HAWAJE
22:55
CHICAGO
02:55
SANTIAGO
05:55
DUBLIN
08:55
KRAKÓW
09:55
BANGKOK
15:55
MELBOURNE
19:55
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » @ do Chin » @dC 13: Mongolska pizza
@dC 13: Mongolska pizza

Krzysztof Skok


Dawno już nie gościliśmy na naszych łamach Krzysztofa Skoka i jego rowerowej wyprawy na Igrzyska Olimpijskie. Czym prędzej powracamy więc do jego relacji, zwłaszcza, że Olimpiada właśnie się zakończyła. Tymczasem przed nami jeszcze długa opowieść tocząca się własnym, dwukołowym rytmem. Dziś dowiemy się jaki numer rejestracyjny może mieć rower i czym jest tytułowa "mongolska pizza". Zapraszamy do lektury!




28.06.2008, sobota, 82 dzień wyprawy

Zobacz  powiększenie!
Gienadij Iwanow - przewodnik Krzysztofa po Ułan Ude
Dzien rozpoczął się stosunkowo późno i nienajlepiej. Chciałem wysłać relacje do kraju z informacją, co się u mnie działo w ostatnich dniach, ale niestety moja poczta elektroniczna nie działała. Po mszy św. udzieliłem wywiadu dziennikarzowi lokalnej gazety. Pan Gienadij Iwanow był na tyle uprzejmy, że zawiózł mnie na dworzec kolejowy. Tam okazało się, ze rezerwacje biletu, czy też jego zakupu można dokonać nie wcześniej niż na 45 dni przed odjazdem pociągu. Przykra niespodzianką jest fakt, że bilety podrożały. Jeszcze, kiedy bylem w Moskwie bilet na pociąg Władywostok – Moskwa kosztował 2900 rub, a obecnie najtańszy to już wydatek 4300 rub. Następnie Pan Iwanow zorganizował mi krotka wycieczkę po po Ułan Ude – głównym punktem była największa na świecie głowa Lenina!

Po powrocie do mieszkania zjadłem "zaległe" śniadanie i przygotowywałem się do dalszej drogi. Kiedy na koniec poszedłem pożegnać się z ks. Adamem, ten już czekał na mnie z obiadem. Ostatecznie, najedzony do granic możliwości, w dalszą drogę wyruszyłem ok. 14.30. Nie ujechałem daleko. Na 8 km zeszło powietrze z przedniego kola i trzeba było "robić gumę". Na szczęście był cię (było bardzo gorąco). Za miastem początkowo sprzyjał wiatr. Później zaszło słońce, zrobiło się pochmurnie i parno – nie było czym oddychać. Czułem się fatalnie, nie moglem jechać. Na szczęście w połowie drogi pojawił się wiaterek i pogoda się poprawiła – można było normalnie jechać.

Od Ulan Ude zmienił się krajobraz. Tylko w okolicach miasta widziałem jeszcze pola uprawne. Dalej były tylko pastwiska oraz góry, pomiędzy którymi prowadziła droga. Lasów było niewiele i były rzadkie. Nocleg wypadł w wiosce Tahoj. Wg Pana Iwanowa była to buriacka wioska, dobra na nocleg. Szczególnie dla mnie, zważywszy że dotarłem tam po 21-szej. Zatrzymałem się u państwa Dulskich! Igor Dulski, jak przystało na potomka polskiego oligarchy, nie bardzo garnął się do pracy. Pomimo remontu, wszystko wykonywała jego żona, z zawodu lekarka. Umówiliśmy się, że pomogę Igorowi odnaleźć jego przodków w Polsce.

Dystans dnia – 104,33 km
Czas jazdy – 5:19:01 h
Średnia prędkość – 19,62 km/h

29.06.2008, niedziela, 83 dzień wyprawy

Zobacz  powiększenie!
`Chwilę porozmawialiśmy i nocleg był załatwiony.`
Dzień rozpoczął się optymistycznie – na drogę dostałem słoik dżemu jabłkowego oraz worek, w którym była rzodkiewka, sałata, szczypior i koperek. Nawet słońce mi nie przeszkadzało, choć od pierwszych kilometrów świeciło bardzo mocno. Jednak było bezwietrznie, więc po kilkudziesięciu kilometrach zaczęło brakować tchu tym bardziej, że droga była pagórkowata. Biegła pomiędzy górami. Jej wyższe fragmenty prowadziły przez las sosnowy, a niższe przez stepy. Mogłem podziwiać zmieniający się krajobraz. Miedzy 70 a 100 km jechało się fatalnie. Co prawda pojawił się lekki wiaterek, ale w lasach chyba pyliła sosna i zapach, który się tam roznosił, nie pozwalał mi na normalne oddychanie.

Ok. 100 km zerwał się porywisty, tylny wiatr, który przyniósł orzeźwienie. Zaczęło grzmieć. Dla mnie najważniejsze jednak było to, że mogłem oddychać normalnie, a dzięki temu wróciły siły i zacząłem szybciej jechać. Niestety, wówczas złapałem gumę w tylnym kole i chyba straciłem zdrowy rozsądek. W pośpiechu (nie chcąc zmoknąć) zbyt szybko założyłem dętkę na koło i łatka się odkleiła. Sytuacja ta powtórzyła się jeszcze dwa razy! Wstyd! Pełna kompromitacja! Zamiast wyjąć z torby nowa dętkę (całkowicie o niej zapomniałem), zacząłem w szczerym polu, w ulewnym deszczu, rozglądać się za samochodem, który mnie podwiezie do zakładu wulkanizacyjnego. Po kilku minutach nadjechała ciężarówka, która mnie zabrała. Jadąc na pace, uświadomiłem sobie po raz kolejny, ze myślenie nie jest moją mocna stroną podczas tej podroży. Podjechałem ok. 33 km do Kiachty. W zakładzie wulkanizacyjnym bezpłatnie, w kilkanaście minut naprawiono mi dętkę. Złożyłem rower i spojrzałem na zegarek – 18.30 a do przejścia granicznego tylko kilka kilometrów (otwarte do 19.00). Ruszyłem niezwłocznie w drogę. Na przejcie dla pojazdów silnikowych dotarłem ok. 18.45. Na bramie stał pogranicznik, chyba w nienajlepszym nastroju, ponieważ od kilku minut już nikogo nie wpuszczał. O 19-stej pojawił się nowy strażnik i od razu wywołał mnie z grupy oczekujących, abym udał się do odprawy. Tam po obu stronach poszło bardzo sprawnie. Wszyscy tylko do swoich druczków chcieli nr rejestracyjny pojazdu. Jednak udało się i bez tego. Marka GIANT wystarczyła! Rosjanin pytał się jeszcze o meldunek, ale kiedy usłyszał, że każdą noc spędzam gdzie indziej, machnął ręką. Cofnąłem zegarek o godzinę w tył i jeszcze przed 19-stą byłem w Mongolii. Wymieniłem 429 rubli na tigriki – 19740 otrzymałem (strasznie dużo papierków).

Nie miałem zamiaru jechać dalej. Jedyne o czym marzyłem to znaleźć nocleg w przygranicznym miasteczku Altanbulg. Ujechałem ponad kilometr od granicy, rozglądając się po okolicy, kiedy wypatrzyła mnie miejscowa rodzina. Pomachali do mnie ręka, a ja do nich i od razu udałem się na ich podwórze. Chwilę porozmawialiśmy i nocleg był załatwiony. Wieczorem miałem jeszcze okazję pomagać przy dojeniu krów. Niestety komunikacja okazała się utrudniona, ponieważ tylko gospodyni znała rosyjski.

Dystans dnia – 109 km
Dystans całkowity – 7673 km

30.06.2008, poniedziałek, 84 dzień wyprawy

Zobacz  powiększenie!
Pożegnanie po raz 83. Wciąż gorące.
Ze względu na przepełniony dom (część mieszkańców spała na podłodze) spałem na łóżku w dawnej przyczepie stołowej, przerobionej na letnia kuchnie. Obudził mnie ruch w gospodarstwie ok. 6.30. Wstałem jednak trochę później. Kręcąc się w pobliżu kuchni dwa razy zjadłem śniadanie. Raz to był chleb z dżemem i słodkie bułeczki, a w drugim przypadku zupa z ryżem gotowana na resztkach mięsa wołowego (kość). Po 9-tej udałem się z synem właścicielki gospodarstwa kupić mongolską kartę telefoniczną (sim kartę), aby znajomi mogli do mnie od czasu do czasu zadzwonić. Dostałem ją za 10000 tugrików, z czego 5000 jest do wydzwonienia. Pierwszy telefon wykonałem do Konsula Generalnego RP w Ułan Bator i poinformowałem go o rozpoczęciu etapu podróży przez Mongolię. Umówiliśmy się na kawę w konsulacie. Ale to za kilka dni.

Po 10-tej bylem gotowy do drogi. Wówczas nastąpiły jednak tradycyjne już pożegnania i pamiątkowe zdjęcia. W końcu udało mi się wyruszyć do Suche Batar. Droga była praktycznie płaska i prowadziła przez pustkowia. 20 km minęło szybko. Na wjeździe do miasta, kiedy rozpytywałem o kafejkę internetową, dogoniło mnie dwóch Szwajcarów – Marcus i Paul. W trojkę trochę pojeździliśmy po mieście i rozstaliśmy się. Oni poszli szukać hotelu, a ja kafejki internetowej. Udało mi się ją łatwo odnaleźć i dostać komputer bez kolejki (za mną ustawiła się i to niemała). Później przejrzałem jeszcze materiały o Mongolii, które zabrałem ze sobą z Polski oraz zrobiłem zakupy spożywcze – nigdzie nie było gazowanej wody mineralnej! Kiedy przed 17-stą zastanawiałem się, czy jechać czy tez jeszcze poczekać aż zajdzie słońce, złapałem gumę w tylnym kole. Właściwie nie wiem dlaczego – była ona od wewnętrznej strony koła (kolejna), a nie znalazłem niczego co mogłoby je robić.

Ostatecznie w dalszą drogę, w tempie spacerowym, ruszyłem po 18-stej. Po kilkunastu kilometrach wjechałem w rejon, gdzie po obu stronach drogi rosły gęsto posadzone niewysokie drzewa. A kiedy wjechałem wyżej (droga prowadziła lekko pod gorę), pojawiły się sosny. Po dwudziestu paru kilometrach wjechałem na równinę, a w oddali po obu stronach drogi miałem zielone szczyty gór. Niestety nie było żadnych wiosek, jurt, itd. Dopiero po 30 km natrafiłem na obóz robotników drogowych. Mieli duży barakowóz, a z boku stał dom, gdzie moglem się rozłożyć. Kilku z nich znało język rosyjski. Na kolację dostałem zupę (ziemniaki, makaron, mięso wołowe i woda) oraz kawałek "Mongolskiej Pizzy" czyli trochę zakalcowate, cienkie ciasto. No i była herbata z sola.

Systans dnia – 62.26 km
Czas jazdy – 4:06:19 h
Średnia prędkość – 15,16 km/h


Źródło: informacja własna

1


w Foto
@ do Chin
WARTO ZOBACZYĆ

Laos: przyroda
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

BOL 2: Brama Słońca
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl