HAWAJE
13:59
CHICAGO
17:59
SANTIAGO
20:59
DUBLIN
23:59
KRAKÓW
00:59
BANGKOK
06:59
MELBOURNE
10:59
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 55; Przybycie do ziemi, której uniknąć należało
DkG 55; Przybycie do ziemi, której uniknąć należało

Juliusz Verne


W pół godziny upłynęli jeszcze z pół mili; ale dziwna rzecz, punkt czarny ciągle wystawał nad wodą. John zaczął mu się bacznie przyglądać, ażeby zaś lepiej widzieć, wziął perspektywę od Paganela.
- To nie jest skała - rzekł, przypatrzywszy się dobrze - to coś pływającego; wznosi się i opada z falą.
- Może kawał masztowizny z Macquarie - odgadywała lady Helena.
- Nie - rzekł Glenarvan - żadna część okrętu nie mogłaby popłynąć tak daleko.
- Poczekajcie! - zawołał John. - Już wiem! To czółno.
- Czółno brygu! - rzekł Glenarvan.
- Tak milordzie, czółno brygu, do góry dnem wywrócone!
- Nieszczęśliwi - krzyknęła lady Helena - zginęli!
- Tak, pani - rzekł John - i musieli zginąć, bo pomiędzy temi skałami, na morzu wzburzonem i w noc ciemną, narażali się na śmierć niezawodną.
- Niech się Bóg zlituje nad nimi! - szepnęła Marja Grant.

Wszyscy milczeli chwil kilka. Patrzyli na ten słaby statek, do którego się zbliżali. Przewrócił się widocznie o cztery mile od brzegu i zapewne nikt z tych, którzy na nim byli, nie ocalał.
- Ale to czółno może się nam przydać - rzekł Glenarvan.
- Zapewne - odparł John. - Wilsonie, skieruj tratwę ku niemu.



Zmieniono kierunek, ale wiatr przycichał i zaledwie około godziny drugiej zbliżono się do łodzi. Mulrady, stojąc na przodzie tratwy, nie dopuścił uderzenia jej o czółno, do którego bokiem dotarła.
- Czy jest co w niem? - pytał John Mangles.
- Nic niema, a burty, są strzaskane - rzekł Mulrady.
- Więc się na nic nie przyda? - pytał major.
- Na nic - rzekł John. - Chyba na opał.
- Szkoda - wtrącił Paganel - bo moglibyśmy na niem po płynąć do Aucklandu.
- Cóż robić - odparł John - musimy sobie radzić inaczej. A wreszcie na morzu niespokojnem wolałbym naszą tratwę, niż tak lichą łódź. Dosyć było byle uderzenia, żeby się popsuła. Nie mamy tu co dłużej robić. W drogę, Wilsonie, prosto do brzegu.

Woda miała się wznosić jeszcze blisko przez godzinę i można było posunąć się o jakie dwie mile dalej. Ale wiatr ustał prawie zupełnie i zdawało się, że obróci się od ziemi. Tratwa stanęła, a nawet wkrótce zaczęła się cofać, niesiona prądem odpływającej wody. Nie można było się wahać ani chwili.
- Kotwica! - krzyknął John.

Mulrady przewidział ten rozkaz i natychmiast zarzucił kotwicę na wodzie głębokości pięciu sążni. Statek, niesiony odpływem, cofnął się jeszcze ze dwa sążnie, ale go lina kotwiczna wstrzymała; stanął, przodem zwrócony do lądu. Żagiel zwinięto i zaczęto się gotować do dosyć długiego postoju. Istotnie, zaledwie około dziewiątej wieczorem morze miało znów przybierać, że zaś John ani myślał puszczać się dalej nocą, trzeba więc było czekać do piątej z rana. Ziemia znajdowała się już w odległości niespełna trzech mil. Morze falowało dosyć silnie i zdawało się bić ku brzegom.

To też Glenarvan, dowiedziawszy się, że noc mają spędzić na miejscu - zapytał Johna, czemu nie korzysta z tej fali, żeby się podsunąć jeszcze do brzegu.
- Wasza Dostojność się myli - rzekł kapitan - to tylko złudzenie optyczne. Fala zdaje się sunąć naprzód, a istotnie stoi na miejscu. To tylko wahanie się cząstek płynnych i nic więcej. Proszę rzucić kawałek drzewa pomiędzy te ruchome fale, aby się przekonać, iż się nie poruszy, dopóki nie nastąpi odpływ morza. Musimy więc być cierpliwi.
- I zjeść obiad - dodał major.

Olbinett wydobył ze skrzyni kilka kawałków suszonego mięsa i dwanaście sucharów, a chociaż rumienił się za tak skromny posiłek, wszyscy przyjęli go mile, nie wyłączając pań, jakkolwiek nagłe podskoki fal morskich nie zaostrzały im bynajmniej apetytu.

W istocie tratwa, podrzucana falami, wstrząsała się gwałtownie. Niekiedy zdawało się, iż uderza o wierzchołek skały podwodnej, tak gwałtowne były uderzenia fal krótkich i kapryśnych. Lina kotwiczna, szarpana ustawicznie, usłabiała się bardzo i John co pół godziny wzmacniał ją tu i owdzie. Bez tej ostrożności byłaby się nie zawodnie zerwała, a statek, zdany na łaskę bałwanów, byłby porwany na pełne morze, gdzie musiałby zatonąć. Łatwo więc było pojąć troski Johna - bo tak w razie zerwania się liny, jak i puszczenia kotwicy, mogliby być narażeni na wielkie niebezpieczeństwo. Noc się zbliżała. Tarcza słoneczna koloru krwistego, przedłużona łamaniem się światła, kryła się już poza widnokrąg. Kraniec wody na zachodzie lśnił się, jakby pokryty łuską srebrną, a prócz szkieletu Macquarie, nieruchomo stojącego na mieliźnie, widać było tylko niebo i wodę.

Nagły zmierzch o kilka minut zaledwie poprzedził zupełną ciemność i wkrótce ląd, stykający się wdali z widnokręgiem od wschodu i północy, zniknął pod zasłoną nocy. Jakże okropne było położenie rozbitków, na wąskiej tratwie, wśród ciemności otaczającej ich zewsząd! Jedni popadli w drzemkę niespokojną, przerywaną strasznemi snami; inni oka zmrużyć nie mogli - a wszyscy nazajutrz byli jak zbici po tej nocy męczącej.

Wraz z przypływem morza o 4- ej z rana, zerwał się wiatr od morza. Czas naglił i John rozkazał przygotować się do drogi. Chciano podnieść kotwicę, lecz zęby jej tak zagłębiły się w piasek, że bez windy, przy pomocy samych tylko bloków i sznurów, niepodobna jej było wyrwać. Pół godziny upłynęło na próżnych oczekiwaniach. John, chcąc wyruszyć co prędzej, kazał odciąć linę, zostawiając kotwicę zapuszczoną w morze, choć przez to tracił środek zatrzymania się na miejscu, gdyby przypływ morza nie poniósł jeszcze tratwy do brzegu. Nie chciał jednak zwlekać dłużej, i jedno uderzenie siekiery oswobodziło statek, zdając go na wolę wiatrów.

Rozwinięto żagiel. Wolno zbliżano się ku ziemi, która, jak szara masa, rysowała się na tle nieba oświetlonego promieniami wschodzącego słońca. Ominięto zręcznie skały podwodne, lecz przy niepewnym i coraz słabiej wiejącym wietrze, tratwa zdawała się zwalniać biegu i nie dążyć ku brzegowi. Ileż trudów trzeba było zwalczyć, aby przybić do Nowej Zelandji, tak strasznej i niebezpiecznej dla przybywających! O siódmej jednakże ziemia była już oddalona nie więcej, jak o milę angielską. Brzeg jej najeżony skałami niezmiernie był urwisty i trzeba było upatrzyć miejsce stosowne do wylądowania. Wiatr słabł ciągle, na koniec ustał zupełnie; opadł bezwładny żagiel i uderzył o maszt. John kazał go zwinąć. Tylko fale unosiły teraz tratwę ku brzegowi, a olbrzymie rośliny morskie utrudniały tę przeprawę.

O ósmej tratwa prawie się już nie poruszała, a ponieważ nie było kotwicy do zarzucenia, odpływ z łatwością mógł ją popchnąć na pełne morze. John, zacisnąwszy pięści, z rozpaczą w sercu spoglądał dzikim wzrokiem na brzeg nieprzystępny. Na szczęście - prawdziwe szczęście w tej chwili - uczuto nagle wstrząśnienie i tratwa stanęła, osiadając na mieliźnie o 25 sążni od brzegu.

Glenarvan, Robert, Wilson i Mulrady skoczyli do wody. Tratwę przywiązano linami do skał sąsiednich; kobiety przeniesiono na ląd, nie zmoczywszy ani jednej nitki ich odzienia, i wkrótce wszyscy, zaopatrzeni w broń i żywność, stanęli na groźnych brzegach Nowej ZeIandji.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Tasmania: W poszukiwaniu diabła
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

KwA 5: 12`05; Marzenia o białym wielbłądzie...
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl