HAWAJE
02:16
CHICAGO
06:16
SANTIAGO
09:16
DUBLIN
12:16
KRAKÓW
13:16
BANGKOK
19:16
MELBOURNE
23:16
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 45; Niespodziewane zajście
DkG 45; Niespodziewane zajście

Juliusz Verne


Była to noc okropna. O drugiej godzinie z rana zaczął padać deszcz ulewny, który trwał aż do dnia. Namiot okazał się już schronieniem niedostatecznem; Glenarvan i jego towarzysze szukali go na wozie. Nikt nie spał; noc cała przeszła na rozmowie o tem i owem. Tylko major, którego krótkiej nieobecności nikt nie dostrzegł, słuchał i nic nie mówił. Straszna ulewa nie ustawała, obawiano się, aby nie spowodowała wylewu rzeki Snowy, coby znowu zaszkodziło wozowi, zagrzęzłemu w nadbrzeżnym gruncie błotnistym. To też Mulrady, Ayrton i John Mangles chodzili oglądać kilkakrotnie stan wody na rzece i wracali przemoczeni do nitki.

Nareszcie nadszedł dzień. Deszcz ustał wprawdzie, ale promienie słoneczne nie mogły się jeszcze przedrzeć przez gęsto zaciągnięte chmury. Szerokie kałuże wody żółtawej, mętnej i cuchnącej, rozlewały się po gruncie. Ciepłe wyziewy wydobywały się z ziemi, wodą przesiąkniętej, i nasycały atmosferę niezdrową wilgocią. Glenarvan zajął się najpierw wozem, co według niego było rzeczą najważniejszą.

Obejrzano ten ciężki wehikuł, zagrzęzły w ściśliwej glinie. Przodu zupełnie widać nie było, a tylna część tkwiła w błocie po osie. Kto wie, czy na wydobycie tego ciężaru starczą siły połączone wszystkich ludzi, koni i wołów.
- W każdym razie trzeba się śpieszyć - mówił John Mangles - bo gdy glina zaschnie, jeszcze trudniej będzie wóz wydobyć.
- A więc śpieszmy się - dodał Ayrton.
Glenarvan, dwaj majtkowie, John Mangles i Ayrton poszli do lasu, w którym zwierzęta noc spędziły.

Był to ponury las wysokich, gumowych drzew, uschłych, rzadko rozsianych, od dawna z kory odartych. Do dwustu stóp wysokości wznosiły one nagą, jak szkielet, sieć gałęzi bezlistnych. Żaden ptak nie gnieździł się na tych szkieletach nadpowietrznych; żaden listek nie kołysał się na tych suchych gałęziach, trzeszczących za każdym wiatru powiewem. Niewiadomo, jakiemu kataklizmowi przypisać należało to dość częste w Australji zjawisko lasów całych, dotkniętych jakby śmiercią epidemiczną. Ani najstarsi krajowcy, ani ich przodkowie, od dawna pogrzebani wśród tych cmentarzysk, nie widzieli tych drzew w zieloności. Glenarvan spoglądał idąc na niebo szare, na którem, jak delikatne rysy, odbijały się najmniejsze gałązki drzew gumowych. Ayrton zdziwił się, nie znalazłszy wołów i koni w tem miejscu, na które był je odprowadził; zwierzęta spętane nie mogły same oddalić się zbytecznie.

Szukano ich w tym lesie, lecz nie znaleziono. Ayrton, zdziwiony, powrócił na brzeg Snowy, zasadzony wspaniałemi mimozami. Wydawał przy tem okrzyki dobrze znane jego zaprzęgowi, ale na próżno. Kwatermistrz zdawał się być mocno tem zaniepokojony, a wszyscy spoglądali na siebie niespokojnie. Godzina minęła na daremnych poszukiwaniach i Glenarvan miał wrócić do wozu, stojącego w odległości mili, gdy nagle posłyszał rżenie, a zaraz potem ryk wołu.
- Są tam! - zawołał John Mangles, przeciskając się przez gęstwinę gastrolabium i trawy dość wysokiej, aby się w niej zwierzęta ukryć mogły.
Glenarvan, Mulrady i Ayrton pośpieszyli za nim, aby niebawem stanąć, jak on, zdumieni.

Dwa woły i trzy konie leżały rozciągnięte na ziemi. Trupy ich ostygły już, a stado kruków wygłodniałych krążyło między mimozami, czyhając na tę zdobycz niespodziewaną.

Wszyscy spojrzeli po sobie, a Wilson nie mógł powstrzymać się od przekleństwa.
- Przestań, Wilsonie - rzekł lord Glenarvan, zaledwie panujący nad sobą - to nam nic nie pomoże. Ayrtonie, odprowadź wołu i konia, które nam pozostają, trzeba sobie z ich pomocą radzić, jak można.
- Gdyby wóz nie był tak głęboko zagrzązł - rzekł John - to te zwierzęta, idąc pomaleńku, dociągnęłyby go do wybrzeża. Przede wszystkiem więc trzeba wydobyć ten wóz przeklęty.
- Będziemy próbować, Johnie - odpowiedział Glenarvan. - Powróćmy do obozowiska, gdyż tam zapewne niepokoją się długą naszą nieobecnością.

Ayrton i Mulrady rozpętali zwierzęta; wracano, trzymając się wciąż nierównego brzegu rzeki. W pół godziny potem Paganel, Mac Nabbs, lady Helena i miss Grant - wiedzieli już, co się stało.
- Doprawdy - zauważył szyderczo major - szkoda, Ayrtonie, że nie potrzebowałeś podkuć wszystkich naszych zwierząt w Wimera.
- A to dlaczego, panie? - zapytał Ayrton.
- Bo ze wszystkich koni pozostał nam tylko ten jeden, któregoś powierzył twemu kowalowi.
- Prawda! - rzekł John Mangles. - Czy to nie dziwny zbieg okoliczności?
- Wypadek i nic więcej - odpowiedział kwatermistrz, patrząc bacznie na majora.

Mac Nabbs zacisnął wargi, jakby powstrzymując się od powiedzenia czegoś; wszyscy czekali, czy nie dokończy swej myśli - lecz major, milcząc, odszedł do wozu, który Ayrton oglądał.
- Co on chciał powiedzieć? - zapytał Johna Glenarvan.
- Nie wiem - odparł kapitan - jednakże major nie ma zwyczaju mówić bez powodu.
- Tak jest, panie John - rzekła lady Helena - Mac Nabbs musi podejrzewać o coś Ayrtona.
- Podejrzewać? - odezwał się Paganel, wzruszając ramionami.
- O co? - zapytał Glenarvan. - Czyżby go posądzał o zabicie naszych koni i wołów? Ale w jakimże celu? Czyż Ayrton nie ma wspólnego z nami interesu?
- Masz słuszność, kochany Edwardzie - rzekła lady Helena - dodałabym jeszcze, że Ayrton od samego początku podróży dawał nam ciągle niezaprzeczone dowody przychylności.
- To prawda - potwierdził John. - Ale w takim razie cóżby znaczyła uwaga majora? Muszę dojść tego koniecznie.
- Czyżby go posądzał, że jest w zmowie z tymi zesłańcami?... - zawołał nieoględnie Paganel.
- Jakimi zesłańcami? - spytała miss Grant.
- Pan Paganel omylił się - wtrącił żywo John Mangles. - Wie on dobrze, iż niema zbiegłych zesłańców w prowincji Wiktorji.
- Ech! do licha, to prawda! - rzekł Paganel, chcąc naprawić to, co powiedział. - Gdzież u djabła mam głowę! Co za zesłańcy! Jacy zesłańcy? Kto gdzie kiedy słyszał o zesłańcach w Australji? Co znowu! Zresztą zaledwie staną na tym lądzie, zamieniają się w ludzi uczciwych! Sam klimat! Nieprawdaż, miss Marjo... klimat moralizator...

Biedny uczony, chcąc naprawić swą pomyłkę, robił to samo, co wóz, to jest brnął coraz głębiej. Lady Helena patrzyła nań, a to go mieszało jeszcze bardziej. Nie chcąc więc dłużej w kłopot wprowadzać geografa, odeszła z miss Marją do namiotu, gdzie pan Olbinett zajęty był zastawianiem śniadania według wszelkich prawideł sztuki.
- Warto by mnie samego zesłać gdzie za takie głupstwo! - rzekł Paganel upokorzony.
- Zapewne! - potwierdził sucho Glenarvan.

Po tej odpowiedzi, dobijającej biednego Paganela, lord Glenarvan i John Mangles odeszli do wozu. W tej właśnie chwili Ayrton z dwoma majtkami pracowali nad wydobyciem go z zaklęsłości. Koń i wół, zaprzężone jeden obok drugiego, ciągnęły z natężeniem ostatnich sił; postronki i rzemienie omal nie pękały z naprężenia. Wilson i Mulrady popychali koła, a kwatermistrz głosem i razami przynaglał biedne zwierzęta. Glina już obeschła, trzymała wóz, jak gdyby zatonął w cemencie hydraulicznym.



Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Nowa Zelandia: Wyspa Południowa
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

NI 8: Wyspa Ometepe – wulkan Maderas
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl