HAWAJE
08:05
CHICAGO
12:05
SANTIAGO
15:05
DUBLIN
18:05
KRAKÓW
19:05
BANGKOK
01:05
MELBOURNE
05:05
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 15 letni kapitan » 15K I-18; To Afryka!
15K I-18; To Afryka!

Juliusz Verne


Dwunastodniowa podróż przez dziewiczy, pozbawiony dróg las, w powietrzu dusznym i gorącym, a jednocześnie przesyconym wilgocią, z noclegami pod gołym niebem, na ziemi przeważnie wilgotnej, przy niedostatecznym odżywianiu się, składającym się z zimnych konserw mięsnych, sucharów i owoców mangowego drzewa - wszystko to, nie mówiąc już nic o moralnych cierpieniach, wyczerpało do ostatka kobietę przyzwyczajoną do wygód, w jakich żyła dotychczas pani Weldon. Podróż ta była tak uciążliwa, biorąc pod uwagę zabójczy klimat, iż wyczerpani krańcowo nią byli nawet Murzyni, za wyjątkiem Herkulesa, siły, którego zdawały się być niewyczerpane.

Doskonale czuł się również i pan Harris. Dick jedynie siłą woli trzymał się na nogach. Najgorzej działo się z małym Jankiem. Dziecko najwidoczniej było chore. Jego wychudła twarzyczka była stale rozpalona, zaś drobnym ciałkiem wstrząsały bezustannie ataki febry, z dnia na dzień silniejsze. Według zapewnień Amerykanina, miał to być już dzień ostatni podróży. Nadzieja odpoczynku podtrzymywała więc sterane siły.

Nadzieja ta sprawiła właśnie, iż z ostatniego noclegu wyruszono w drogę z wyrazami wesela na twarzach. Uwagę Dicka zwrócił fakt, że jedynie Harris nie brał udziału w tej ogólnej radości, lecz pochmurniał coraz bardziej i coraz niechętniej odpowiadał na pytania. Nie mniej dziwne było również i zachowanie się jego konia, który kroczył osowiały, jakby nie czuł, że zbliżają się do domu.

Coraz mocniejsze podejrzenia powstawały w umyśle Dicka. Las co prawda rzedniał chwilami, lecz nigdzie nie było najmniejszych śladów, które by wskazywały na bliskość większej farmy. Nie napotkali ani jednej drogi ani ścieżki, lub uprawnego pola. Nie było widać nigdzie drzew zrąbanych. Wszędzie tylko głucha pustka, bez śladu obecności człowieka.

Co to wszystko mogło znaczyć?

Zwróciło to w końcu uwagę nawet pani Weldon.
- Czy pan Harris nie zabłądził aby w lesie? - zapytała przybranego syna.
A Dick nie umiał dać jej odpowiedzi.

Mijały godziny, zbliżała się noc, a w dzikim wyglądzie lasu nie zaszły żadne zmiany. Zmieniło się jedynie zachowywanie Dinga, który niespodziewanie zaczął ujadać wściekle i rwać się ku odległym zaroślom, jakby wyczuwał w nich jakiegoś swego straszliwego wroga.
Tom pierwszy to zauważył:
- Niech pan tylko spojrzy, kapitanie. Dingo, taki spokojny w czasie całej podróży przez las, teraz znów zaczyna szaleć, jak to było na pokładzie "Pilgrima", gdy zobaczył Negora.

Dick Sand aż się wstrząsnął cały, gdy usłyszał te słowa.
- Negoro mógł iść naszymi śladami - mówił dalej stary Murzyn - a teraz bardziej się do nas zbliżył.
- Nie mamy jednak żadnej pewności, czy tam jest Negoro, czy też może jakieś dzikie zwierzę, którego Dingo nienawidzi, a którego jednocześnie się obawia? Można by jednak zrobić próbę...
- Hej, Dingo!... do nogi - zawołał następnie na psa - chodź tutaj, mój dobry, wiemy psie! A teraz: Negoro, Negoro!... bierz go!... huzia!

Ledwo Dingo usłyszał nienawistne imię, jak oszalały, ze złowrogim naszczekiwaniem, rzucił się w gęstwinę.
- No, teraz mamy pewność. Tam, w tej gęstwinie, z pewnością kryje się Negoro, nie inny człowiek lub zwierzę.

Amerykanin widział i słyszał wszystko, natychmiast też zbliżył się do rozmawiających.
- Cóż to za zabawę urządziliście sobie z tym psem? - zapytał z najnaiwniejszą miną.
- Ech! nic takiego - odpowiedział stary Tom. - Mówiliśmy tylko psu, że tam, w tych gąszczach, znaleźć może człowieka, z którym przyjaźnił się na statku.
- Ach tak?!... Teraz już przypominam sobie. Mówicie o dawniejszym waszym... kucharzu, jeśli się nie mylę? I przypuszczacie, iż szedł on w ślad za nami?... Jest to możliwe, choć mnie osobiście nie wydaje się prawdopodobne. Lecz w takim razie należałoby może udać się za Dingiem, bo ten Ne... Negoro?... bo tak ten Portugalczyk się nazywa?... może jest ranny, chory... potrzebuje naszej pomocy? ...
- O, niech pan się o niego nie martwi - odpowiedział Dick tonem ostrym, choć spokojnym - jest to łotr skończony, który zawsze i wszędzie da sobie radę.

Dingo ostrzegł mnie, że nikczemnik ten krąży gdzieś blisko. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, gdyż będę miał się teraz na baczności. Ściemniało się już, gdy wędrowcy natknęli się na ślad naprawdę zdumiewający. Drogą, po której szli, przechodzić musiały niedawno potężne i rosłe zwierzęta, jak to bez trudu można było wywnioskować ze śladów, jakie pozostawiły. Na wysokość wzrostu człowieka, a nawet i wyżej, gałęzie drzew były połamane, zaś trawa zupełnie stratowana, wreszcie na błotnistym gruncie widniały odciski potężnych stóp, które nie mogły być z pewnością pozostawione przez zwierzęta w rodzaju jaguarów. Spustoszenie podobne uczynić mogły swym przemarszem jedne słonie.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
15 letni kapitan
WARTO ZOBACZYĆ

Benin: Mieszkańcy Afryki Zachodniej
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AL 4; Ładne kwiatki
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl