HAWAJE
08:53
CHICAGO
12:53
SANTIAGO
15:53
DUBLIN
18:53
KRAKÓW
19:53
BANGKOK
01:53
MELBOURNE
05:53
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 15 letni kapitan » 15K II - 17; Na rzece
15K II - 17; Na rzece

Juliusz Verne


Pewnego dnia Dick w czasie polowania dał dowód nie tylko odwagi, ale i zimnej krwi, tak rzadkiej w młodym wieku. Strzelił właśnie do antylopy, gdy wtem z zarośli wyskoczył lew, który prawdopodobnie na tę samą zwierzynę polował i ani myślał teraz zrzec się swej zdobyczy. Był to zwierz naprawdę wspaniały, mający do pięciu stóp wysokości. Jednym skokiem rzucił się na upolowaną przez Dicka antylopę. Chłopiec na nieszczęście nie zdążył jeszcze nabić fuzji po poprzednim strzale, lew zaś wpijał w niego swe gorejące ślepia. Dick przypomniał sobie w tej chwili, że w takich wypadkach spokojne jedynie zachowywanie się może uratować życie. Stał więc jak posąg, nie myśląc nawet o nabijaniu dubeltówki, a tym bardziej o ucieczce. Lew spoglądał na niego dalej czerwonymi oczami. Wahał się.

Tak upłynęły ze dwie minuty. Lew wpatrywał się w Dicka, zaś Dick w niego, ani na moment nie zmrużywszy oczu. Wreszcie lew jednym chwytem porwał zdobycz, jakby pies zająca i wraz z nią skrył się w gęstwinie. Dick jeszcze parę minut stał nieruchomo i dopiero potem wrócił do łodzi. Nikomu ani jednym słowem nie wspomniał o niebezpieczeństwie, jakie mu groziło.

Drugi tydzień podróży dobiegał końca, gdy rzeka płynąć zaczęła pomiędzy brzegami całkowicie już pustynnymi, pozbawionymi odrobiny roślinności. Jałowy grunt nie przypominał niczym urodzajnych ziem górnego biegu.

Tymczasem końca podróży nie było widać. O żywność w tych warunkach było bardzo trudno. Dawne zapasy wędzonego mięsiwa oraz owoców wyczerpywały się. Nawet połów ryb stawał się coraz trudniejszy. O polowaniu nie było co myśleć, gdyż na zupełnie nagim stepie nie można było dostrzec żadnego stworzenia. Widząc troskę kapitana o żywność, Herkules wskazał Dickowi paprocie i papirusy, które gęsto rosły nad samą wodą, mówiąc, iż mogą one zastąpić pożywienie. I istotnie tak było. Słodkawy ich mlecz bardzo smakował nie tylko Jankowi. Nie był to jednak pokarm nazbyt pożywny. Dzięki kuzynowi Benedyktowi znaleziono lepszy. Uczony entomolog często towarzyszył Dickowi w jego wyprawach.

Otóż pewnego razu Dick zobaczył jakiegoś ptaka, rzadkość na tych terenach i już chciał do niego strzelić, gdy kuzyn Benedykt zawołał nagle:
- Nie strzelaj, Dicku. Jeden ptaszek dla pięciu osób jest zupełnie bez znaczenia.
- Będzie chociaż dla Janka.
- Nie, nie... nie strzelaj - raz jeszcze powtórzył uczony - zobaczysz, że jeżeli darujesz ptaszynie tej życie, to ona ci się za to odwdzięczy. Obecność tego ptaka wskazuje, iż gdzieś w pobliżu znajdować się muszą ule. Gdy pójdziemy za nim, na pewno nas do nich zaprowadzi.

Uczony mówił prawdę. Idąc w ślad za ptakiem doszli szybko do grupy spróchniałych pni, nad którymi unosiły się całe roje pszczół. Dick bez trudu dymem wykurzył z ula owady, a następnie wydobył pokaźną ilość plastrów miodu i ze słodkim łupem uradowany wrócił do łodzi. Lecz nawet i miód nie był pożywieniem odpowiednim. Nie mogło go starczyć na zbyt długi okres czasu. Na szczęście następnego dnia łódź ich wpłynęła do przystani, w pobliżu której brzegi pokryte były odpoczywającą po locie szarańczą. Benedykt nie zaniedbał pouczyć Dicka, że tubylcy żywią się chętnie tymi owadami. Postanowiono więc spróbować afrykańskiego przysmaku. Było go tak wiele, że można było naładować nim setki łodzi. Upieczona na wolnym ogniu szarańcza, zwłaszcza z miodem, stanowi pożywienie smaczne; toteż wędrowcy raczyli się tym przysmakiem do syta. Nawet kuzyn Benedykt go spróbował, choć przedtem bardzo się użalał nad losem nieszczęsnych owadów. Rzeka nieprzerwanie toczyła swe wody w kierunku północno- zachodnim, aż wreszcie krajobraz się zmienił.

Pewnego dnia mały Janek stojąc na przedzie łodzi, zawołał niespodziewanie:
- Morze!

Dick Sand, gdy to usłyszał, drgnął cały, spojrzał bystro na widniejące w dali obszary wód i odpowiedział chłopczykowi:
- Nie, Janku, to nie morze, to tylko jakaś wielka rzeka. Lecz jaka? Bardzo możliwe, że jest to Zair, czyli Kongo.
- Dałby Bóg - odezwała się pani Weldon - płynie on wprost na zachód, dopłyniemy więc nim prędzej do morza.

Jeżeli istotnie była to rzeka Zair, to podróżnicy w niedługim już czasie znaleźliby się w koloniach portugalskich, w cywilizowanym świecie. Przez następne trzy dni łódź płynęła już nieprzerwanie po srebrzystych falach wielkiej rzeki. Pustynna okolica zmieniła się w bardziej urodzajną. Jeszcze tylko parę dni, a może biedni rozbitkowie "Pilgrima" doczekają się końca swoich cierpień i trudów?

Lecz rankiem czwartego dnia podróży po wielkiej rzece, zdarzyło się coś zgoła nieoczekiwanego. Około godziny trzeciej nad ranem dał się słyszeć jakiś głuchy, z oddali idący szum. Zatrwożony Dick natychmiast przywołał do siebie Herkulesa i rozkazał mu wsłuchać się w te dalekie echa jak najuważniej.

- To szum morza - powiedział olbrzym po chwili, a oczy rozbłysły mu radością.
- Nie - odpowiedział Dick - to nie jest szum fal. Jest on mi zbyt dobrze znany, bym go miał nie poznać.
- A więc cóż to jest?
- Doczekamy dnia, to wtedy się dowiemy.

Herkules wrócił na tył łodzi, do swego wiosła sterowego, zaś Dick pozostał na przedzie, pilnie nasłuchując dalej. Gdy zaczęło się rozjaśniać, chłopiec zauważył w odległości jakiejś mili od nich obłok wiszący nad rzeką.
- Do brzegu! - zakomenderował wtedy natychmiast. - To wodospad! Jak najprędzej do brzegu!

Młody wódz się nie mylił. O jakieś pół mili przed nimi wody rzeki spadały w dół z taką gwałtownością, że gdyby łódź podpłynęła jeszcze paręset stóp - zginęłaby w otchłani.



Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
15 letni kapitan
WARTO ZOBACZYĆ

Rzym: wieczne miasto
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

CL 2: Pierwsze dni w Ameryce Południowej
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl