HAWAJE
17:05
CHICAGO
21:05
SANTIAGO
00:05
DUBLIN
03:05
KRAKÓW
04:05
BANGKOK
10:05
MELBOURNE
14:05
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Kinga w Afryce » KwA 9: 03`06; Niger - Jeden dzień z Tiką
KwA 9: 03`06; Niger - Jeden dzień z Tiką

Kinga Choszcz


Czuję, że potrzebuję trochę odpocząć. Marabut mówi, że nie ma problemu, mój wielbłąd i ja możemy zostać jak długo tylko chcemy. Możemy kontynuować jutro, albo kiedykolwiek. Posyła natychmiast swoich chłopców, aby przynieśli spod drzewa siodło i bagaże, zwolnili Tuarego i sami pilnowali dalej Tiki. Najmłodsze dzieci biegają tu nago. Starsze ubrane są w przypadkowe kawałki garderoby. Jeden chłopiec w samych szortach. Inny, może czteroletni, w nie wiadomo skąd wziętej za dużej kurtce - która jest jego jedynym ubraniem - nie ma poza tym nic - ani butów, ani majteczek.


Zobacz  powiększenie!
Spędzam popołudnie w cieniu drzewa, usiłując skupić się na pisaniu pamiętnika. Jedna z żon wraz z córką tłucze proso. Druga wyrusza z wiadrem na głowie po wodę. Chłopcy zaprzęgają i wybierają się gdzieś osiołkiem, marabut leży rozłożony pośrodku swojego królestwa, a młoda kózka wzięła właśnie łyka z przyniesionej dla mnie miseczki wody. Mój burkiński znajomy żegna się i wyrusza w dalszą drogę.

Zobacz  powiększenie!
Daje Mohamedowi, najstarszemu synowi marabuta, pudełeczko herbaty i garść kostek cukru z przywiezionych przeze mnie zapasów. Młodsze rodzeństwo wygrzebuje skądś trochę na wpół spalonego węgla i Mohamed zabiera się do zaparzania na tradycyjnym drewnianym stojaczku z węglem. Zdaje sobie sprawę na krawędzi jakiego ubóstwa żyją, kiedy pyta, czy ma wsypać całe, czy pół opakowania. Mówię, że pół w zupełności wystarczy i dorzucam jeszcze cukru, aby starczyło na drugie pół na jutro. Wszędzie dotąd, w Mali i Burkinie, jedno małe opakowanie starczało na jedno zaparzenie super mocnej, super słodkiej herbaty, serwowanej w miniaturowych ilościach, przeważnie trzy rundki. Dla mnie pół jest jak najbardziej OK, przynajmniej da się bez skrzywienia wypić. Mohamed, chociaż nigdy nie był w szkole, mówi całkiem nieźle po francusku. Tylko dwóch z jego młodszych braci chodzi do szkoły. Wygląda na to, że dziewczynek się tu do szkoły nie posyła. Bo - jeśli już inwestować (zeszyt, długopis, itd.), to w chłopców.

Zobacz  powiększenie!
Robi się ciemno. Wyciągam moją ostatnią świeczkę, która przełamała się na pół. Kiedy zapalam jej połówkę, zbiega się liczne rodzeństwo wpatrując intensywnie w płomień.
- Może zgasić, aż się zagotuje woda - sugeruje nieśmiało Mohamed - aby zaoszczędzić, bo i tak nic nie robimy.
- Nie, nich się pali. Przyjemnie ze światłem. - mówię, zdając sobie nagle sprawę, że brzmi to pewnie trochę ekstrawagancko, a połówka mojej świeczki jest jedynym światłem w wiosce w tę bezksiężycową noc.
- Mohamed, ile dzieci ma twój ojciec? - pytam z ciekawości.
- Być może... około czternastu chyba - odpowiada niepewnie Mohamed.

Zobacz  powiększenie!
Po chwili wyłania się z ciemności jedna z żon z ogromną miską. Wieczorny posiłek. Wokół miski, do której też jestem zaproszona, zasiadają: marabut, dwie żony, najstarsza, nastoletnia córka, oraz osiemnastoletni (wyglądający na czternaście) Mohamed. Posiłek składa się z ryżu. Samego, ugotowanego białego ryżu, polanego odrobiną oleju. Młodsze rodzeństwo musi poczekać, aż skończą starsi. Postanawiam zostawić jutro rodzince marabuta większość przewiezionych przeze mnie z Gorom Gorom zapasów.

Zobacz  powiększenie!
To tylko w skrócie opisany jeden dzień. A teraz... rozstałam się już z Tiką. Parę osób pytało ile kosztował mnie wielbłąd. No więc nie jest to tajemnica - zapłaciłam za Tikę w Burkinie dokładnie 500 Euro. Ale - okazuje się, że nie jestem najlepszą wielbłądzią dealerką. Sprzedałam w Nigrze za mniej więcej dwie trzecie ceny. Tak więc rada dla wszystkich - następnym razem, kiedy będziecie kupować wielbłąda - kupcie go raczej w Nigrze i przejedźcie do Burkiny. A być może... być może to nie ma znaczenia, bo jako biali, tak czy siak stracicie. To znaczy licząc tylko pieniądze. Ale doświadczenia, wspólnych chwil, nauki, uciechy, niespodzianek... nie da się policzyć. I to już zostanie. I to ciężko nawet opisać. Dzielę się więc kilkoma nieudolnymi fotkami - bo nie miał ich kto nam razem robić...

Źródło: KingaFreeSpirit.pl

KingaFreeSpirit.pl Relacje zaczerpnięte z
afrykańskiego zeszytu
pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3


w Foto
Kinga w Afryce
WARTO ZOBACZYĆ

Rowerem wokół Jez. Wiktorii
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

GLP 2; Cotopaxi - wulkan nad wyraz przystojny
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl