HAWAJE
11:47
CHICAGO
15:47
SANTIAGO
18:47
DUBLIN
21:47
KRAKÓW
22:47
BANGKOK
04:47
MELBOURNE
08:47
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 37; Burke i Stuart
DkG 37; Burke i Stuart

Juliusz Verne


Resztę dnia podróżni spędzili na pogadance i przechadzkach nad pięknemi brzegami Wimerry. Popielate żurawie i ibisy uciekały na ich widok, wydając chrapliwe okrzyki i kryjąc się pomiędzy wysokiemi gałęźmi dzikich drzew figowych; wilgi skakały po wspaniałych łodygach roślin z gatunku liljowatych; rybitwy porzucały swój połów. Tylko cywilizowańsza rodzina papug „bluemountain”, ubarwiona siedmiu kolorami, tylko mała „roschill” z czerwoną głową i żółtem gardłem i „lori” strojna w czerwone i niebieskie pióra - nie przestawały ogłuszającego paplania na rozkwieconych drzewach gumowych.

Spoczywając na murawie nad brzegiem wód szemrzących, błądząc na chybił- trafił między kępami mimozy, podróżni podziwiali aż do zachodu słońca tę piękną przyrodę. Noc, poprzedzona bardzo krótkim zmrokiem, zastała ich o pół mili od obozowiska. Wrócili, kierując się już nie gwiazdą północną, niewidzialną na południowej półkuli, lecz konstelacją Krzyża, która jaśniała w połowie odległości między zenitem i horyzontem. Olbinett ustawił pod namiotem wieczerzę. Okrasą tej uczty był rodzaj potrawki z papug, których Wilson nastrzelał, a które kucharz umiejętnie przyrządził. Noc była tak piękna, że po skończonej wieczerzy każdy z podróżnych starał się opóźnić godzinę, w której się uda na spoczynek. Lady Helena pogodziła wszystkich, prosząc Paganela, żeby opowiedział historję znakomitych podróżników po Australji, którą już był dawno przyobiecał.

Paganela nie trzeba było długo o to prosić. Słuchacze rozłożyli się u stóp wspaniałej banksji. Dym z cygar wzniósł się wkrótce aż do liści, ginących w ciemności, a geograf, ufny w swą niewyczerpaną pamięć, tak zaczął:
- Przypominacie sobie moi przyjaciele i major zapewne nie zapomniał jeszcze podróżników, których wam wyliczyłem na pokładzie Duncana. Z pomiędzy wszystkich, którzy usiłowali przedrzeć się w głąb kraju, czterem tylko udało się przejść go od południa na północ, albo od północy na południe. Byli to: Burke, w roku 1860 i 1861, Mac Kinlay w 1861 i 1862, Landsborough w 1862, i Stuart także w roku 1862. Niewiele wam powiem o Kinlayu i Landsboroughu. Pierwszy przeszedł od Adelajdy do zatoki Carpentarie, drugi od zatoki Carpentarie do Melbourne. Obaj byli wysłani przez komitety australijskie w celu odszukania Burkego, który nie wracał i nie miał już nigdy wrócić. Burke i Stuart, oto dwaj odważni badacze, o których wam bez długiego wstępu opowiem. Dnia 20- go sierpnia 1860 roku Towarzystwo Królewskie w Melbourne wysłało w podróż Irlandczyka, byłego wojskowego, byłego inspektora policji w Castlemaine, który się zwał Robertem OHara Burke. Towarzyszyło mu jedenaście osób: William John Wills, znakomity młody astronom; doktór Beekler, botanik; Gray King, młody oficer wojsk indyjskich; Landells, Brahe i kilku sepojów, koni 25 i tyleż wielbłądów niosło podróżnych, ich bagaże i żywność na 18 miesięcy. Wyprawa, trzymając się z początku biegu rzeki Cooper, miała się udać do zatoki Carpentarie, położonej na północnem wybrzeżu. Przebyła bez przeszkody Murray i Darling i dostała się do stacji Menindié, gdzie się kończą osady. Tu spostrzegli, że za wielka ilość bagaży sprawia im niemało kłopotu. Ta niedogodność i pewna szorstkość charakteru Burkego stały się powodem niezgody w oddziale. Landells, dowódca wielbłądów, z kilku służącymi Indusami oddzielił się od wyprawy i wrócił na brzegi Darlingu; Burke ruszał dalej. To przebywając wspaniałe, obfitujące w wodę pastwiska, to kamieniste bezwodne pustynie, dostał się do rzeczki Cooper; 20- go listopada, we trzy miesiące od dnia wyjazdu, założył pierwszy skład żywności nad jej brzegiem. Tutaj podróż była na pewien czas wstrzymana z powodu, że nie mogła znaleźć drogi, wiodącej na północ, na której by nie brakło wody. Zwalczywszy wiele trudności, przybyli do obozowiska, które nazwali fortem Wills. Zrobili z niego stanowisko otoczone częstokołem, a było to na połowie drogi z Melbourne do zatoki Carpentarie. Tu Burke podzielił swój oddział na dwie części. Jedna pod dowództwem Brahea miała pozostać w forcie Wills i czekać powrotu drugiej przez trzy miesiące i dłużej, jeśliby jej na żywności nie brakło; druga składała się tylko z Burkego, Kinga, Graya i Willsa. Zabierali z sobą sześć wielbłądów i żywności na trzy miesiące, mianowicie: trzy centnary mąki, pięćdziesiąt funtów ryżu, tyleż mąki owsianej, centnar suszonego mięsa końskiego, sto funtów słoniny i wieprzowiny solonej i trzydzieści funtów sucharów; wszystko to miało wystarczyć na odbycie sześciuset mil tam i na powrót. Puścili się w podróż. Przebywszy z niemałym trudem kamienistą pustynię, dostali się nad rzekę Eyre, to jest do najodleglejszego punktu, do jakiego dotarł Stuart w 1845 roku, a posuwając się w górę, o ile mogli najdokładniej, po setnym czwartym południku, udali się na północ. Dnia 7- go stycznia, pod palącemi jak ogień promieniami słońca, przebyli zwrotnik. Łudzeni zwodniczemi widokami (mirażami), nie mając często kropli wody, czasami odświeżani gwałtownemi nawałnicami, spotykając się kiedy niekiedy z koczującymi krajowcami, na których się żalić nie mieli powodu, odbyli podróż niezbyt utrudzającą, bo ani jeziora, ani rzeki, ani góry nie utrudniały im drogi. Dnia 12- go stycznia ukazało się na północ kilka żwirowatych pagórków, między innemi góra Forbes i łańcuch gór granitowych. Tu zaczęła się podróż trudna. Zmęczone zwierzęta nie chciały iść. „Wielbłądy potnieją ze strachu”, pisze w swych notatkach podróżnych Burke. Jednakże, dzięki niezmiennej wytrwałości, podróżni dostali się na brzeg rzeki Turner, potem nad widzianą przez Stokesa w 1841 roku rzekę Flinders, która śród palm i eukaliptusów wpada do zatoki Carpentarie. Grunt błotnisty zapowiadał bliskość oceanu. Jeden wielbłąd zginął w błocie, reszta nie była w stanie iść dalej. King i Gray musieli zostać przy nich; Burke i Wills puścili się dalej na północ i po przebyciu wielu trudności, o których bardzo niejasno wspominają w swoich notatkach, przybyli do miejsca, gdzie przypływ morza zalewał błota, lecz oceanu nie widzieli. Było to 11- go lutego 1861 roku.
- Więc ci odważni ludzie nie mogli posuwać się dalej? - zapytała lady Glenarvan.
- Nie, pani - odpowiedział Paganel - grzęźli w błotnistym gruncie i musieli wrócić do swych towarzyszy w forcie Wills. Smutny to był powrót, zapewniam was; Burke i Wills, wlokąc się z wycieńczenia i osłabienia, odszukali Kinga i Graya. Potem, opuszczając się na południe drogą, którą byli przyszli, udali się ku rzece Cooper. Nie wiemy dokładnie o trudach, niebezpieczeństwach i cierpieniach, na jakie byli narażeni, nie znajdujemy tego w ich notatkach podróżnych. Musiało to być okropne, bo trzech tylko przybyło do doliny Cooper. Trudy podróży zabiły Graya. Cztery wielbłądy zginęły. Pomimo to wszystko, gdyby Burke zdołał dojść do fortu Wills, gdzie na niego oczekiwał Brake z zapasem żywności, wszyscy byliby ocaleni. Podwajają więc energję, wloką się jeszcze przez dni kilka, 21- go kwietnia spostrzegają częstokół fortu. Przybywają nareszcie... Właśnie tego samego dnia, po pięciu miesiącach próżnego oczekiwania, Brake odjechał.
- Odjechał! - zawołał młody Robert.
- Tak, odjechał, fatalnym zbiegiem okoliczności odjechali tego samego dnia. Kartka, którą zostawił, była napisana przed siedmiu godzinami. Burke nie mógł nawet myśleć, żeby go dopędzić. Nieszczęśliwi posilili się trochę żywnością, którą znaleźli w składzie, lecz nie mieli o czem jechać dalej, a sto pięćdziesiąt mil oddzielało ich jeszcze od Darlingu. Wtedy to Burke, wbrew zdaniu Wilsa, postanowił udać się do osad australijskich, położonych przy górze Hopeless, w odległości sześćdziesięciu mil od fortu Wills. Puścili się więc w drogę. Z dwu pozostałych wielbłądów jeden zginął w błotach Coopers- creek, drugi nie był już w stanie stąpić kroku. Musiano go dobić i mięso jego obrócono na pokarm. Wkrótce żywności zabrakło. Trzej nieszczęśliwi zmuszeni byli żywić się rośliną wodną, której łodygi są jadalne. Lękając się braku wody a nie mając środków zabrania jej z sobą, nie mogli oddalić się od brzegów Cooperu. W końcu pożar strawił ich chatę i rzeczy. Czekała ich tylko śmierć niechybna. Burke zawołał Kinga. „Pozostaje mi zaledwie kilka godzin życia - rzekł - oto mój zegarek i moje notatki. Żądam, żebyście mnie, gdy umrę, nie chowali, ale włożywszy pistolet w prawą rękę, tak mnie zostawili”. To powiedziawszy, umilkł, a nazajutrz o godzinie ósmej z rana wyzionął ducha. Przerażony i zrozpaczony, King poszedł szukać jakiego pokolenia australijskiego. Gdy wrócił, nie znalazł już Willsa przy życiu. Co do Kinga, to przygarnęli go krajowcy, a w miesiącu wrześniu odszukała go wyprawa pod wodzą p. Howitt, który równie jak Mac Kinlay i Landsborough był wysłany na odszukanie Burkego. Zatem z czterech podróżnych, którzy przejechali wskroś Australję, jeden tyko pozostał przy życiu.



Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Wielka Rafa Koralowa NP
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

WIK 7: Pridniestrowie
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl