HAWAJE
13:39
CHICAGO
17:39
SANTIAGO
20:39
DUBLIN
23:39
KRAKÓW
00:39
BANGKOK
06:39
MELBOURNE
10:39
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 9; Cieśnina Magellańska
DkG 9; Cieśnina Magellańska

Juliusz Verne


Tymczasem Duncan mknął śladami Vespuccia i Magelana. 15 września przeciął zwrotnik Koziorożca I skierował się ku sławnej cieśninie. Na horyzoncie zaledwie majaczyły płaskie wybrzeża Patagonii; sławetna luneta Paganela dała mu bardzo niejasne pojęcie o mijanych wybrzeżach tej części Ameryki, gdyż Duncan był oddalony od nich o przeszło dziesięć mil.

25 września jacht znalazł się na wysokości Cieśniny Magelana i zapuścił się w nią bezzwłocznie. Drogę tę, jako najwygodniejszą obierają zwykle statki parowe udające się na wody Pacyfiku. Długość cieśniny wynosi zaledwie trzysta siedemdziesiąt sześć mil; statki o największym nawet tonażu znajdują tu wszędzie dostateczną głębokość - nawet u wybrzeży - doskonale ukształtowane dno, łatwo dostępne źródła słodkiej wody, rzeki pełne ryb, lasy obfitujące w zwierzynę i zaciszne przystanie, których na próżno szukałoby się w Cieśninie Lemairea lub wśród groźnych skał przylądka Horn, tak często nawiedzanego przez burze i huragany.

W ciągu pierwszych godzin żeglugi, to jest na przestrzeni około sześćdziesięciu czy osiemdziesięciu mil, aż do przylądka Gregory, statek posuwał się wśród niskich i piaszczystych brzegów. Jakub Paganel nie chciał stracić najmniejszego szczegółu oglądanej cieśniny. Przeprawa trwać miała zaledwie trzydzieści sześć godzin; nieustannie zmieniająca się panorama obu brzegów warta była trudu, jaki sobie zadawał wytrwały uczony podziwiając ją w oślepiającym blasku południowego słońca. Na północnym brzegu nie było widać żywej duszy, a tylko kilku wynędzniałych tubylców błądziło po nagich skałach Ziemi Ognistej. Paganel, zawiedziony w nadziei oglądania Patagończyków, nie ukrywał niezadowolenia, które budziło w innych niepohamowaną wesołość.
- Patagonia bez Patagończyków nie jest Patagonią - narzekał.
- Cierpliwości, Czcigodny geografie - odparł Glenarvan - zobaczymy jeszcze i Patagończyków.
- Wątpię.
- Przecież istnieją - rzekła lady Helena.
- Obawiam się, że nie, proszę pani, ponieważ wcale ich nie widzę.
- Tak czy inaczej, Patagończykami, co znaczy po hiszpańsku „ludzie o wielkich stopach”, nie nazwano istot wyimaginowanych.
- Nazwa niewiele znaczy - odparł Paganel, który dla ożywienia dyskusji upierał się przy swym twierdzeniu - zresztą, prawdę mówiąc, nie wiadomo, jak brzmi ich właściwa nazwa.
- Niesłychane! - zawołał Glenarvan. - Majorze, wiedziałeś o tym?
- Nie - odparł Mac Nabbs - i nie dałbym grosza, żeby się o tym dowiedzieć.
- Jednak dowie się pan mimo wszystko, panie majorze - ciągnął Paganel. - Magellan nazwał mieszkańców tych okolic Patagończykami, ale sąsiedzi z Ziemi Ognistej zwą ich Tiremenenami, Chilijczycy - Caucalhuami, osadnicy z Carmen - Tehuelczami, a ludność Araukanii - Huiliczami, podczas gdy Bougainville przypisuje im nazwę Chauhów, Falkner zaś - Tehuelhetów! Oni sami nadają sobie miano Inaków! Pytam więc was, moi drodzy, jak się w tym wszystkim połapać i czy naród o tylu nazwach może w ogóle istnieć?!
- Doskonały argument - rzekła lady Helena.
- Przyjmijmy go - powiedział Glenarvan - lecz przyzna pan zapewne, że chociaż istnieją wątpliwości co do nazwy tego ludu, nikt nie kwestionuje wzrostu Patagończyków.
- Nigdy nie przystanę na podobną niedorzeczność - odpowiedział Paganel.
- Przecież wiadomo, że są wysokiego wzrostu - dodał Glenarvan.
- Nic o tym nie wiem.
- A więc są niscy? - zapytała lady Helena.
- Nikt tego nie stwierdził.
- Wobec tego są średniego wzrostu oświadczył, Mac Nabbs, aby zakończyć spór.
- I tego nie wiem.
- Nie do wiary - zawołał Glenarvan. - Podróżnicy, którzy ich widzieli...
- Podróżnicy, którzy ich widzieli - przerwał geograf - opowiadają o nich różności; Magellan twierdzi, że sięgał im głową zaledwie do pasa!
- No, więc?
- Tak, ale Drake utrzymuje, że Anglicy są wyżsi od najwyższych nawet Patagończyków!
- Ba, Anglicy! To zupełnie możliwe - wtrącił pogardliwie major. - Gdyby natomiast chodziło o Szkotów...
- Cavendish twierdzi, że są wysocy i silni - podjął PaganeL - Hawkins zrobił z nich nawet olbrzymów. Lemaire i Shouten przypisują im jedenaście stop wzrostu.
- Powołuje się pan na wiarygodne świadectwa zauważył Glenarvan.
- Godni niemniejszego zaufania są Wood, Narborol i Falkner, którzy utrzymują, że wzrost Patagończyków nie przekracza średniego. Co prawda Byron, La Girai Bougainville, Wallis i Carteret zapewniają, że Patagończycy mają sześć stóp i sześć cali wzrostu, podczas gdy dOrbigny, uczony znający może najlepiej te okolice, jest zdania, że wzrost Patagończyków wynosi zaledwie pięć stóp i cztery cale.
- Wobec tylu sprzeczności, gdzie leży prawda?- zapytała lady Helena.
- Oto prawda, proszę pani - odparł Paganel. - Patagończycy mają krótkie nogi i długi korpus. Można powiedzieć, że gdy siedzą, mają więcej niż sześć stóp wysokości, a gdy stoją, wzrost ich sięga zaledwie pięciu.
- Brawo, kochany profesorze - roześmiał się Glenarvan.- To było dobrze powiedziane.
- Chyba - dodał Paganel - żeby Patagończycy w ogóle nie istnieli, położyłoby to wreszcie kres wiecznym sporom. Ale przyznać muszę na zakończenie, że Cieśnina Magellana jest bardzo piękna nawet bez Patagończyków.

W tej chwili Duncan opływał prześliczne wybrzeże Półwyspu Brunszwickiego. Oddaliwszy się o siedemdziesiąt mil od przylądka Gregory, zostawił po prawej burcie kolonię karną w Punta Arenas. Chilijski sztandar i wieża kościoła ukazały się na chwilę między drzewami. Cieśnina biegła teraz między imponującymi masywami granitu; olbrzymie lasy otulały podnóża gór, których szczyty, posrebrzone wiecznym śniegiem, kryły się w chmurach. Na południo - zachodzie szczyt Tarn wznosił się na sześć tysięcy pięćset stóp nad poziom morza. Nadeszła noc, poprzedzona długim zmierzchem, gasły łagodnie światła dnia, niebo zwolna pokrywało się gwiazdami ,a Krzyż Południa wskazywał podróżnym drogę do bieguna południowego. W świetle gwiazd, zastępujących latarnie morskie świata cywilizowanego, Duncan sunął śmiało naprzód, nie zarzucając kotwicy w licznych łatwo dostępnych zatokach.

Niekiedy reje jachtu ocierały się o pochylone nad wodą buki. Czasem jego śruba wdzierała się w wody wielkich rzek, budząc uśpione ptactwo, dzikie kaczki, gęsi, bekasy, cyranki, cały skrzydlaty świat bagnistych okolic. Wkrótce ukazały się posępne ruiny, rumowiska tchnące grozą w ciemnościach nocy, szczątki opuszczonego osiedla, którego imię będzie wiecznym kontrastem wobec urodzajności wybrzeży i pełnych zwierzyny lasów. Duncan mijał Port Famine - Port Głodowy. Tu właśnie w 1581 roku Hiszpan Sarmiento przywiódł czterystu osadników i założył miasto Saint - Philippe; ostre mrozy zdziesiątkowały kolonistów, a głód dokończył dzieła zimy i w 1587 roku korsarz Cavendish zastał ostatniego z owych czterystu nieszczęśliwców, który umierał z głodu po sześciu latach przebywania wśród ruin sześciowiekowego miasta.

Duncan płynął dalej wzdłuż tych opustoszałych wybrzeży; o świcie żeglował po wąskich przesmykach, wśród lasów pełnych brzóz, jesionów i buków, spoza których wynurzały się zielone kopuły pagórków pokrytych ostrokrzewem i skaliste iglice, a między innymi wysoki obelisk Bucklanda. Jacht ominął Zatokę Świętego Mikołaja, dawną Zatokę Francuzów, nazwaną tak przez Bougainvillea; w odległości czterech mil igrały stada fok i wielorybów o wielkich rozmiarach, sądząc po wysokich fontannach wody. Opłynął wreszcie najeżony zimowymi lodami Przylądek Frowarda; z drugiej strony cieśniny, na terenie Ziemi Ognistej wznosił się na sześć tysięcy stóp wysoki, postrzępiony, poprzerzynany pasmami chmur masyw Sarmiento. Przylądek Frowarda stanowi właściwy kraniec kontynentu amerykańskiego, gdyż przylądek Horn, leżący na pięćdziesiątym szóstym stopniu szerokości geograficznej, jest tylko skalistą wysepką.

Za Przylądkiem Frowarda cieśnina zwęża się między Półwyspem Brunszwickim i Ziemią Zmartwienia, podłużną wyspą wśród tysięcy wysepek, przypominającą olbrzymiego wieloryba, którego fala wyrzuciła na kamieniste wybrzeże. Jakaż była różnica między tym postrzępionym, rozczłonkowanym krańcem kontynentu amerykańskiego a spokojnymi i gładkimi cyplami Afryki, Australii czy Indii! Jakiż to nieznany kataklizm porozrywał tak dziwacznie wybrzeża tego ogromnego przylądka, dzielącego dwa oceany?

Od tego punktu żyzne i bogate wybrzeża poczęły ustępować brzegom ogołoconym z wszelkiej roślinności, dzikim, poprzerzynanym krętymi przesmykami tego zawiłego, niemożliwego prawie do przebycia labiryntu. Bez wahania bez pomyłki Duncan sunął wśród kapryśnych zakrętów, mieszając kłęby dymu z mgłą rozdzieraną przez nadbrzeżne skały. Nie zwalniając biegu przemknął przed kilkoma hiszpańskimi agencjami, tak zwanymi faktoriami, które założono na tych wyludnionych brzegach dla celów handlowych. Cieśnina rozszerzyła się gwałtownie u przylądka Tamar; Duncan, skierowany ku południowym brzegom, opłynął bezpiecznie strome zbocza skalistych wysepek Narborough. Wreszcie po trzydziestu sześciu godzinach żeglugi podróżni nasi ujrzeli urwisty przylądek Pilares, leżący u najbardziej wysuniętego krańca Ziemi Zmartwienia. Smukły i lekki jacht wypłynął na wolne, szerokie, połyskujące wody Pacyfiku i Jakub PaganeL powitał je z takim samym wzruszeniem, z jakim musiał je kiedyś witać Magellan, gdy dumna Trinidad pochyliła żagle pod mocnym podmuchem wiatru znad Oceanu Spokojnego.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Dzieci świata - małe i duże
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Expedycja dla poszukiwaczy wrażeń
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl