podróż w stronę Zion National Park. Przejeżdżaliśmy przez cały dzień przez krajobrazy w ogóle nie do opisania. Najpierw na wschód wzdłuż Wielkiego Kanionu, zatrzymując się jeszcze w miejscach widokowych, aż do Desert View. A potem już przez pustynię - część rezerwatu Indian Navajo. Małymi kawałkami do przodu, ale nigdy długo nie czekaliśmy (choć parę razy pośrodku pustyni, z dala od najbliższej osady, w dzikim upale i suchym wietrze). Parę razy pod rząd zabrali nas przyjaźni Indianie i parę razy na pakę swoich pickupów. Przekroczyliśmy granicę kolejnego stanu. Z Arizony do Utah. W końcu szalona prababcia (16 wnuków i 2 prawnuków, na prababcie nie wygląda) podwiozła nas już naprawdę blisko Zion National Parku. Tylko akurat się ściemniło, wiec rozłożyliśmy bety w wąwozie koło drogi i ruszymy z rana.

14 maj 1999

Cudownie kłaść się o zachodzie i wstawać o wschodzie słońca. Fajnie, ze Chopin praktykuje z rana. Daje mi to czas popisać pamiętnik, przejść się po okolicy lub po prostu powylegiwać się dłużej w łóżku, tzn. w śpiworze. Za chwilę ruszamy do Zion. Potem do Bryce Canyon.

Nasz Podróżniczy Duch Opiekuńczy znów nad nami czuwa, prowadzi w niewyobrażalne miejsca i zsyła niesamowitych ludzi. Przez cały dzień tylko dwa stopy. Pierwszy z przyjaznym Mormonem (którzy stanowią tu podobno około 70% ludności) pracującym w samym Zion. Zawiózł nas więc od razu do parku i wysadził pod miejscem, gdzie zaczynał się mały trek do miejsca widokowego. Grand Canyon robi wrażenie swoją potężną olbrzymiością, a Zion niespotykanym pięknem swoich skalnych form. Powłaziliśmy sobie na skały, popstrykaliśmy zdjęć, a na Chopina, a potem na nas razem nad samym brzegiem przepaści jakaś podróżująca fotografka wypstrykała chyba cały film. Można by tu spokojnie spędzić co najmniej kilka dni, ale tyle jeszcze do zobaczenia, więc ruszyliśmy dalej. I drugi samochód dzisiaj - chłopak z dziewczyną. Tak sobie jeżdżą, nie wiedzą jeszcze dokąd, więc czemu nie do Bryce Canyon? Czemu nie? Ona z Kanady, on z Salt Lake City. Cała droga - nie do opisania. Jeden wielki, wspaniały kalejdoskop zmieniających się krajobrazów. Czerwone skały, góry, pustynie, kaniony. Zatrzymaliśmy się w Red Canyon, gdzie wypstrykałam chyba pół filmu, ale to było nic, wstęp zaledwie do Bryce Canyon. Czegoś takiego nigdy jeszcze nie widzieliśmy. Pooglądaliśmy tylko z góry, bo to olbrzymie miejsce. Są też szlaki w dole do chodzenia, ale to innym razem.

Pooglądałam w przydrożnym sklepiku kartki i albumy ze zdjęciami tych wszystkich wspaniałych miejsc i wiem, dokąd jeszcze musimy pojechać. Do Arches National Park z łukami skalnymi. Właśnie odkryłam, że bardzo mnie fascynują łuki. Tylko trochę nie po drodze, ale może uda mi się namówić Chopina, aby odbić trochę z trasy. Ale to jutro. Bo dziś już zachodzi słońce.

15 maj 1999

Znowu przeznaczenie w magiczny swój sposób wszystko układa i splata ludzkie losy. Po wietrznej nocy wychodzimy na drogę i po chwili czekania zatrzymuje się dla nas Jim swoim mini truckiem. Podwozi nas tylko kilka mil do "Visitor Ceter" i mówi, żebyśmy poczekali, bo musi się zorientować, co dalej robi i może pojedzie kawałek w naszą stronę. Jim sprzedał swój biznes i od jakiegoś czasu podróżuje po kraju. Głównie piesze wędrówki z plecakiem i namiotem i głównie w zupełnie nieuczęszczanych miejscach. Teraz idzie na dwudniowy trek w Capitol Reef National Park (gdzie akurat jesteśmy), ale w miejscu, gdzie nie będzie nikogo, w kanionie, do którego dojechać można tylko pojazdem z napędem na cztery koła. Albo dojść. Namawia nas na wspólną wyprawę, bo przez ostatnie parę tygodni wędrował sam. A potem odwiezie nas aż do Denver. I możemy zahaczyć o moje "Arches". Więc - wierzymy, że nie zatrzymał się dla nas bez powodu - jedziemy!

Najpierw zakupy (siata warzywek i owoców), potem ze 40 km wąską, piaszczysta dróżką, potem 5 km po zabójczej, krętej, skalistej dróżce, którą ledwo jego truck pokonuje. I dalej, plecaki na plecy i w drogę. Jak dobrze, że mam Chopina. Tak jak w Grand Canyonie, zapakował nasze niezbędne rzeczy do swojego plecaka, ja niosę tylko mały plecaczek ze sprzętem fotograficznym. Cudowna wędrówka. Zero ludzi. Tylko skały i my. Na początku jeszcze ścieżka, później pod górę - już bez ścieżki, szlak wyznaczają tylko poustawiane co jakiś czas piramidki z kamieni. Powoli wspinamy się na szczyt i idziemy górą, wzdłuż kanionu. Po drugiej stronie niesamowite, czerwone formacje skalne. I łuki! I jaskinie. I cudowniej być nie może. Idziemy sobie powoli, aż do wieczora. Znajdujemy przyjemnie miejsce na rozłożenie się na noc. Kolacja. My - olbrzymia sałatka z selera naciowego i pomidorów. Jim - zupka chińska na turystycznej kuchence. Wolimy nasze. Zrywa się wiatr. Ciężko znaleźć coś osłoniętego tu na górze. Jim daje mi swoją puchową kurtkę na noc. Przeżyjemy do rana.

16 maj 1999

Poranek na słonecznej skale. Całą noc wiało (przydała się puchówka), ale nowy dzień przyniósł znowu piękną pogodę. Leniwe śniadanko (banany, rodzynki, pestki słonecznika) i ruszamy dalej.

Wczoraj widzieliśmy wszystko z góry, idąc grzbietem kanionu, dzisiaj zejście w dół i doliną z powrotem. Oszałamiające skały, w większości czerwone. Po drodze kilka niezłych łuków. Z jednej strony szkoda, że tych cudów natury nikt tu prawie nie ogląda. Z drugiej dobrze, cały kanion nasz. Przez dwa dni nie spotkaliśmy tu nikogo.

17 maj 1999

Doszliśmy wczoraj po południu do miejsca, gdzie zaparkowaliśmy trucka i pojechaliśmy jeszcze trochę przed siebie, wśród nieustannie zaskakującego krajobrazu. Nie wykąpaliśmy się w jeziorze Powell (zbyt lodowata woda, z dopiero co stopniałych śniegów z gór), ale zatrzymaliśmy się na noc niedaleko, wśród cudownie pustej górzysto skalistej przestrzeni, znowu z dala od ludzkich osad, niedaleko drogi, ale zupełnie nieuczęszczanej. Właśnie wzeszło słońce po zimnej nocy i zaczyna wszystko ogrzewać. Zaraz ruszamy w stronę "Arches" - moich łuków.

Wieczór. Jim, który zwykle omija Parki Narodowe sam przyznał, że pomimo ścieżek turystycznych, "visitor center" i tłumu ludzi, warto było. Naprawdę. Spędziliśmy w "Arches" z pół dnia i tak wszystkiego nie zobaczyliśmy. Ale obeszliśmy większość "Devil`s Garden Trail" i parę innych łuków po drodze. Fotograficzna uczta.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 dalej >>


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

USA: Floryda południowa
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Wyprawa na Spitsbergen
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl