AŁ 17; Salwador: Szybki stop, tanie jedzenie i nocleg w więzieniu
| Aleksandra i Marcin Plewka
|
|
Salwador. Kolejny kraj, którego historia ostatnich lat przebiegła według latynoamerykańskiego schematu. Odwieczne nierówności i niesprawiedliwości, zła junta rządząca krajem, lewicowa guerilla i wieloletnia wyniszczająca kraj okrutna wojna. W Salwadorze nie był prawie nikt z napotkanych na naszej drodze turystów. Kraj ten nie cieszy się najlepszą sławą. Wielu uważa pewnie, że nie ma tu nic ciekawego do zobaczenia. Jest niewielki i w ogóle prawie nie ma Indian (jedynie 1 % mieszkańców, resztę wymordowano głównie w latach 30 XX wieku), przestępczość wysoka i niespecjalnie rozwinięta infrastruktura turystyczna. Tym bardziej ciekawi byliśmy tego zupełnie nieturystycznego kraju...
Powitał nas milo. Na granicy nie musieliśmy nic płacić, a urzędnik celny jeszcze dał nam przepiękną mapę kraju. Po 5 minutach złapaliśmy stopa, później następnego. I w ten sposób zmrok zastał nas w Sonsonate - miejscowości 60 kilometrów przed stolicą. Jest to jedno z tych miejsc brudnych i nijakich, gdzie ludziom nienajlepiej z oczu patrzy, gdzie na ulicy dominują śmieci i szarość. Salwadorczycy mają wygląd dosyć europejski. Nikt tu nie zwraca na nas specjalnie uwagi. Zresztą, Marcin ma już spory zarost, a u jego paska umocowana tkwi maczeta. Wtapia się więc w otoczenie całkiem nieźle...
Znajdujemy tani hotel (5 dolców za nas dwoje) przy jakiejś podlej ulicy. Pokój jest duży, łóżko wygodne, ale coś tu jest nie tak... Szybka analiza... Metalowe potężne drzwi z zamykanym okienkiem pośrodku. Nad nimi, na dosyć dużej wysokości zawieszony kołchoźnik, z którego zresztą wkrótce zaczyna się wydobywać muzyka. Zaraz, zaraz... czy my przypadkiem nie jesteśmy na komisariacie, czy w niewielkim więzieniu, przerobionym naprędce na hotel...?
Na szczęście kołchoźnik da się wyłączyć, a my możemy się udać na kolację do pobliskiego baru (zamiast czekać na więzienne jedzenie, które strażnik poda nam przez okienko)... Ale klimat noclegu w takim miejscu jest niezły.
Za dolara z hakiem dostajemy duży talerz żarcia plus picie. Dokonujemy pierwszych zakupów w sklepie. Cena autobusu do stolicy: 70 centów (walutą jest tutaj dolar amerykański).
Nasz pierwszy dzień w tym kraju, ale wiemy jedno: Salwador jest TANI!
Źródło: www.malyrycerz.com
|