HAWAJE
14:19
CHICAGO
18:19
SANTIAGO
21:19
DUBLIN
00:19
KRAKÓW
01:19
BANGKOK
07:19
MELBOURNE
11:19
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 8; O jednego poczciwego człowieka więcej na pokładzie Duncana
DkG 8; O jednego poczciwego człowieka więcej na pokładzie Duncana

Juliusz Verne


Tymczasem jacht przy sprzyjającym wietrze podążał szybko ku równikowi, tak, że 30- go sierpnia ujrzano Maderę. Glenarvan, wierny słowu, chciał tu zatrzymać swój jacht, aby wysadzić na ląd uczonego geografa.
- Kochany lordzie - odpowiedział Paganel - mówmy otwarcie. Czy przed ukazaniem się mojem na pokładzie miałeś zamiar zatrzymać się na Maderze?
- Nie - odrzekł Glenarvan.


- Pozwól mi więc skorzystać ze skutków mojego niedołężnego roztargnienia. Madera jest zbyt dobrze znana, geograf nie znajdzie tam nic dla siebie ciekawego; wszystko już napisano i opowiedziano o tej grupie wysp, które zresztą znajdują się już w zupełnym upadku pod względem uprawy wina, niema już prawie winnic na Maderze. Zbiór wina, który w roku 1813 dochodził do dwudziestu dwu tysięcy pip, w roku 1845 spadł do dwu tysięcy sześciuset sześćdziesięciu dziewięciu, a dziś i pięciuset nie wynosi! Przykre to wspomnienie. Jeśli ci więc, milordzie, wszystko jedno, to zatrzymajmy się przy wyspach Kanaryjskich.
- Niech będzie przy wyspach Kanaryjskich, boć leżą po drodze.
- Wiem, kochany lordzie, a przytem na wyspach Kanaryjskich trzy są grupy do zwiedzenia, nie mówiąc już o górze Teneryffie, którą zawsze widzieć pragnąłem; teraz nadarza mi się sposobność po temu. Jakże z niej nie korzystać? Tem więcej, że, czekając na okręt, który mnie odwiezie do Europy, będę mógł wspiąć się na tę sławną górę.
- Jak ci się spodoba, mój kochany PaganeIu - odpowiedział lord Glenarvan z uśmiechem.
I nie bez racji uśmiechnął się, bo wyspy Kanaryjskie leżą bardzo blisko Madery; dwieście pięćdziesiąt mil zaledwie oddziela te dwie grupy, co dla tak dobrego, jak Duncan, statku jest odległością nic prawie nie znaczącą.
Dnia 31- go sierpnia, o drugiej po południu, John Mangles i PaganeI przechadzali się po tyInym pokładzie. Francuz żywo dopytywał się swego towarzysza o ChiIi; nagle kapitan przerwał mu i, ukazując w stronie południowej pewien punkt na horyzoncie, rzekł:
- Panie Paganel!
- Co, kochany kapitanie? - odpowiedział uczony.
- Zechciej pan zwrócić wzrok w tę stronę; czy nic nie widzisz?
- Nic.
- Bo nie patrzysz tam, gdzie trzeba. Nie na horyzont, lecz spojrzyj wyżej w obłoki...
- W obłoki?... doprawdy - nic nie widzę.
- O! teraz... patrz naprzód nad sam szczyt przedniego masztu.
- Nic nie widzę.
- Bo nie chcesz widzieć. Jakkolwiek jesteśmy jeszcze o czterdzieści mil oddaleni, to jednak wierzchołek Teneryffy ukazuje się już bardzo wyraźnie.
W kilka godzin potem Paganel, chcąc nie chcąc, musiał dojrzeć bardzo już bliski wierzchołek góry.
- Więc to się nazywa owym słynnym „pikiem” Teneryffy? - rzekł tonem nieco pogardliwym.
- Nieinaczej.
- Ale przecież nie jest znów tak wysoki.
- Jednakże wyniesiony jest na jedenaście tysięcy stóp ponad powierzchnię morza.
- To nie tak, jak Mont- Blanc!
- Pomimo to uznasz, że cel dość wysoki, gdy zechcesz wspiąć się na niego.
Oh! wspinać się? I naco wspinać się tam, kochany kapitanie, po Humbolcie i Beauplanie? Po takim genjuszu, jak Humboldt, raz jeszcze powtarzam! Wszedł on na tę górę i opisał ją tak, że nic już do życzenia nie pozostaje; zbadał wszystkie pięć jej pasów, a mianowicie: wina, laurów, sosen, zarośli i nareszcie pas jałowy. Dotarł do takiego jej wierzchołka, gdzie usiąść nie było można, jeno zaledwie nogę postawić. Stamtąd wzrokiem ogarniał przestrzeń, dorównywającą czwartej części Hiszpanji. Następnie zwiedził wulkan i dotarł aż głębi wygasłego krateru. Po tem wszystkiem cóżbym ja tam robił? Pytam cię, mój kapitanie.
- Zapewne - odpowiedział John Mangles - ale to tem gorzej dla ciebie, kochany panie Paganel, bo znudzisz się śmiertelnie, czekając na okręt w porcie Teneryffy, gdzie spodziewać się możesz bardzo mało rozrywek.
- Ha! wina to już mojego roztargnienia; ale powiedz mi, kochany panie Mangles, czy na wyspach Zielonego Przylądka nie łatwiej mi będzie znaleźć okręt?
- Zapewne, zapewne! Nic łatwiejszego, jak znaleźć sposobność w Villa da Praia.
- A prócz tego - dodał Paganel - tę jeszcze mam korzyść na widoku, że wyspy Zielonego Przylądka niezbyt są oddalone od Senegalu, gdzie znaleźć mogę moich współrodaków; a jakkolwiek mówią o tej grupie, że jest dzika i niezdrowa, to przecież dla badawczego geografa wszystko jest ciekawe. Zobaczyć, to - czegoś się nauczyć. Są wprawdzie ludzie, którzy nic widzieć nie umieją, ale wierzaj mi, że nie należę do ich liczby...
- Jak zechcesz, panie Paganel - odparł John Mangles - co do mnie, przekonany jestem, że na twojej bytności wyspy Zielonego Przylądka zyskać tylko mogą. W każdym razie zatrzymać się tam musimy dla nabrania węgla, w niczem przeto nie opóźnisz naszej podróży.
To powiedziawszy, kapitan wydał rozkazy, aby zwrócono się na zachód od wysp Kanaryjskich i Duncan ze zwiększoną szybkością w dalszą puścił się drogę. Dnia 2- go września o 5- ej godzinie z rana pogoda nagle się zmieniła. Nastąpiła pora deszczów, „lo tempo das aguas”, jak nazywają ten czas Hiszpanie, czas przykry dla podróżach, lecz pożyteczny dla mieszkańców wysp afrykańskich, którym brak drzew, a przeto i wody. Morze bardzo wzburzone nie dozwalało pasażerom przebywać na pomoście; wewnątrz jednakże statku rozmowa bardzo była ożywiona.
Następnego dnia Paganel zaczął zbierać swe manatki, z powodu niedalekiej już chwili opuszczenia statku. Duncan przepływał pomiędzy wyspami Zielonego Przylądka; minąwszy ogromną ławicę koralową, przepłynął około wyspy Świętego Jakóba, przerzniętej od północy ku południowi dość wyniosłemi górami bazaltowemi. Następnie John Mangles wpłynął do zatoki Villa- Praia i pod miastem zarzucił kotwicę. Czas był okropny, morze spienione i pokryte ogromnemi bałwanami; przez deszcz ulewny zaledwie widzieć było można miasto, wzniesione na płaszczyźnie w kształcie tarasu, opartego na skałach wulkanicznych, mających trzysta stóp wysokości.
Z powodu gęstego deszczu, lady Helena nie mogła zwiedzić miasta, a nawet nabranie węgla z niemałemi połączone było trudnościami. Pasażerowie Duncana pozostać musieli w swoich kajutach, nie wychylając głowy na świat Boży; przykra dla wszystkich pogoda dostarczyła naturalnego do rozmowy wątku. Każdy coś powiedział, prócz jednego majora, któregoby chyba nawet potop powszechny ze zwykłej obojętności wyrwać nie zdołał. Paganel biegał niespokojny, potrząsając głową.
- A! to jakby naumyślnie!
- Rzeczywiście - rzekł Glenarvan - żywioły zbuntowały się przeciw tobie, kochany panie Paganel.
- O! potrafię im stawić opór.
- Przecież nie zechcesz narażać się na taki deszcz - wtrąciła lady Helena.
- Dla mnie, pani, deszcz nic nie znaczy, ale boję się o moje pakunki, a szczególniej narzędzia. Wszystkoby się popsuło!
- Najgorzej z wysiadaniem na ląd - dodał znów lord Glenarvan - bo dostawszy się do Villa- Praia, nieźle się tam ulokować możesz, choć niebardzo porządnie, bo w sąsiedztwie małp i wieprzów, z któremi stosunki niezbyt są przyjemne. Ale podróżnik nie zważa na takie drobnostki. Zresztą możesz być pewny, że za siedem, najdalej osiem miesięcy znajdzie się sposobność powrócenia do Europy.
- Siedem lub osiem miesięcy! - krzyknął przerażony Paganel.
- Co najmniej. Okręty niebardzo chętnie zawijają do wysp Zielonego Przylądka w porze deszczów. Lecz możesz dobrze czas zużytkować: archipelag ten mało jest jeszcze znany, szczególniej pod względem topograficznym, klimatologicznym, etnograficznym i hypsometrycznym.
- Poznasz pan i opiszesz rzeki - dodała lady Helena.
- Kiedy ich tu niema, pani.
- To rzeczki.
- Ani tych nawet.
- Zawsze są jakieś wody?
- Żadnych.
- Rozejrzysz się pan po lasach - wtrącił poważnie major.
- Aby mieć lasy, potrzeba drzew, a tu właśnie drzew niema.
- To mi śliczny kraj - zauważył major - gdzie nie znajdziesz ni wody, ni drzewa!
- Pociesz się, kochany Paganelu - dodał lord Glenarvan - gór ci przynajmniej nie zabraknie.
- Oh! co mi to za góry, milordzie! Niewysokie i nie odznaczające się żadną osobliwością, a prócz tego już i opisane.
- Już opisane! - powtórzył Glenarvan.
- Takie to moje szczęście! Na wyspach Kanaryjskich uprzedził mnie sławny Humboldt, tu znów znany geolog, p. Karol Saint- Claire- Deville.
- Czy być może!
- Tak jest, niestety! - westchnął Paganel tonem żałosnym. - Uczony ten znajdował się na pokładzie korwety La Décidée, gdy zatrzymała się u wysp Zielonego Przylądka i zwiedził najciekawszy wierzchołek grupy, wulkan na wyspie Fogo. Cóż więc dla mnie zostało?
- A to doprawdy bardzo nieprzyjemnie. Cóż więc poczniesz. panie Paganel? - zapytał lady Helena.
Paganel milczał przez chwilę.
- Byłbyś może lepiej zrobił, wysiadając na Maderze, choć tam już niema wina - zauważył lord Glenarvan.
Uczony sekretarz Towarzystwa Geograficznego milczał, jak skała.
- Jabym czekał - rzekł major zupełnie takim samym tonem, jakgdyby mówił: jabym niewytrzymał.
- A teraz, szanowny milordzie - spytał wreszcie Paganel - gdzie myślisz przystanąć?
- O! chyba już aż w Conception.
- Do licha! to mnie djabelnie od Indyj oddala.
- Przeciwnie, od chwili, gdy opłyniemy przylądek Horn, znajdziesz się bliżej Indyj.
- A to jakim sposobem?
- Dla jadącego do Indyj - mówił Glenarvan poważnie - powinno być wszystko jedno, czy one są Wschodnie czy Zachodnie.
- Jakto wszystko jedno?
- Nie mówiąc już o tem, że mieszkańcy Patagonji nazywają się także Indjanami, jak krajowcy Pendżabu.
- Ach! milordzie! Doprawdy, nigdybym nie wymyślił takiego dowodzenia!
- Zresztą, kochany panie Paganel, na medal złoty wszędzie zarobić można; wszędzie robić można poszukiwania i odkrycia. Tak wśród łańcucha Kordyljerów, jak w górach Tybetu.
- Ależ bieg rzeki Yaro- Dzangbo- Tchou?
- Weź na jej miejsce Rio CoIorado! Rzeka ta naprawdę jest niewiele znana, a na mapach zazwyczaj płynie wedle fantazji geografów.
- Wiem, kochany milordzie, że są tam liczne błędy, czekające sprostowania; nie wątpię także, iż na żądanie moje Towarzystwo Geograficzne byłoby mnie wysłało tak do Patagonji, jak i do Indyj; ale cóż, gdy o tem wcale nie myślałem!
- To już wina twego zwykłego roztargnienia.
- No, zdecyduj się, panie Paganel, i płyń z nami - rzekła lady Helena z ujmującą grzecznością.
- Pani! radbym!... ale moje polecenie!
- Przyrzekam ci popłynąć przez cieśninę Magellańską - dodał lord Glenarvan.
- Milordzie! jesteś kusicielem.
- A zwiedzimy także Port Głodowy (Port Famine).

- Port Głodowy! - zawołał Francuz, oblegany ze wszech stron - ten port, tak sławiony w rocznikach geografji!
- Pamiętaj także, panie Paganel - mówiła dalej lady Helena - że w tem przedsięwzięciu imię Francji będzie miało prawo przez twój współudział figurować obok imienia Szkocji, a to także coś warto.
- Oh! zapewne! zapewne!
- W naszej wyprawie geograf bardzo przydać się może, a cóż piękniejszego nad poświęcenie nauki na usługi ludzkości?
- Nic nadto prawdziwszego, pani.
- Wierzaj mi, panie Paganel, że powinieneś w tym razie ulec zrządzeniu wypadku, albo raczej Opatrzności. Bierz z nas przykład. Zrządzeniem tej samej, jak się zdaje, Opatrzności dokument ten dostał się do rąk naszych - pojechaliśmy; los rzucił cię na pokład Duncana - nie opuszczaj go.
- Widzę oczywiście, moi drodzy przyjaciele - rzekł wobec tego Paganel - że macie wszyscy wielką ochotę, abym tu pozostał.
- A ty, kochany Paganelu, umierasz z chęci pozostania z nami! - dodał Glenarvan.
- Tak jest, do licha! - zawołał uczony geograf - ale, powiedziawszy otwarcie, obawiałem się być natrętny!


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Moskwa: po prostu Moskwa
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Polski Szlak Wikingów
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl