HAWAJE
11:03
CHICAGO
15:03
SANTIAGO
18:03
DUBLIN
21:03
KRAKÓW
22:03
BANGKOK
04:03
MELBOURNE
08:03
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 24; Jeszcze życie na drzewie
DkG 24; Jeszcze życie na drzewie

Juliusz Verne


Słowa te zdziwiły wszystkich. Co Paganel przez nie rozumiał? Czy rozum stracił? Jednakże mówił z taką pewnością, że oczy wszystkich zwróciły się na Glenarvana. Twierdzenie to Paganela było pośrednią odpowiedzią na rzucone przez lorda zapytanie.

Glenarvan wszakże poruszył przecząco głową, lecz Paganel, umiejący panować nad sobą, spokojnym głosem w te odezwał się słowa:
- Tak, tak, przyjaciele moi, pomyliliśmy się w naszych poszukiwaniach. Wyczytaliśmy w dokumencie to, czego tam wcale niema.
- Wytłumacz się jaśniej, Paganelu - rzekł major - nikt cię nie rozumie.
- To rzecz bardzo jasna, majorze kochany. Byłem w błędzie jak wy; z wami razem byłem w błędzie, aż dopiero przed chwilą, gdym odpowiadał na wasze zapytania z wysokości tego drzewa i zatrzymałem się na wyrazie „Australja”, błyskawica rozświeciła mój umysł i...
- Jak to? - zawołał Glenarvan. - Więc utrzymujesz, że Harry Grant...
- Utrzymuję - odpowiedział Paganel - i przekonany jestem, że wyraz austral, znajdujący się w dokumencie, nie jest wyrazem całkowitym, jak to sądziliśmy dotąd, ale że jest tylko początkiem wy razu Australie (Australja).
- To byłoby dziwne! - rzekł major.
- Dziwne? - zawołał Glenarvan, wzruszając ramionami. - Nie dziwne, ale po prostu nieprawdopodobne.
- Nie widzę w tem nic tak nadzwyczajnego i niepodobnego do prawdy.
- Jak to? - spytał żywo Glenarvan - wobec tego dokumentu śmiesz twierdzić, że Britannia mogła się rozbić na wybrzeżach Australji?
- Jestem tego pewny! - śmiało odrzekł Paganel.
- Doprawdy, Paganelu - powiedział lord Glenarvan - dziwi mnie, że coś podobnego mogło wyjść z ust sekretarza Towarzystwa Geograficznego.
- A to dlaczego? - spytał urażony do żywego geograf.
- Bo jeśli przypuszczam możliwość wyrazu Australja, to przypuszczam zarazem, że w niej mogą się znajdować Indjanie, co jest rzeczą, przynajmniej dotąd, nigdy jeszcze nie słyszaną.



Paganel uśmiechnął się na ten argument, jakby z góry był nań przygotowany, i bez namysłu odpowiedział:
- Kochany lordzie, nie triumfuj jeszcze, bo pobiję cię z kretesem, choćby tylko dla pomszczenia się nad Anglikami w imieniu całej Francji za porażki, kiedyś przez nas pod Crécy i Anzicourt poniesione.
- I owszem, i owszem, kochany Paganelu! Pokonywaj twych nieprzyjaciół.
- Słuchaj więc. W tekście dokumentu niema wyrazu Indjanin, tak samo jak nie ma Patagonji. Niedokończony wyraz indi... znaczy indigénes (krajowcy); a przecież na to zgodzić się musisz, że i w Australji są krajowcy.
Glenarvan ze zdumieniem spoglądał na Paganela.
- Brawo, brawo! Masz słuszność, czcigodny sekretarzu!
- Czy zgadzasz się, milordzie, na takie pojmowanie dokumentu?
- Zgodzę się, jeśli mnie przekonasz, że początek wyrazu gonie, nie odnosi się do Patagonji.
- Z pewnością nie - zawołał Paganel - niema i nie może tu być mowy o Patagonji; czytaj to i rozumiej jak chcesz, byle nie Patagonie.
- Więc jakże?
- Cosmogonie! théogonie! agonie!...
- Agonie, (męczarnia), to może będzie najwłaściwsze! - zawołał major.
- Wszystko mi jedno - odpowiedział Paganel. - Wyraz ten czy ów żadnej tu nie ma wartości; nie będę nawet dochodził, co on tu może mieć za znaczenie; główna rzecz jest to, że austral oznacza Australję, i nie pojmuję nawet, jak mogliśmy od razu tego nie widzieć? Gdybym ja był znalazł dokument, albo gdybyście mnie nie byli obałamucili waszem tłumaczeniem, nigdybym nie pojmował inaczej.

Ostatnie wyrazy Paganela przyjęte były żywym oklaskiem, podziękowaniami i wyrazami uznania przez wszystkich, a szczególniej przez Roberta, w którego duszy nadzieja znowu odżyła.
- Jeszcze jedną pozwól sobie zrobić uwagę - rzekł Glenarvan - a i ja uchylę czoła przed twą bystrością naukową.
- Słucham cię, milordzie.
- Jak zestawisz te wyrazy, na nowo przez ciebie tłumaczone, i w jaki sposób odczytasz dokument?
- Nic łatwiejszego. Oto dokument - rzekł Paganel, podając papier szacowny, który od dni kilku badał usilnie.

Nastało głębokie milczenie; Paganel przez chwilę zbierał myśli rozproszone, a w końcu, wodząc palcem po wierszach urywanych, czytał jak następuje:
Dnia 7- go czerwca 1862 r. trzymasztowy okręt Britannia z Glasgowa zatonął po... (przypuśćmy, po dwu dniach, po trzech dniach albo po długich męczarniach, rzecz to obojętna) - przy brzegach Australji. Dwaj majtkowie i kapitan Grant usiłowali wylądować i wydostali się na ziemię, gdzie będą (lub są) niewolnikami dzikich krajowców. Rzucili oni ten dokument i t. d. Czy to nie jasno?
- W samej rzeczy, jasno i wyraźnie, jeśli tylko nazwę „lądu” można tu odnieść do Australji, która jest wyspą, jak wiadomo.
- Bądź tego pewny, kochany milordzie; najlepsi geografowie zgodzili się już na to, żeby tę wyspę nazywać lądem Australijskim.
- A więc skoro tak, moi przyjaciele, pozostaje nam tylko zawołać jednozgodnie: do Australji! Niech nam Niebo dopomaga!
- Do Australji! Do Australji! - powtórzyli chórem wszyscy towarzysze Glenarvana.
- Przekonywam się teraz, kochany Paganelu, że przybycie twoje na pokład Duncana jest zdarzeniem prawdziwie opatrznościowem.
- Przypuśćmy, że jestem posłannikiem Opatrzności, i nie mówmy już o tem - rzekł skromnie uczony sekretarz Towarzystwa Geograficznego.

Tak się skończyła ta pamiętna rozmowa, która w przyszłości tak ważne wydać miała skutki. Zmieniła ona zupełnie moralne położenie podróżnych. Pochwycili oni na nowo nitkę prowadzić ich mającą po tym labiryncie, w którym, jak sądzili, zbłąkali się na zawsze. Nowa nadzieja wykwitała na gruzach zniweczonych zamiarów. Mogli już bez obawy pozostawić poza sobą ląd amerykański i całą myślą ulatywali już ku Australji. Wstępując znowu na pokład Duncana, nie przyniosą już złowróżebnych wieści i czarnej rozpaczy, a lady Helena i Marja nie będą potrzebowały opłakiwać niezawodnej zguby kapitana Granta! Dlatego też w obecnej chwili zapomnieli o wszystkich minionych trudach i niebezpieczeństwach; oddali się zupełnej radości i jedyną rzeczą, jaka ich zasmucała, było to, że nie mogli natychmiast puścić się w drogę.

Była godzina czwarta po południu; o szóstej postanowiono wieczerzać. Paganel chciał ten szczęśliwy dzień uczcić wspaniałą biesiadą, ale ponieważ zapasy były bardzo skromne, zaproponował tedy Robertowi, aby się wybrał z nim na łowy „do pobliskiego lasu”. Na tę myśl szczęśliwą Robert klasnął w ręce z radości; wzięto ładownicę Thalcavea, oczyszczono rewolwery, nabito je drobnym śrutem i ruszono na polowanie.
- Tylko się nie zapędzajcie zbyt daleko - rzekł poważnie major do obu myśliwców.

Po oddaleniu się ich, Glenarvan i Mac Nabbs poszli zbadać miarkę na drzewie naciętą, a Mulrady z Wilsonem rozdmuchiwali tymczasem węgle na ognisku. Glenarvan nie dostrzegł, aby woda opadła, a jednak zdawało się, że dosięgła już najwyższego stopnia; gwałtowność, z jaką płynęła z południa na północ, była najlepszym dowodem, że równowaga rzek argentyńskich jeszcze się nie ustaliła. Ta ogromna masa płynna musiała przed opadaniem czas pewien pozostać nieruchoma jak morze, w chwili gdy przypływ się kończy a odpływ zaczyna. Nie można było zatem liczyć na opadanie wód, dopóki tak gwałtownie płynęły ku północy.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Peru: Saqsayhuaman
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

IND 10; Delhi i powrót do domu
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl