HAWAJE
08:04
CHICAGO
12:04
SANTIAGO
15:04
DUBLIN
18:04
KRAKÓW
19:04
BANGKOK
01:04
MELBOURNE
05:04
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 28; Tristan DAcunha
DkG 28; Tristan DAcunha

Juliusz Verne


Stolicą wysp Tristan dAcunha jest mała wioska, leżąca w głębi przystani, nad dużym i głośno szumiącym strumieniem. Podróżni znaleźli tam z pięćdziesiąt domków dość porządnych i czystych, rozrzuconych z tą matematyczną regularnością, która zdaje się być ostatnim wyrazem architektury angielskiej. Poza tem miasteczkiem w minjaturze rozciąga się tysiąc pięćset hektarów równiny, a nad nią stożkowaty szczyt wznosi swe czoło ku niebu, na siedm tysięcy stóp wysoko.

Glenarvana przyjął gubernator, zależny od zarządu angielskiej kolonji Przylądka Dobrej Nadziei. Nie umiał on nic powiedzieć ani o kapitanie Grancie, ani o statku Britannia - a nawet nazwiska te nie były mu znane. Wyspy Tristan dAcunha rzadko bywają nawiedzane przez okręty. Od głośnego rozbicia się okrętu Blendon- Hall w roku 1821, dwa jeszcze podobnie nieszczęśliwe wypadki trafiły się tutaj, mianowicie w 1845 roku rozbił się statek Primanguel, a w 1857 trzymasztowy okręt amerykański Philadelphia. Te tylko trzy katastrofy wymienia kronika archipelagu Tristan dAcunha.

Glenarvan przygotowany był na to, że się tam niczego stanowczego nie dowie, i jeśli pytał gubernatora, to jedynie tylko dlatego, aby sobie nie mieć nic do wyrzucenia. Wysłał nawet parę łodzi, aby opłynęły wyspę, której obwód wynosi nie więcej nad siedmnaście mil; ani Londyn ani też Paryż nie zmieściłby się na niej, gdyby nawet była trzy razy większa.



Przez ten czas podróżni Duncana zwiedzali miasteczko i jego okolice. Ludność w Tristan dAcunha wynosi zaledwie sto pięćdziesiąt mieszkańców. Są to Anglicy i Amerykanie, pożenieni z murzynkami i Hotentotkami z Przylądka Dobrej Nadziei, nie ustępującemi nikomu pod względem brzydoty. Dzieci, z tych małżeństw zrodzone, sztywne są jak Saksonowie, a czarne jak Afrykanie. Turyści nasi, radzi, że czują ziemię pod nogami, przedłużyli swą przechadzkę po wybrzeżu, stykającem się z rozległą płaszczyzną, jedyną, która jest na tej wyspie uprawna; reszta kraju to skalista i lawowa pustynia, na której żyje mnóstwo albatrosów ogromnych i głupowatych tłuścieli.

Podróżni, zwiedziwszy skały, podążyli ku płaszczyźnie. Żywe i liczne strumienie, podsycane wiecznemi śniegami wierzchołka góry, szemrały tu i owdzie; zielone krzaki, na których tyle było wróbli, ile kwiatków, ożywiały i rozweselały okolice. Jedyny gatunek drzewa, wysokiego na dwadzieścia stóp, a raczej krzew olbrzymi, kolące krzewy wiciowate, inne znów wonne, mchy, wrzosy i t. d., stanowiły nieliczną, ale świetną florę i świadczyły, że wiosna nieustająca wywiera swój błogi wpływ na tę wyspę uprzywilejowaną. Paganel ze zwykłym sobie zapałem utrzymywał, że to jest właśnie owa słynna Ogygia, opiewana przez Fenelona w jego dziele „Przygody Telemaka”. Proponował nawet lady Glenarvan, aby, wyszukawszy sobie grotę, zajęła miejsce nadobnej Kalipso, a dla siebie prosił tylko o urząd jednej z nimf jej posługujących.

Tak gawędząc i podziwiając naturę, podróżni o zmroku powrócili na pokład jachtu; w okolicach wioski pasły się stada wołów i baranów, a pola, okryte zbożem, kukurydzą i roślinami warzywnemi, dopiero od czterdziestu lat tam sprowadzonemi, ciągnęły się aż do ulic stolicy.

Powróciły też łodzie, na zwiady wysłane; w przeciągu kilku godzin opłynęły wyspę, nie znalazłszy nigdzie najmniejszego śladu Britannii. Duncan mógł już przeto spokojnie opuścić tę gromadę wysp afrykańskich i płynąć dalej na wschód. Wieczór poświęcono na połów fok, które znajdują się tam w niezmiernej ilości i pod imieniem cieląt, lwów, niedźwiedzi i słoni morskich zalegają wybrzeża zatoki Falmouth. Dawniej na tych wodach przebywały też i wieloryby, lecz tyle na nie robiono wypraw, że pozostało ich w tych okolicach niewiele; natomiast napotykano duże i częste gromady różnych zwierząt ziemnowodnych. Osada jachtu postanowiła odbywać połów przez noc całą, a następny dzień użyć na zrobienie zapasu tranu; tak więc odjazd Duncana odłożono do pojutrza, to jest do dnia 20- go listopada.

Przy wieczerzy Paganel udzielił swym towarzyszom kilku zajmujących szczegółów o wyspach Tristan, a mianowicie, że ta gromada odkryta była w 1506 roku przez Portugalczyka, Tristana dAcunha, jednego z towarzyszów Albuquerquea. Lecz nie zwiedzano jej przez wiek cały, uważając ją nie bez zasady, tak samo jak Bermudy, za gniazdo burz. Rzadko tam więc statek jaki przybywał, chyba zagnany burzą.

W 1697 roku zawinęły tam trzy statki holendersko- indyjskie. Spostrzeżenia ich przeglądał w 1700 roku sławny astronom Halley. Od roku 1712 do 1767 kilku żeglarzy francuskich korzystało z tych wiadomości, a między innymi La Pérouse w swej podróży, odbytej w 1785 roku. Wyspy te, rzadko odwiedzane, pozostały zupełnie puste. Dopiero w roku 1811 Amerykanin, nazwiskiem Jonathan Lambert, postanowił je zaludnić. Przybywszy tam z dwoma towarzyszami w miesiącu styczniu, wziął się czynnie do pracy. Gubernator angielski z Przylądka Dobrej Nadziei, dowiedziawszy się, że dobrze się tam mają, ofiarował im opiekę Anglji, którą Jonathan Lambert przyjął i na chacie swej zatknął flagę Wielkiej Brytanji. Zdawało się, że powinien był panować spokojnie nad swym narodem, złożonym z jednego starego Włocha i jednego mulnika portugalskiego - gdy pewnego dnia, przy zwiedzaniu wybrzeży swego państwa, utopił się lub może był utopiony. Tymczasem nadszedł rok 1816. Napoleona uwięziono na wyspie Św. Heleny, a Anglja, dla zapewnienia sobie lepszej nad nim straży, osadziła jeden garnizon na wyspie Wniebowzięcia, a drugi na Tristan dAcunha. Ten ostatni składał się z kompanji artylerji, z Cap, oraz oddziału Hotentotów - i pozostał tam aż do roku 1821, to jest do śmierci więźnia z wyspy Św. Heleny.
- Jeden pozostał tylko Europejczyk - dodał Paganel - jeden kapral, Szkot...
- Ach, Szkot! - zawołał major, którego uwagę zawsze zajmowali szczególniej jego rodacy.
- Nazywał się William Glass - odrzekł Paganel - i pozostał na wyspie ze swoją żoną i dwoma Hotentotami.

Wkrótce do tego Szkota przyłączyli się dwaj Anglicy: jeden majtek, a drugi rybak, były dragon armji argentyńskiej - a nareszcie w 1821 jeden z rozbitków okrętu Blendon- Hall wraz ze swą żoną znalazł schronienie na wyspie Tristan. Takim więc sposobem w 1821 roku wyspa liczyła już sześciu mężczyzn i dwie kobiety; w 1829 było już na niej siedmiu mężczyzn, sześć kobiet i czternaścioro dzieci; w 1835 cyfra ludności wzrosła do czterdziestu, a teraz już jest trzykroć liczniejsza.
- Taki to bywa początek narodów - rzekł Glenarvan.
- Dla uzupełnienia dziejów Tristan dAcunha, dodam - mówił Paganel - że ta wyspa tyle, co i Juan Fernandez, zasługuje na nazwę wyspy Robinsona, bo jeżeli na jednej pozostawiono z kolei dwu marynarzy, to na drugiej omal nie porzucono dwu uczonych. W roku 1793 jeden z moich rodaków, przyrodnik Aubert Dupetit - Thouars, wyszedłszy na wycieczkę botaniczną, zabłądził i nie mógł trafić do swego statku, aż do chwili, gdy już podnoszono kotwicę; a w r. 1824, jeden z twoich znowu rodaków, milordzie, zdolny rysownik August Earle, przez ośm miesięcy pozostawał na wyspie. Kapitan jego okrętu zapomniał, że Earle wysiadł na ląd, i odpłynął do Przylądka Dobrej Nadziei.
- Prawdziwie roztargniony kapitan - rzekł major. - Czy nie był to czasem jaki twój krewny, Paganelu?
- Jeśli nim nie był, kochany majorze, to wart nim być.

Odpowiedź geografa zakończyła tę rozmowę.

Nocny połów Duncana udał się bardzo szczęśliwie. Ubito pięćdziesiąt ogromnych fok, z których przez cały dzień następny wydobywano tran i ściągano skóry. Reszta towarzystwa zrobiła znów wycieczkę na wyspę. Major i Glenarvan wyszli ze strzelbami, chcąc popróbować zwierzyny tamtejszej. Na przechadzce dnia tego posunięto się aż do podnóża góry, na grunt zasłany szczątkami wybuchów wulkanicznych; angielski kapitan Carmichael słusznie uważał tę wyspę za wulkan wygasły. Myśliwi spostrzegli kilka dzików, a nawet jednego z nich kula majora powaliła. Na wyniosłej płaszczyźnie widziano znaczną ilość kóz dzikich; było też tam mnóstwo kotów zdziczałych, śmiałych i silnych, groźnych nawet dla psów; być może, zrobią się z nich z czasem drapieżniki jak należy.

O ósmej wieczorem wszyscy już byli z powrotem na pokładzie, a w nocy Duncan opuścił wyspę Tristan dAcunha, aby jej nigdy już więcej nie zobaczyć.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Peru: Titicaca i Uru
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

KwA 4: 11`05; Na nowym kontynencie
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl